Dzisiaj kolejny wywiad z naszej serii. Tym razem porozmawiamy z kapitan Asią Pajkowską. Co poradziłaby początkującym żeglarzom - i sobie samej z początków przygody z żeglarstwem? Jakie ma patenty na sen podczas samotnego rejsu? Dlaczego kobietom niekiedy brakuje pewności siebie? O tym wszystkim przeczytacie poniżej.
Jak to się zaczęło? Czy mała Asia marzyła kiedyś, że będzie wielką żeglarką? Innymi słowy – jak ustrzec swoje dziecko przed szaleństwem, jakim jest pływanie dookoła świata?
Tak naprawdę moje pierwsze zetknięcie z morzem miało miejsce dopiero na studiach. Nie miałam żadnych rodzinnych tradycji żeglarskich, nikt z mojego otoczenia nie pływał. Moje żeglowanie nie zaczęło się więc od dziecka, ale od wczesnej młodości. Najpierw pojechałam na Mazury i nie powiem – było bardzo ładnie, ale zupełnie mnie to nie urzekło. Natomiast morze... to zupełnie co innego.
To robi wrażenie. Jak nie widać brzegu, łódkę zalewają fale, jest przygoda, wolność... Wtedy stwierdziłam, że to mi się właśnie podoba! To chciałabym robić w życiu. I tak jakoś pomału, krok po kroku, wciągałam się coraz bardziej, żeglowałam ambitniej i marzyłam ambitniej.
Jak to jest mieć na koncie 250 tysięcy mil morskich? Czy to daje poczucie „teraz już nic mnie nie zaskoczy”? Czy ciągle zdarzają się niespodzianki?
Przyznam, że prawdopodobnie mam dużo więcej, nawet nie bardzo liczę, nie prowadzę buchalterii. Ale tu nie chodzi o liczby. Na pewno nie mam tak, że nic mnie już nie zaskoczy. Trzeba wiedzieć, że rutyna to pierwszy krok do kłopotów. Jak komuś się wydaje, że jest taki mądry i wszystko już wie, to jest na prostej drodze ku klęsce.
Nawet teraz kiedy żegluję, zawsze pojawia się jakaś lekka nerwowość. Nie strach, ale taka zdrowa ostrożność, mobilizacja. Żeglowanie to przecież nie tylko obsługa jachtu, ale manewry, spotkania z różnymi ludźmi. Tu trzeba się pilnować, nie można działać według jakiegoś schematu, bo okoliczności się zmieniają i trzeba się do nich dostosowywać na bieżąco.
Może ktoś myśli „już tyle wiem, że nic złego mi się nie przydarzy”. Ja nic takiego nie mam. Cały czas podchodzę do żeglarstwa tak samo, jak 20 lat temu. To nie strach, ale mobilizacja. Na wodzie trzeba być czujnym. Każda sytuacja jest inna.
Jako pierwsza Polka (i czwarty Polak) odbyła Pani samotny i non-stop rejs dookoła świata. Stąd pytanie z gatunku podchwytliwych: lepszymi żeglarzami są kobiety, czy mężczyźni? Bo kobiet jest zauważalnie mniej.
Ja uważam, że tutaj nie ma czegoś takiego, że kobiety są lepsze czy gorsze niż mężczyźni. To zupełnie nie zależy od płci. Przyjęło się, że kobiet w żeglarstwie dużo nie ma. Dlaczego? Nie wiem. Może są bardziej odpowiedzialne, może mają dzieci i inne priorytety – i dlatego nie pchają się na morze?
Ale te, które jednak na tym morzu są, w niczym nie ustępują mężczyznom. Powiem więcej – gdyby to jakoś uśrednić, to kobiety bywają nawet lepsze niż mężczyźni. To zresztą nie tylko moje zdanie; wróciłam właśnie z Grecji i tam podczas ostatniego podejścia i cumowania wiał bardzo silny wiatr (jak to w Grecji), były dość ciężkie warunki. Pan, który przyjmował ode mnie cumy, pochwalił mnie i powiedział „zawsze uważałem, że kobiety manewrują lepiej, niż faceci”. To było bardzo miłe.
Myślę, że wielu kobietom po prostu brak pewności siebie. Pewnie przez to, że wiele z nich ma takie doświadczenia, że jak już przychodzą na łódkę, to każe im się robić kawę i sprzątać. To podkopuje wiarę w siebie. Na szczęście ten trend się już zmienia i widzę, że żeglujących pań jest coraz więcej. To fajne – dla obu stron.
Samotne żeglowanie to wyzwanie. Jaki jest Pani patent na sen podczas takiego rejsu?
Powiedzmy tak: nie da się nie spać. Taka jest prawda i nie przeskoczymy tego. Niby każdy to wie, ja też, ale kiedy zaczynałam samotnie żeglować, to bałam się iść spać. Myślałam, że jak tylko usnę, to natychmiast coś strasznego się wydarzy: pojawi się znikąd jakiś statek, wiatr się zmieni... Będzie jakiś dramat.
Ale tego trzeba i da się nauczyć. Trzeba chcieć uwierzyć, że wszystko jest OK i naprawdę mogę iść spać. Zresztą nie ma alternatywy – kiedy jeszcze bałam się usnąć, zdarzyło się, że miałam halucynacje ze zmęczenia. A jak człowiek nie wie, co jest jawą, a co snem, to dopiero wtedy pakuje się w prawdziwe kłopoty.
Po prostu trzeba spać... szybko. Na szczęście mam taką umiejętność, że jak tylko się położę, to błyskawicznie zasypiam, a jak się budzę, to jestem gotowa do działania natychmiast; nie muszę się „dobudzać”. To podczas rejsów bardzo się przydaje.
Moim zdaniem bezpiecznie jest spać 45 minut w jednym kawałku. Oczywiście nie zawsze, bo to zależy od okoliczności. Największym zagrożeniem na wodzie są inne jednostki. Jak jest się w rejonie, gdzie jest duży ruch statków, to trzeba bardziej uważać i wstawać częściej. Ale w spokojniejszym, niej uczęszczanym miejscu, te 45 minut snu jest OK.
Ja nie używam budzików. Drugiej nocy dochodzę do wprawy i wstaję sama z siebie: poprawię żagle, skontroluję kurs i wracam spać. Ta umiejętność szybkiego zasypiania i budzenia jest bardzo przydatna. Większość ludzi ma instynkt samozachowawczy i potrafi wypracować sobie własny system, chociaż kiedyś poznałam Holendra, który podczas samotnych rejsów szedł spać na 8 godzin. Skończyło się to tak, że kiedyś w biały dzień wjechał w kuter.
Świat zna Panią przede wszystkim od strony żeglarskiej, ale wiemy z dobrego źródła, że to nie wszystko: są jeszcze narty, trekking... Jak to się robi, żeby być wiecznie młodym i aktywnym? Czy to dobre geny, czy raczej kwestia nastawienia do życia?
Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. Na pewno trzeba mieć ciekawość świata – ale zwykle żeglarze ją mają. Co do narciarstwa – ja na nartach jeżdżę dłużej, niż żegluję. Pierwsze szlify na stoku zdobyłam w wieku 8 czy 9 lat. Potem jeszcze trenowałam pływanie.
Na pewno jest łatwiej, jak się zamiłowanie do jakiegoś sportu wynosi z domu, ale nawet jeśli nie, zawsze można to potem nadrobić. Ważna jest aktywność fizyczna, ruch. Jak mówi mój tata (a ma już 88 lat i nadal jest w doskonałej formie): „trzeba mało jeść i dużo się ruszać”. To chyba najlepsza recepta, jaką znam.
No tak, niby proste – a przecież różnie to bywa... I na koniec ostatnie pytanie: co by Pani radziła początkującym żeglarzom dzisiaj – i sobie samej z początków swojej przygody z żeglarstwem?
Ja dość wcześnie sobie wymarzyłam samotne regaty przez Atlantyk. Nie wiedziałam kompletnie, jak się za to wziąć, bo nigdy nie miałam swojej łódki. Marzyłam o tym, ale te marzenia nie posuwały mnie do przodu. Nie wiedziałam, jak to ugryźć.
Dopiero kiedyś, podczas jakiejś rozmowy przy winie otworzyłam się trochę i wspomniałam głośno, że chciałabym coś takiego zrobić. Okazało się, że obok był ktoś, kto mi zwyczajnie pomógł. Wniosek? Dobrze jest mówić o swoich marzeniach ludziom. Może się zdarzyć to, co mnie – ktoś się zainteresuje tym marzeniem, powie, że to jest fajne i postanowi pomóc.
Krótko mówiąc, to, że mamy marzenia, jest super. Ale możemy całe życie tylko marzyć — i nic z tego nie wyniknie. Trzeba jeszcze jakoś wcielić to w życie. Może niektórzy potrafią rozpychać się łokciami, szukać sponsorów... Dla mnie to było i nadal jest ogromnie stresujące. Jak ktoś ma taki charakter, na pewno jest mu dużo łatwiej.
Aby zrealizować marzenie, trzeba mieć pomysł, albo rozmawiać z ludźmi — bo może oni go mają. To było takie moje odkrycie. Gdybym to powiedziała sobie z tamtych lat, pewnie przystąpienie do tych regat zajęłoby mi mniej czasu.
A co do porad dla początkujących żeglarzy, chciałabym dodać jeszcze jedną: na morzu potrzeba dużo pokory. Nie można uważać, że po dwóch rejsach już wszystko wiemy. Morze to wolność, przygoda, ale też żywioł, dlatego zawsze trzeba zachowywać względem niego należny respekt.
Tagi: Pajkowska, rejs, żeglarstwo, wywiad