Słyszeliście o USS „Philadelphia”? Dziś akurat obchodzimy rocznicę jej…hm, uwięzienia? Aresztowania? No cóż, chodzi o zagarnięcie przez piratów. To dało początek jednej z pierwszych akcji amerykańskich marines, uznanej za najbardziej brawurową w XIX wieku.
Wszystko przez piratów
Słynni berberyjscy piraci byli postrachem wód. Swoje porty mieli w Trypolisie, Oranie, Tunisie czy Algierze, ale zapuszczali się nawet aż na północną część Oceanu Atlantyckiego. Łupili statki kupieckie i nadmorskie osady Hiszpanii, Portugalii, Francji, Holandii, Wielkiej Brytanii, a nawet Islandii. Biznes był dochodowy, bo nie dość, że piraci rabowali cenne dobra i ludzi, których sprzedawali w niewolę, to jeszcze Berberowie wpadli na pomysł, że państwa europejskie mogą im płacić haracz za to, że ich okręty będą bezpieczne. To się nazywa smykałka do interesów! A płacili wszyscy, nawet wielkie mocarstwa, czyli Francja i Wielka Brytania. Kiedy w październiku 1784 roku piraci zajęli pierwszy amerykański okręt, brygantynę „Betsey”, uwolniono go po negocjacjach prowadzonych przez Hiszpanów – i to oni poradzili Amerykanom, że bezpieczniej zapłacić haracz. Amerykanie nie byli za bardzo skłonni, a sytuacja robiła się coraz trudniejsza, bo w ręce piratów wpadały kolejne amerykańskie jednostki. W 1785 roku Stany miały zapłacić piratom aż 660 tys. dolarów okupu za statki i załogi! Do dyspozycji negocjatorzy mieli niestety zaledwie 40 tys., sprawa więc się mocno przeciągnęła a wzięci na zakładników marynarze spędzili w niewoli aż 10 lat. Wtedy USA wypłaciły Algierowi ponad milion dolarów za uwolnienie 115 ludzi.
Dość tego!
Kwota była gigantyczna, bo wynosiła aż 10 proc. ówczesnego amerykańskiego budżetu. Można było albo zrezygnować z interesów w basenie Morza Śródziemnego, albo wypowiedzieć piratom wojnę. Coraz głośniej mówiono o konieczności powołania marynarki wojennej i jednostek specjalizujących się w walce na wodzie. W 1794 Kongres zdecydował o budowie silnej floty handlowej osłanianej przez 6 fregat. Na każdej z nich miał objąć służbę oddział marines w liczbie „jeden żołnierz na każde działo”. 11 lipca 1798, Kongres podjął uchwałę o powołaniu do życia Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych.
W 1801 roku prezydentem Stanów Zjednoczonych został Thomas Jefferson, zwolennik siłowego rozwiązania problemów z piratami. Wtedy też pasza Trypolisu, Jusuf Karamanli, bezczelnie zażądał od rządu amerykańskiego 225 tys. dolarów haraczu. Amerykanie odmówili, pasza więc wypowiedział im wojnę. W odpowiedzi Amerykanie wysłali na Morze Śródziemne eskadrę okrętów wojennych pod dowództwem komodora Edwarda Preble’a.
USS "Philadelphia"
Okręt „Philadelphia” został przyjęty do służby w US Navy 6 kwietnia 1800 roku. W maju 1801 roku wysłano go na Morze Śródziemne, jako część pierwszej amerykańskiej eskadry patrolującej wody wokół wybrzeża Berberii. W lipcu 1802 okręt powrócił do Ameryki, gdzie pozostawał zacumowany w porcie do maja roku następnego. Wówczas wysłano go ponownie na Morze Śródziemne, gdzie w trakcie I wojny berberyjskiej odbił z trypolitańskich rąk bryg „Cecilia” i rozpoczął blokadę miasta. 31 października 1803 roku okazał się być pechowy dla jednostki – "Philadelphia", dowodzona przez kapitana Williama Bainbridge’a, weszła na mieliznę podczas pościgu za małym okrętem pirackim. Okrętu nie udało się uwolnić, choć usilnie się starano, nie dbając o silny ostrzał. Co prawda po jakimś czasie jednostka samoistnie zeszła z mielizny, ale było za późno. Do niewoli dostało się ponad 300 marynarzy i kapitan a zagarnięta przez piratów "Philadelphia" miała zostać dołączona do pirackiej floty. To był policzek, którego Amerykanie nie mogli puścić płazem. Już nie mówiąc o tym, że pozostawienie Berberom nowoczesnej, dobrze uzbrojonej jednostki byłoby strzałem w kolano. Zorganizowano więc akcję w stylu „wanted dead or alive” – fregata musiała zostać odbita. Lub zniszczona.
Najbardziej brawurowa akcja
Przez następne miesiące US Navy podjęło kilka nieudanych prób odbicia lub zniszczenia "Philadelphii". Bezskutecznie. Przynajmniej dopóki do zadania nie zgłosił się młody, zaledwie 25-letni porucznik, Stephen Decatur. Dobrał sobie 84 ludzi, samych najtwardszych z twardych i wziął mały, zdobyczny piracki żaglowiec. Stateczek ucharakteryzowano na maltański statek handlowy i cała ekipa udała się na nim do Trypolisu. Zawinęli do portu nocą, 16 lutego 1804 roku. Mała jednostka podpłynęła pod burtę „Philadelphii”, a sycylijski pilot współpracujący z Amerykanami wyjaśnił piratom, że jego jednostka zerwała się z kotwicy podczas sztormu i aby przeczekać noc, musi przycumować do burty większej jednostki. Niestety, coś poszło nie tak, bo piraci się zorientowali, że mają do czynienia z Amerykanami. Tyle, że było już za późno. Na pokład wdarło się ośmiu marines pod dowództwem sierżanta Solomona Wrena i uzbrojeni tylko w broń białą (żeby nie robić hałasu), opanowali okręt.
Decatura cechowała odwaga i brawura, ale nie szaleństwo. Porucznik się zorientował, że nie ma szans, żeby Philadelphię wyprowadzić z portu. Podłożono na niej ogień, którego skutecznego rozprzestrzenienia pilnował sam Stephen, który do ostatniej chwili pozostał na pokładzie okrętu. Amerykanie wycofali się na pełne morze tuz przed wybuchem. Bez strat, mimo ostrzału prowadzonego przez piratów. Temu, żeby piratom nie chciało się ścigać ekipy marines, miał zapobiec czuwający w pobliżu okręt USS „Siren”.
Amerykański bohater narodowy
W czasie akcji nie zginął żaden Amerykanin. Decatura okrzyknięto bohaterem narodowym i awansowano na komandora, a brytyjski admirał Horatio Nelson stwierdził, że był to najśmielszy wyczyn tej epoki. Nieco mniej była zadowolona załoga Philadelphii, która wciąż przebywała w niewoli – i przebywała tam łącznie 19 miesięcy. 4 czerwca 1805 roku pasza Karamanli i Amerykanie podpisali traktat pokojowy, w którym obie strony zobowiązały się m.in. do wymiany jeńców. Co jednak nie rozwiązało problemu piratów, ale to zupełnie inna historia…
Tagi: USS Philadelphia, Stephen Decatur, marines