TYP: a1

Wiosenny rejs Tawerny Skipperów cz. 2 Regaty

Wiosenny rejs Tawerny Skipperów cz. 2 Regaty
Jacht Sun Odyssey 54
Rodzaj rejsuTurystyczny
Kapitan / skipperAndrzej Brońka
Liczba uczestników7
RegionMorze Adriatyckie
TrasaMarina Kremik, Vis, Palmiżana, Marina Kremik
Bierzemy udział w regatach organizowanych przez Mande Charter

Przypłynęliśmy z powrotem do „Kremika”, teraz przygotowujemy się psychicznie i oczywiście fizycznie do zapowiedzianych regat „Mendula 2011” organizowanych przez firmę „Mande Charter”. Zatem wieczorna wyprawa do Primošten, aby zapewnić sobie doping. Kupujemy kolejne litry wina.

Tak przygotowani omawiamy do późnych nocnych godzin jedynie słuszną strategię i taktykę, dzięki której możemy myśleć o godnym miejscu w regatach. Wędrujemy od jachtu do jachtu, to wieczorny przegląd konkurentów, oceniamy ich możliwości, jeśli chodzi o przyjmowanie odpowiednich ilości wina, to tak prawdę mówiąc, nie ma czym się przejmować, jesteśmy bezkonkurencyjni. Co będzie na wodzie – nie wiadomo! Czwartek 7 kwietna 2011 r. Nerwowy poranek. Aby się wzmocnić i nabrać dystansu do czekającej nas rywalizacji, wybieramy się do kawiarni, szybkie espresso wzmocnione dawką „lozy” znakomicie koi nerwy. Na pokładzie ruch, jemy śniadanie, ubieramy firmowe koszulki, sprawdzamy szoty i fały, wszystko w największym porządku, zatem możemy wyruszyć.

Oddajemy cumy, składamy hołd Neptunowi za pomocą „Pelinkovaca” i na silniku płyniemy wypatrując oznaczeń linii startu. Nasz dzielny Kapitan wytęża wzrok, wreszcie dostrzega sędziowską motorówkę oraz w dużym oddaleniu od niej czerwoną boję. Ta motorówka i owa boja wyznaczają linię startu.

Stawiamy żagle. Wszystkie jachty biorące udział w regatach krążą, próbując zająć jak najkorzystniejszą pozycję. Czekamy na sygnał, nerwowość rośnie. Widzimy, że niektóre jachty już ruszyły, przekroczyły linię startu, zatem sygnał był, ale jakiś niemrawy, nie udało nam się go usłyszeć, nie tylko nam zresztą, na sąsiednim jachcie też zgłupieli, rozkładają bezradnie ramiona. Kapitan podejmuje decyzję – ruszamy w pogoń.

Zaczyna się wyścig, nasza zdesperowana, ale dzielna załoga trzyma ręce na korbach kabestanów, wyznaczeni do balastu przewieszają nogi za burtę, jacht przyspiesza i mknie dziarsko w stronę wyspy Vis znajdującej się gdzieś za horyzontem, bo tam znajduje się meta. Mijamy kilka mniejszych jachtów, które wcześniej przekroczyły linię startu. Kapitan w skupieniu prowadzi nasz statek, wybiera najbardziej optymalny kurs, załoga błyskawicznie wykonuje jego rozkazy. Mimo spóźnionego z winy sędziego startu ciągle mamy szansę na zajęcie dobrego miejsca.

Vis przecież daleko, a my jesteśmy niebywale sprawni i biegli w żeglarskim rzemiośle! Jest pięknie, słońce wysoko na niebie, rzuca błyski na fale Adriatyku, wiatr wypełnia żagle, słychać szum przecinanej dziobem jachtu wody. Wyprzedzamy następne jachty, mijamy je po nawietrznej, pozbawiając je na chwilę wiatru. W oddali, na horyzoncie majaczy Vis, a przed nami już tylko trzy jednostki.

Teraz czas na posiłek, aby nie tracić ani minuty, decydujemy się na żywność ljiofilizowaną, dostarczoną nam przez firmę „LYO EXPEDITION”. Przygotowuje się ją bardzo prosto, wystarczy torebkę otworzyć, wyjąć małą saszetkę z pochłaniaczem tlenu, pozostałą zawartość zalać gorącą przegotowaną wodą, odczekać chwilę i już można jeść. Dla oszczędzania czasy, jedliśmy te potrawy prosto z torebek.

Pokrzepieni na ciele, wypatrujemy, kto jeszcze płynie przed nami. Tak tylko trzy jachty nas wyprzedzają, a jeden jest wyraźnie w naszym zasięgu. Powoli go dochodzimy – oto czym jest sprawna załoga, pod wodzą znakomitego Kapitana. Oto jakie rezultaty daje przemyślana taktyka.

Bystre oko Kapitana dostrzega wyznaczoną linię mety, mijamy ją zajmując trzecią pozycję. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wpływamy do portu w miasteczku Vis. Kapitan rzuca rozkaz – Steward! Wydać alkohol załodze!

Teraz czas na zwiedzanie, wędrujemy wąskimi uliczkami Visu, to typowe wyspiarskie miasteczko, bardzo wdzięczne, zwłaszcza nie w sezonie, bowiem człowiek nie musi przeciskać się przez tłumy wczasowiczów. Po powrocie oczekiwanie na biesiadę, jaką dla uczestników regat przygotował ich organizator. Wieczorem przekraczamy gościnne progi restauracji, w dużej sali zastawione stoły, jest miejsce dla wszystkich.

Uczta zaiste godna uznania, rozpoczynamy od białego, wytrawnego wina i znakomitej „salaty od hobotnicy” - czyli sałatki z marynowanej ośmiornicy, potem na stół wjeżdżają skampi, genialne! Wszyscy milkną tylko słychać chrzęst pancerzy tych skorupiaków, które po polsku nazywają się homarce, lub langustynki.

Jeszcze kilka przystawek, jeszcze kilka kieliszków wina i wreszcie pojawiają się na wielkich półmiskach ryby!

Powoli gwar rośnie, wszyscy już swoje zjedli, w powietrzu mieszają się języki, chorwacki, słoweński, węgierski, niemiecki, czeski. Krążą butelki, wino białe, czerwone, loza, travarica, jest coraz głośniej i coraz przyjaźniej. I tak do późnych godzin nocnych. Piątek 8 kwietnia 2011 r. Ranek to czas pokuty, trzeba odpokutować wczorajsze szaleństwa, niepohamowanie w jedzeniu i przede wszystkim w piciu. Najskuteczniejsze są metody tradycyjne, wypróbowane przez pokolenia. Nic też dziwnego w tym, że stoliki nadbrzeżnej kawiarni są okupowane, a na stołach króluje piwo, loza i espresso.

Teraz czas na spotkanie Skipperów. Narada trwa chwilę, po powrocie Kapitan informuje nas, że uzyskał obietnicę, iż tym razem start będzie prawidłowo anonsowany. Oddajemy cumy i ruszamy w kierunku linii startu. Padają tradycyjne już słowa – Steward, wydać alkohol załodze! Naszym celem jest Hvar, a właściwie marina Palmižana znajdująca się na Pakleni Otoci, archipelagu wysp usytuowanych przed miastem Hvar. Będziemy żeglować pod wiatr, czyli czeka nas ciężka harówka. Tu liczy się sprawność, szybkość manewrów i przemyślana taktyka! Jest start! Ruszamy! Jacht w bajdewindzie kładzie się burtą na wodzie, padają komendy, słychać jeno terkot kabestanów i tupot nóg „balastu” przemieszczającego się po pokładzie. Sami jesteśmy zachwyceni swoją sprawnością. Kolejny zwrot i znowu perfekcyjny!

Wysforowaliśmy się, mijamy jednego z naszych konkurentów, nabieramy wysokości, czekamy ze zwrotem, nie należy go zrobić za wcześnie, ale zbyt późna decyzja też jest błędem. Kapitan wyczekuje chwilę, obserwując wszystko co na wodzie, przed nami i za nami się dzieje. Pada komenda – i znów hurgot kabestanów, trzask przelatującej genuy i grota ... i kolejny hals. I tak przez całą drogę. Do mety docieramy ponownie na trzeciej pozycji.

Wpływamy do Palmižany, stajemy burtą przy pomoście, dopływają pozostałe jachty. Dotąd pusta marina powoli się zapełnia. Teraz czas na posiłek, zjadamy resztki naszych zapasów, które przywieźliśmy z Polski. Potem, w co trudno uwieżyć kąpiel w morzu – przecież to dopiero początek kwietnia! Wieczorem wyprawa do Hvaru, wszyscy chętni, lokują się na jednym z jachtów i w ten sposób docieramy do miasta. Trochę to przypomina łódź z emigrantami, ale atmosfera jest wspaniała. Po powrocie odwiedzają nasz jacht zaprzyjaźnieni Słoweńcy, miłe chłopaki, podczas tych regat skroili nam tyłek – ich jacht był szybszy. Biesiada do późnych godzin nocnych. Sobota 9 kwietnia 2011 r. Trzeci etap regat ma się zakończyć w marinie Kremik. Wiatr ciągle w mordę, zatem do linii startu płyniemy na silniku. Piszący te słowa odczuwa skutki wieczornej biesiady, z trudem wydobywa się z koi na pokład, na szczęście tradycyjna komenda Kapitana – Steward, wydać alkohol załodze – stawia go na nogi. I znowu start, i znowu halsówka i znowu wiatr, szum wody i słońce. Jest naprawdę pięknie!

Zwroty przemyślane, komendy podane przez Kapitana wykonywane perfekcyjnie. Tradycyjnie przypływamy na trzecim miejscu. W marinie, w siedzibie organizatora regat odprawa załóg, ogłoszenie wyników i grill. Cieszymy się z trzeciego miejsca, ale martwi nas konieczność powrotu do Polski, żal zostawiać piękną pogodę, miłych ludzi i wspaniałą atmosferę. Ale przecież wrócimy tu za rok!

TYP: a3
0 0
Komentarze
Uczestnicy rejsu


TYP: a2