Bitwa o Gotland - relacja uczestnika

wtorek, 22 września 2015
Jacek Chabowski
Za zgodą Jerzego Kulińskiego. Źródło: www.kulinski.navsim.pl.

Tym z Czytelników SSI (oraz Skrytoczytaczom), którzy nie mieli okazji na bieżąco śledzić przebiegu tegorocznych zmagań samotników biorących udział w regatach "Bitwa o Gotland" - polecam lekturę wprowadzającą, czyli news pt. "BITWA ROZGORZAŁA".

Zanim zawodnicy pojawili się na starcie - zamówiłem dla Was specjalną (oczywiście wyłączną) relację od jednego z matadorów, czyli tych, którzy od lat rozdają karty w bałtyckich regatach. Zarówno załogowych, jak i samotniczych.

Już wiecie o kim mowa? Oczywiście - o Jacku Chabowskim.

Jacek startował na prawie 10-metrowej długości własnym jachcie "Polled 2" klasyfikowanym w ORC.

Bardzo dziękuję za ciekawie napisaną relację.

Żyjcie wiecznie!
Don Jorge




Jacek ChabowskiWitaj Don Jorge!

Dziękuję za zaciskanie palców i kibicowanie. O tym, ile to znaczy i jakie ma znaczenie dla uczestnika, w dalszej części.

Trochę po reportersku z prywatnymi wstawkami. Mimo, że „Bitwa” nie jest jeszcze imprezą z wiekową tradycją, obrosła już w legendę. Każda z dotychczasowych edycji była wyjątkowa w stosunku do poprzednich. Tym razem nie było inaczej. Pierwsze co rzuciło się w oczy, to długość listy startowej. Takiego przyrostu to nawet Chińczycy nie mieli w najlepszych swoich latach. Bitwa, jak planeta, ma swoją grawitację, która coraz bardziej przyciąga. Rozwój jest czymś dobrym, ale pod warunkiem, że organizatorzy potrafią nad tym zapanować i to ogarnąć. Bez fałszywego umizgiwania się i wazeliny mogę stwierdzić, że udało się im to w stu procentach. W część rozrywkową udało się Krystianowi i Jackowi wpleść treści z tych w rodzaju porządkowych i związanych z bezpieczeństwem. Trudne informacje zostały przekazane rzetelnie (prognoza pogody), ale też bez niepotrzebnego straszenia. Wieczór przedstartowy rozkręcił się całkiem nieźle, ale rozsądek zawodników nakazał im dyskretne opuszczanie imprezy.

Start bez większych zakłóceń w bardzo fajnym, solidnym wietrze. Nowsza Imoca dała się widzieć przez jakąś godzinę i znikała w tempie szybkich promów. W pełnym baksztagu, z rosnącą siłą wiatru zaczęła się szaleńcza jazda. "Polled" wystartował w konfiguracji żaglowej: podstawowe + gennaker. Kierunek wiatru idealny, zatem tuż po starcie asymetryczny czerwony żagiel w górę. Prawo Murphy’ego zadziałało pierwszy raz i natychmiast. Gennaker w wersji cukierkowej – całe szczęście udało się go „rozpakować”. Początkowe prędkości dochodziły do 11 kts i wydawało się, że to już szczyt szczęścia. Nic złudnego. Jak się okazało drugiego dnia, to była dolna granica prędkości. Wraz z oddalaniem się od brzegu, prędkość wiatru rosła, osiągając na wysokości Helu 24 kts (rzeczywisty). Na razie jeszcze daję radę, ale wątpliwości bombardują głowę – czy już zrzucać, czy jechać tak długo jak się da. Łódka sama rozwiązała wątpliwość. Trochę powyżej Rozewia szekla fałowa puszcza gennakera i Murphy znowu się przypomina – żagiel w wodzie, pod łódką, pomiędzy balastem i śrubą. Grot dalej ciągnie – prędkość „spada” do 8 kts. Pomysł, pomysł, koncepcja – co i jak robić. Bez szczegółów, operacja wyciągnięcia żagle zajęła ok. 30 minut. Dwie łódki mnie łykają. Zmęczony i wkurzony nie sprzątam „genka” z pokładu przez kilka godzin. Nocna żegluga nie taka samotna – ukf-ka nie milknie na dłużej niż na kilka minut. Żarty, docinki, ale też dyskretne kontrolowanie każdego – jak nie dołącza się do nie zawsze poważnych konwersacji, to i tak co jakiś czas musi się zameldować, że jest, płynie i wszystko w porządku. Mile na ploterze umykają. Ruch na Bałtyku rośnie – platforma, statki obsługi, strażnik kabla na dnie, wolno „sapiące” tankowce i pędzące jak młodzi biznesmeni promy. Nudy nie ma, noc jest długa. Nad ranem wiatr napina mięśnie i na zegarach pojawia się 35 kts rzeczywistego. Fala też już morska w duecie z wiatrem chce wyrwać jacht spod nóg. Autopilot zmęczony i czasami jakby zasypiał – przechodzę na ręczne. Jazda bez trzymanki. Na logu 13, 14, 17 i łup! 18,2 kts i tak przez około 3 godziny. Gotland i myśl, że zaraz się za nim ukryję i odpocznę. He, he, he – Murphy nie śpi. Mijam dwie wyspy odległe od siebie o kilka mil, a przy tej prędkości wydaje się, że to wąska bramka. Dochodzi mnie Krzysztof na Arao – czy ta łódka dotyka w ogóle wody – śmiga po czubkach fal jak balonik, który uciekł dziecku z plaży. Do Visby 4 mile i przychodzi na radiu wiadomość, że robimy przerwę – nie ukrywam, to dobra wiadomość. W marinie pustki i nagle ożywienie. Robimy ruch. Jachty wchodzą po kolei, odbieramy się i daje się wyczuć ulgę i uznanie dla organizatora za podjętą decyzję. Ogarniamy się, jakieś krótkie rozmowy i trochę szczęśliwy, że to nie u mnie świetlica padam do koi i śpię w jednym kawałku 13 godzin.

Polled 2
"Polled 2" w okazałości

Rano sprawdzamy czy wszyscy dotarli – jednak nie. "Drosomak" i "Perła Gdynia" ciągną dalej bez postoju – twardzielka i twardziel! O 12 start i lecimy dalej z wiatrem. Początkowo na motyla, później genek przeprosił i wjechał na maszt. Górny znak pod wieczór i wprowadzam na ploterze punkt docelowy GW – cholera, 210 mil w prostej linii. Morze się otwiera i zaczynamy pod wiatr. Nie jest źle, wiatr do 20 kts. Po dwóch godzinach tuż obok pojawia się światło topowe – "Drosomak". Odległość ok 15-20 metrów, krzyczę czy wszystko w porządku – gest ręki Oli potwierdza. Trochę mi głupio – wyspałem się w Visby, a dziewczyna leci ciągiem – „twarda sztuka”. Wszyscy ciągną na wschód i południe jak wiatr pozwala. Trochę nudno. Serie snu po 20 minut i jak się okazuje można tak dać radę. Około 2 pogoda pokłóciła się z Neptunem i zaczyna mieć fanaberie. Wiatr kręci, deszcz leje – z której strony wieje? Jachty się rozchodzą, w końcu na Bałtyku jest trochę miejsca. Ukaefka po woli milknie – znak, że odległości się zwiększają. Dzień gdzieś na środku morza. Doganiają mnie trzy małe ptaki. Odważne, żeby nie powiedzieć trochę natrętne. Dwa wlatują do kabiny i tam na gapę podróżują dwie godziny. Sorry, ale muszę wejść do kabiny. Uciekają i zostawiają mało przyjemne pamiątki na stoliku nawigacyjnym. Jak się później okazuje, u Piotra z "Bluesiny" też były „na krzywego” i ślad w koi zostawiły. Kolejna noc z ploterem przed oczami. Trochę jak w grze komputerowej – który z żelaznych potworów chce we mnie trafić i w którym miejscu. Co jakiś czas na radiu wzajemne ostrzeżenia – „słuchaj, po twojej prawej około 15 leci na ciebie jakieś cielsko z prędkością 13 kts”. Mimo, że samotnie, poczucie wspólnoty i braterstwa żeglarskiego ogromne – prawie jak w propagandowym filmie. Super, cholera niby konkurujemy, ale jednak razem. Niech się tam rodziny na lądzie nie martwią, kupą płyniemy! Ostatni dzień – trzeba finał opracować. Wschodnią czy zachodnią stroną zaatakować zatokę.

Piotr z "Bluesiną" radzi sobie z falą doskonale. Walczę ostrością żeglugi i po godzinie czuję się jak Don Kichot. Trochę odpuszczam, później bardziej i się rozjeżdżamy. Liczę na zapowiadaną odkrętkę i lecę prawie na Władkowo – O! brzmi jakoś lokalnie. Faktycznie do GW mniej 30 mil. Jadę i czekam na zmianę wiatru. Nic, co więcej Murphy się przypomina i coś przestawia w prognozie. Jestem w czarnej …dziurze i muszę halsować do Helu. Sparing z Zenkiem z "Oceanny". Jedyna szansa w tym, że wiatr siądzie – Zenek, zawodnik pierwszego sortu – nie odpuszcza i sprowadza Polleda do parteru. Murphy się na mnie obraził i przeniósł się na Oceannę i wyłączył wiatr. Oceanna się spina, ale masa robi swoje i wiatru ma za mało. Polled cwanie wykorzystuje i leci na GW. Wyczekiwana odkrętka przyszła, owszem, ale pięć kabli przed metą. Tam też miła niespodzianka i gigantyczne wzruszenie (starałem się ukryć, w końcu twardziel jestem!). Na "Good Speed’zie" czekają znajomi i część mojej załogi. O, wielkie dzięki, dzięki wszystkim! Rodzinie, przyjaciołom, znajomym, organizatorom i Opatrzności! Dałem radę. Wynik? Wiem już, że będzie kiepsko – ambicja naruszona, ale z drugiej strony to dobrze, bo motywuje i jeszcze wytłumaczenie – przecież to z najlepszymi próbowałem walczyć – zatem siary nie ma. W marinie Delphii (sponsora!) głośne i radosne powitanie. Miło, radośnie, szczęśliwie i znowu to poczucie braterstwa – prawie jak spotkanie z kolegami z dzieciństwa, z którymi najlepsze przygody przeżyliśmy. Uczucie niesamowite. Zmęczenie ogromne, ale spać się nie chce – adrenalina działa.

Polled na mecie
"Polled 2" na mecie (fot. "Sailbook")

Słowa uznania i podziękowania dla:
  • Krystiana – trochę jak przewodnik stada i rodzic stojący przy „piaskownicy” i pilnujący każdego z podopiecznych – profesjonalizm i spokój pod żaglami!
  • Jacka Z. – zawodnik, KAOwiec, ale też organizator – „słuchaj, nie mogę wywołać (kogoś tam), może ty dasz radę? Czekam na informację”;
  • Mariusza i załóg z jachtów obstawy – za to, że im się chciało nad nami czuwać;
  • Oli i innych na brzegu za przygotowania i pozytywne „wszędobylstwo” – tam gdzieś każdy coś chciał i potrzebował (z szukaniem rozmiaru kurtki włącznie J);
  • Sponsorom – za to, że są i wymiernie pomagają – Nie miejcie wątpliwości, Wasz udział będzie doceniony – nie koniecznie szybko, ale na pewno będzie!
  • wszystkich uczestników – to zaszczyt z Wami konkurować – jesteście najlepsi!

Tak się robi dobrą imprezę. Bez przerostu formy nad treścią. W każdej chwili organizatorzy pamiętali, po co to się robi, dla kogo i czemu to ma służyć!

Rodzinom, przyjaciołom, znajomym za ich fizyczną i metafizyczną obecność, za wsparcie – bardzo dziękuję!

Pozdrawiam,
Jacek Chabowski
"Polled 2"
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 16 lipca

Belg Jacques Rogge, w przeszłości znany finnista, uczestnik olimpiady i mistrzostw świata, został wybrany przewodniczącym Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.
poniedziałek, 16 lipca 2001
Urodził się Mirek "Kowal" Kowalewski, znany polski szantymen.
sobota, 16 lipca 1955
W pierwszy rejs szkolny wypływa "Dar Pomorza".
środa, 16 lipca 1930
Wyruszył z Portsmouth w rejs dookoła świata Alec Rose na s/y "Lively Lady"; trasa prowadziła wokół Przylądka Dobrej Nadziei, Ocean Indyjski, wokół Przylądka Południowo-Wschodniego (Tasmania), Przylądka Horn, z powrotem do macierzystego portu.
niedziela, 16 lipca 1967
Urodził się Roald Amundsen, słynny norweski badacz polarny (zaginął bez wieści podczas lotu na Spitsbergen, spiesząc na pomoc Nobilemu, którego sterowiec "Italia" uległ katastrofie). Uczestniczył w słynnej wyprawie antarktycznej na statku "Belgica" (1897-
wtorek, 16 lipca 1872