Doświadczeni żeglarze w załodze: łatwiej czy trudniej?
Gdy spotka się na żaglach wielu zaawansowanych żeglarsko ludzi, wcale nie musi być różowo. Mogą mieć miejsce interesujące sytuacje, nie zawsze dobre w skutkach. Bywa, że wykonanie prostych czynności jest podłożem do konfliktów lub po prostu stwarza duże kłopoty.
Pewnego razu, na znanym polskim żaglowcu „Zawiasie”, spotkałem się z grupą żeglarzy. Bardzo mili i sympatyczni ludzie, jak to żeglarze. Na pierwszej wachcie było nas paru, którzy chcieli zrobić swoje ostatnie 100 kapitańskich godzin. I tak spotkało się kilku, by odbyć po prostu staż na żaglowcu. Każdy z nas miał już dość duże doświadczenie na morzu. Takie, jakie się ma po kilkunastu rejsach, po 1200 godzinach stażu i kilkuset samodzielnego prowadzenia jachtu. A tutaj byliśmy w roli załogantów do ciągnięcia sznurków. I dobrze, bo taka zmiana perspektywy każdemu służy.
Funkcję wachtowego pełnił sympatyczny kolega. Młodszy od nas wiekiem. Mało mówił o sobie. Nie wiemy, jaki miał staż. Równie dobrze mógł być opływanym na wszelkich morzach kapitanem, jak i dopiero co skończonym sternikiem, z większym od nas stażem na żaglowcach, może nawet tylko na tym jednym. Z niechęci, z jaką odnosił się do udzielania wszelkich informacji o sobie, wnoszę o jego nadzwyczajnej skromności lub braku podstaw do chwalenia się. Do dziś nie wiem i pewnie się nie dowiem nigdy.
Utkwiła mi w pamięci pewna sytuacja, której doświadczyliśmy podczas pierwszego stawiania kliwrów dziobowych. Rzuciliśmy się na forbak jak młode wilki, aby wykonać tę pracę. Była późna bałtycka jesień. Rześki wiatr owiewał nam twarze. W sztormiakach obciśniętych szelkami, wpięci w perty poznawaliśmy nowe dla nas miejsce życia na bukszprycie żaglowca. Kliwrów było trzy, trzy fały, trzy kontrafały, trzy podwójne prawe szoty, trzy podwójne lewe szoty, sześć wielkich, drewnianych i ciężkich „byczych jaj”, bloków wiszących na sztenderach u rogów szotowych żagli, po dwa na każdym. Wszystko, choć w układnym porządku, to zmieszane ze sobą. Żagle trzeba przygotować. Wejść na najdalszą część bukszprytu, opierając się na percie w asekuracji siatki, zdjąć krawaty i zawiesić je na jakimś relingu kosza dziobowego, kilka metrów niżej. To praca dla kilku osób. Jeden się wspina, odwiązuje, przekazuje koledze, ten wiąże na relingu. Żagiel się rozsypuje. Liny plączą się między sobą. Po kolorze nie poznasz, czy to szoty kliwra, bomkliwra, a może latacza. Czy to końcówka zamocowana na stałe, czy wolna, ta od nagla? I jeszcze te „bycze jaja” plączące się nie wiadomo gdzie, od którego żagla, prawe czy lewe. I dlaczego przyciśnięte liną, i od czego ta lina, i wybierać ją z prawej na lewo czy lewej na prawo. A może luzować. A w ogóle, to gdzie jest jej koniec, a gdzie początek? A każdy dzielny żeglarz ma swoją wizję tego splotu. Jeden ciągnie w prawo, drugi w lewo. O, to ta sama lina!
Statek wznosi się na fale, spada w dół. Morze szumi i chlupie kilka metrów pod stopami. Na grotmaszcie zakwita wielki grotżagiel. Już za chwilę wyłączą ten burczący silnik i będzie tak cudownie, jak tylko na żaglowcu może być. Już na maszcie pojawia się fok i za chwilę zakwita bezan. Czyżby ci, na spardeku, mieli lżejsze zadanie? Nie ma się co rozglądać, bo sztaksle jeszcze nie rozplątane.
I każdy z zapałem bierze się do pracy. Ciągnie w prawo, ciągnie w lewo. Tę linę. Inną, nie tę, tamtą! Jak nie tę, przecież to szot. Szukaj fału latacza! Nie, to kontrafał kliwra.
W końcu znużony chaosem wziąłem rzecz w swoje ręce, a właściwie zarząd. Po jednym człowieku do liny! Jeden zostaje na forbaku do rozplątywania zacięć! Fał, kontrafał, szot lewy, prawy latacza są? Są! Przy każdym jest ktoś? Jest! Latacz staw! Kontrafał latacza luzuj! Fał latacza wybieraj! Prawy latacza szot luzuj! Lewy latacza szot wybieraj! Fał latacza pompuj, obkładaj! Lewy latacza szot pompuj, obkładaj! Wachta do bomkliwra! Każdy obsługuje swoją linę! Poszedł. Teraz kliwer! Po krótkiej chwili wszystkie sztaksle dziobowe zakwitły nad naszymi głowami, nadając pełni romantycznemu wyglądowi żaglowca. Dumni ze swego dzieła, czujemy, jak oczy zachodzą wzruszeniem, wiatr je osusza, a szum fal koi spragnioną morza duszę.
W tej właśnie wzruszającej chwili zostałem poproszony na stronę. - Krzysztof! Dlaczego się wcinasz! Nie jesteś tu od dowodzenia! Od tego jest oficer wachtowy! – Słyszę z ust mojego przełożonego. Oczy po sobie. Cóż, przepraszam i tyle, ale refleksja została, i nią właśnie się podzielę.
Gdyby na wachcie byli ludzie, których byłby to pierwszy rejs na czymkolwiek, zapewne nie dotknęliby żadnej liny, zanim oficer nie pokazałby im, której. Pewnie wsadziłby ją w dłonie załoganta i każdy obsługując swoją, zrobiłby swoją robotę i spokojnie żagle poszybowałyby do nieba. A tu było zupełnie inaczej. Jak wspomniałem, zebrała się wszystkowiedząca śmietanka. Każdy ze swoją koncepcją, każdy jurny i pełen zapału. Siedem koncepcji na raz, każda inna, każda słuszna. Nikt nie koordynuje. Każdy równy. Zamiast sobie pomagać – przeszkadzamy w osiągnięciu celu. Ktoś musi nie wytrzymać i stanąć na czele, bo inni już swoje zrobili. Kto to powinien zrobić? Jasne, że oficer wachtowy lub starszy wachty. Ale co oni robili w tym czasie? A patrzyli sobie spokojnie na motania swojej wachty. W końcu ktoś nie wytrzymał. A że to byłem ja, trudno, tak mam. Muszę się z tym męczyć od wielu lat.
Wyciągnąłem z tego naukę. I wbrew pozorom, nie jest to ta, aby się nie wcinać. Od tamtego czasu bardzo świadomie analizuję, kogo mam w załodze czy na wachcie. Jeśli mam ludzi niedoświadczonych, poświęcam im czas na naukę, a następnie na koordynację działań. I trzeba poświęcić dużo energii na te obydwie sprawy. Z im bardziej doświadczonymi żeglarzami spotykamy się na jachcie, tym mniej trzeba ich uczyć. Ale czy mniej trzeba koordynować? Otóż okazuje się, że nie. Koordynacja staje się coraz bardziej trudna. Młodzi adepci nie mają żadnej swojej koncepcji, a stare wilki morskie owszem, każdy swoją, każdy słuszną i każdy inną. I takiej właśnie sytuacji jest potrzebne zdecydowane i pewne dowodzenie. Trzeba ludzi szanować, doceniać, wspierać. Można za każdym razem kogoś innego wyznaczyć do przeprowadzenia manewru, ale zawsze musi rządzić jedna głowa. Im bardziej doświadczeni są nasi załoganci, tym większą uwagę należy przykładać do zdecydowanej koordynacji działań. Dla dobra, harmonii i bezpieczeństwa całej załogi.