Epidemia koronawirusa nie została jeszcze pokonana; nie możemy na razie obwieścić zwycięstwa, jednak widać wyraźnie, że świat, który w ciągu ostatnich tygodni wstrzymał oddech, pomału wraca do życia. Czy jednak da się już wrócić na morze? Czy można bezpiecznie żeglować, a przynajmniej rezerwować rejsy na jesień? Jak wygląda „nowa normalność” w praktyce?
Jeśli chcecie się tego dowiedzieć, zapraszamy do lektury. Poniżej znajdziecie relację z pierwszej ręki – wrażenia, jakimi zechciał podzielić się z nami człowiek, który właśnie żegluje po Karaibach: kapitan Gabriel Kania, odbywający rejs na pokładzie katamaranu Leopard 46 „Shanties”.
Jak wygląda teraz życie na Martynice?
Zacznijmy od tego, że jej mieszkańcy to ludzie z natury wyluzowani i ten luz udziela się również przybywającym na wyspę gościom. Rzecz jasna, nie oznacza to lekceważenia kwestii bezpieczeństwa. Istnieją pewne procedury i są one przestrzegane, jednak władzom udało się uniknąć niezdrowej przesady we wprowadzaniu i egzekwowaniu restrykcji.
W wielkopowierzchniowych supermarketach trzeba stosować maski i jest tam zwykle człowiek, który pilnuje przestrzegania tej zasady. W małych, lokalnych sklepikach nie ma takich obostrzeń i nikt nie zwraca uwagi, czy przyszliśmy na zakupy w masce, czy bez niej. Przed wejściami do ważniejszych instytucji na wyspie są umieszczone dozowniki z płynem, ale przy tych mniej istotnych już nie. Ogólnie rzecz biorąc, wyspiarze zachowują pewne rozsądne środki ostrożności, ale daleko im do paniki.
Przybywa żeglarz na wyspę – i co dalej?
No właśnie – co nas wtedy czeka: kwarantanna, wielokrotne testy, czy może zakaz przemieszczania? Nic z tych rzeczy. Przynajmniej dopóki mamy polski paszport (warto zaznaczyć, że Francuzi mają specyficzne podejście do niektórych nacji, np. do obywateli USA; prawdopodobnie wynika to z niedopracowania pewnych procedur. Jeżeli jednak macie podwójne obywatelstwo, wybierając się na Martynikę podkreślcie, że przybywacie z Unii – będzie znacznie prościej).
Uruchomione są już loty na wyspę, więc nie ma najmniejszego problemu z dotarciem na miejsce. Po przylocie należy wykonać test na koronawirusa (zwykle dokonuje się tego na lotnisku, ale zdarzają się odstępstwa od tej normy). Test na Martynice kosztuje 42-95 euro, zależnie od miejsca, gdzie się go kupi. Co ciekawe, tę niższą cenę udało się zapłacić na lotnisku. A co, jeśli ktoś nie ma ochoty wykonywać testów? W takiej sytuacji pozostaje przez 2 tygodnie na kwarantannie i potem może już poruszać się bez przeszkód; nie musi też wykonywać badań po zakończeniu kwarantanny.
Dla zaoszczędzenia czasu większość osób poddaje się jednak testom; procedura trwa trzy dni. Po tym czasie można się zarejestrować i legalnie zejść na ląd. A co wolno w tym czasie robić? Czy można iść zwiedzać, zrobić zakupy? To nie jest to końca jasne, toteż żeglarze, chcąc być zupełnie praworządnymi, zwrócili się o opinię do polskiego konsulatu. Tam ich zapytano, czy mają jakieś objawy – jeśli nie, mogą wchodzić do sklepów i robić zakupy, byle w masce i rękawiczkach. Innymi słowy, wyspiarze pozostawiają tę kwestię naszemu rozsądkowi.
Jak wygląda podróż?
Kapitan Kania i jego załoganci przylecieli największym z możliwych boeingów – i w dużym stopniu... pustym; wygląda na to, że strach zrobił jednak swoje. W czasie lotu stewardessy chodziły po pokładzie z odkażaczami powietrza, a wszyscy podróżni dostali maseczki; zakładanie rękawiczek nie było konieczne. Pasażerowie proszeni byli o pozostawanie w maskach, z wyjątkiem czasu, gdy podawano posiłek. Nastąpiła też pewna zmiana: zamiast dwóch, tym razem był jeden poczęstunek, za to objętościowo większy. Lot odbywał się więc w komfortowych warunkach i z zachowaniem procedur bezpieczeństwa.
Osobnym zagadnieniem był natomiast wcześniejszy etap podróży, który nasi żeglarze odbyli autobusem; tu uciążliwości, ale i zagrożeń, było znacznie więcej. Przede wszystkim, obsługa, zasłaniając się przepisami, nie zgodziła się na korzystanie toalety, dopóki pojazd znajdował się na terenie Polski; otworzono ją dopiero po przekroczeniu granicy z Niemcami. Warto podkreślić, że autobus był pełen – nie zachowywano żadnych większych odstępów pomiędzy podróżnymi. Mimo obowiązku noszenia maseczek, prawie nikt nie respektował tego przepisu. W pojeździe znajdował się dozownik z płynem odkażającym, ale... był zepsuty.
Dlatego też, jeśli wybieracie się w podobną podróż, skorzystajcie z sugestii kapitana; jego zdaniem, znacznie wygodniejszą, a przy okazji bezpieczną opcją jest wypożyczenie samochodu, który bez problemu można oddać w Berlinie czy Paryżu.
Żeglarz na lotnisku
Na lotniskach wprowadzono dodatkową odprawę bagażową. Jest to istotna różnica, bo w poprzednich latach bagaż po prostu przejeżdżał i mógł zostać odebrany przez właściciela, a teraz jest dodatkowo prześwietlany.
Po przylocie na miejsce żeglarze musieli przejść przez trzy odprawy, w których czasie trzykrotnie mierzono im temperaturę. W kolejce stoi się w odstępie 1,5 metra od siebie. Na końcu podchodzi się do stanowiska medyka (o dziwo, mówiącego biegle po angielsku), który wypisuje stosowne dokumenty i pyta o plany wakacyjne. Konieczne jest też wypełnienie deklaracji o stanie zdrowia w stylu „oświadczam, że nie mam wirusa, podwyższonej temperatury itp.” - coś podobnego, jak u nas w placówkach medycznych.
A co, jeśli podczas tych pomiarów okaże się, że ktoś ma gorączkę? Brak snu, zmiana strefy klimatycznej, a nawet zwykły stres związany z podróżą mogą przecież wpłynąć na naszą temperaturę. Na szczęście, decydenci mają tego świadomość, dlatego za stan podgorączkowy uznaje się dopiero wynik powyżej 37,8. W takim przypadku podróżny będzie „specjalnie traktowany” - co jednak nie oznacza, że odeślą go do domu czy szpitala. Takie osoby będą po prostu odizolowane od reszty podróżnych i poddane dalszej obserwacji.
Jak będzie wyglądał tegoroczny sezon?
Przede wszystkim, warto pamiętać, że zacznie się on dopiero w listopadzie, więc jeszcze sporo czasu upłynie i można się spodziewać, że wszyscy zdążymy już oswoić się, a nawet znudzić tematem wirusa i związanych z nim obostrzeń. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że ten sezon będzie słabszy od poprzednich, bo niepewność i nieznajomość procedur mogą odstraszać część turystów.
Warto jednak potraktować ten czas, jak szansę na tańsze żeglowanie po Karaibach; w ciągu ostatnich trzech lat baza czarterowa zwiększyła się tam o 50 proc., a skoro odwiedzających będzie mniej, jest realna szansa na bardzo przyjemne zniżki.
Na razie, pomimo iż do rozpoczęcia prawdziwego sezonu jeszcze sporo czasu, widać już pierwsze oznaki niedoboru turystów; znacznie potaniały bowiem wszelkie usługi transportowe na wyspie, typu przewozy autobusowe, wypożyczalnie samochodów itp.
Zdaniem kapitana, można się spodziewać, że do jesieni nastąpi dalsze luzowanie przepisów, szczególnie na biedniejszych wyspach Karaibów.
Czy więc warto szukać już czarterów na jesień? Na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sobie sam. Mamy jednak nadzieję, że dzięki naszej relacji i zaznajomieniu się z aktualnymi realiami, będzie Wam łatwiej podjąć decyzję.
Tagi: Karaiby, katamaran, koronawirus