Dziś do redakcji portalu dotarł tajemniczy list. "Posted at high seas" - głosił napis na kopercie. Na początku nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Ale po przeczytaniu treści listu wszystko stało się jasne - to nasza znajoma jachtostopowiczka Małgosia znów gdzieś wybyła. Czekamy na dalsze części przygód!
"Posted at high seas" część I, czyli listy z rejsu z Gdyni do... Zobaczymy-gdzie-dopłyniemy-w-dwa-tygodnie
31 sierpnia 2010, Ustka
Drodzy Przyjaciele,
W końcu dotarliśmy do portu. Pierwszego w naszej wyprawie. Począwszy od Gdyni, sztorm podążał naszym śladem… już, już czuliśmy jego oddech za rufą, ale udało się. Uciekliśmy. Widać, uznał, że dawno nie był na Bornholmie i postanowił tam poprzeszkadzać naszym braciom żeglarzom. Polskie wybrzeże zostawił na kilka dni w spokoju... Lecz wujaszek Neptun nie dał o sobie zapomnieć, tak jak my zapomnieliśmy o nim pierwszego wieczoru.
- Nie będzie tak łatwo! – Zawył, ciskając w oddali piorunem.
- Ty opoju! Jeszcze Ci mało?! – Burknął nieco poirytowany Kapitan. – Nie dostaniesz ani kropli.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem… Napięcie rosło, nikt nie miał odwagi pisnąć słowem, nikt nie wydał z siebie nawet najmniejszego dźwięku. Wiedzieliśmy, że jak tak dalej pójdzie, może być źle. Ciemnofioletowe chmury gromadziły się w oddali, woda zaczynała się złowrogo marszczyć, a wiatr nagle stracił na sile przynosząc jednocześnie syberyjski chłód. Czmychnęliśmy do mesy, ponuro spoglądając na kołyszące się nad kojami szelki. Kapitan jeszcze przez chwilę spoglądał bez wyrazu w niebo, by wreszcie potulnie skapitulować. Uff, tak było dla nas lepiej. Skończyło się jedynie na idącej powoli ze wschodu burzy. Tę potyczkę wygrał Neptun, choć czuliśmy, że Kapitan następnym razem nie podda się tak łatwo. Z pewnością musiał to być zatarg z przeszłości, choć nikt nie odważył się zapytać. I tym sposobem, późnym wieczorem, po dwóch dniach żeglugi trafiliśmy do Ustki.
Nie, kochani, chyba trochę Was nastraszyłam i może to dość poważnie wyglądać, ale nie taki diabeł straszny, a i załogą tak poważną też nie byliśmy… W porcie szybko dotarł do nas radosny zgiełk turystów sączących leniwie drinki z palemką na statku wikingów. Nieee…. Czysta komercja. To nie my! To nie jest miejsce dla prawdziwych wilków morskich. Ośmiu wilków morskich. I jednej wilczycy. Ośmiu wilków nie tknie przecież drinka, a tym bardziej palemki…, Panowie uznali, że jeśli wilczyca to zrobi, to znaczy, że nie jest wilczycą. Co najwyżej kociakiem morskim. I tak zostałam pokładową Kicią.
Nawiasem mówiąc, takie pieszczotliwe imię pociągnęło też za sobą pieszczotliwe traktowanie. Bycie jedyną kobietą na statku ma bowiem wiele zalet. Przecież żaden mężczyzna nie powie nie, gdy Kicia - będąca w dodatku inteligentną, atrakcyjną blondynką - poprosi go mimochodem o zrobienie kawy, pójście do sklepu czy zbuchtowanie cumy. Drobnostki, które sprawiają, że życie staje się piękniejsze, a na pewno wygodniejsze. Pamiętajcie jednak dziewczyny: jeśli kiedykolwiek wylądujesz na rejsie z samymi facetami, postarajcie się o wygodną koję z dala od nich. Niektóre samcze przyzwyczajenia i właściwości dają się bardzo we znaki, kiedy przebywają razem w większym gronie, ale ogólnie kobieta na pokładzie łagodzi obyczaje i jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Ale zmieńmy temat, na wspomnienia o ośmiu parach skarpetek przyjdzie pewnie jeszcze czas... A teraz koniecznie muszę Wam o kimś opowiedzieć!
- Misiu Pysiu, co robimy?
- To, co zawsze Kicia, podbijamy świat! – Pan T. (drodzy przyjaciele, myślę, że będę o nim jeszcze wspominać)
Choć trudno było zdobywać szturmem w dwie osoby Ustkę, postanowiliśmy zdobyć przynajmniej plażę. Bo wiecie, żeglarstwo jest piękne, morze jest cudowne, ale czasami dopiero na lądzie można porządnie poszaleć. Dopiero na lądzie można ścigać się na wydmach… i sturlać z wydmy do morza. Ale na 25-metrową wydmę nie tak łatwo wbiec. Nie wiesz, czy to nie jest przypadkiem zabronione? Pytam, żeby wiedzieć na przyszłość… I tak, na serio, tylko biegaliśmy po tej plaży! Ale żeby nie było tak pięknie i uroczo, wujaszek Neptun musiał sobie o nas przypomnieć.
- Kto ostatni na jachcie, ten imbecyl! – Krzyknął za nami piorun… Nie ma to jak berek z chmurami. Na szczęście na łódkę dotarliśmy pierwsi, zaraz za nami dobiegła pogrzmiewając ze zmęczenia burza. Ha! Wygraliśmy bieg na 3 km po plaży! Wygraliśmy! Ha ha! Eh, chyba nawet jako małe dziecko biegające po plaży nie miałam na sobie tyle piasku… Żebyście mogli zrozumieć tragizm sytuacji, muszę wspomnieć, że woda pod prysznicem była zimniejsza niż na morzu Barentsa, jednakże mimo niesprzyjających warunków meteorologicznych i sanitarnych udało mi się pozbyć piachu, soli i resztek jodu z mojego ciała. Wreszcie wykąpana i zmarznięta z radością zanurzyłam się w śpiworze, mając jednocześnie nadzieję, że włosy umyte w lodowatej wodzie i rozwiane chwilę potem na zimnym wietrze nie zamienią tego rejsu w wygrzewanie się w koi i walkę z kichaniem oraz kurowanie się do samego Amsterdamu.
Poranek okazał się na szczęście udany i wczorajsze obawy zupełnie nieuzasadnione, a prognozy na najbliższe dni nieco lepsze. Kochani, dzisiaj wypłyniemy - jest spokojniej. Neptun właśnie sprawdza, co porabia sztorm w okolicach Bornholmu, więc o nas zapomniał. Chociaż nie na długo, bo Witowo wciąż podaje ostrzeżenia sztormowe. Neptun podjął wyzwanie i nie odpuści nam do granicy z Niemcami. To dobry moment by wypłynąć w dalszy rejs, zresztą jedyny, w którym będzie to jeszcze bezpieczne. I choć Bałtyk jest rozbujany, a portowi gapie patrzą na nas jak na szaleńców rzucających się w otchłań, gnamy dalej na Zachód, bo później może być źle. Dlatego muszę kończyć, czas na nas…
Jeszcze tylko wyślę ten list i będzie pora by stawić się na wachcie. Buziak!
M.