W poniedziałek 28 grudnia ziemia zatrzęsła się po raz pierwszy. Na szczęście wtedy obyło się bez ofiar. Niestety, wczoraj w południe nastąpiły powtórne wstrząsy, bardziej tragiczne w skutkach. Na razie wiadomo o śmierci 7 osób. Jak wyglądało zdarzenie i jakie są jego przyczyny?
Smutny rekord
Według specjalistów, wtorkowe trzęsienie ziemi było najsilniejsze w historii Chorwacji. Jego efekty odczuwano nawet w Budapeszcie czy Wiedniu, a także w Niemczech, Bośni i Hercegowinie, Serbii czy Włoszech. Słowenia, gdzie też odnotowano lekkie wstrząsy, na wszelki wypadek wyłączyła elektrownię atomową.
Sejsmolodzy twierdzą, że wczorajsze trzęsienie miało magnitudę 6,4, a to poniedziałkowe – 5,2. Ponieważ większości z Was zapewne niewiele mówią te liczby, przypomnijmy, że we wzór na magnitudę zawiera logarytm dziesiętny amplitudy drgań, mierzonej w odpowiedniej odległości. Mówiąc po polsku – wzrost magnitudy o jeden stopień oznacza mniej więcej 30 razy większą energię trzęsienia.
Krajobraz po bitwie
Oba trzęsienia miały swoje epicentrum w okolicach miejscowości Petrinja, położonej 50 km na południe od Zagrzebia. W efekcie wiele budynków zostało uszkodzonych, a nawet całkowicie zniszczonych. Obecnie Petrinja jest w ruinach, nie ma tam prądu ani ogrzewania. Burmistrz poinformował, że na razie wiadomo o siedmiu ofiarach śmiertelnych, jednak może to nie być ostateczny bilans, ponieważ około 20 osób jest poważnie rannych. Do akcji ratunkowej zaangażowano m.in. wojsko. W mieście co pewien czas wybucha panika, ponieważ mieszkańcy boją się kolejnych wstrząsów.
Jest to zresztą dość prawdopodobny scenariusz. Wczorajsze trzęsienie w Petrinji wystąpiło zaraz po południu, a około 18.00 zanotowano wstrząsy wtórne w okolicy miasta Jastrebarsko, położonego 15 km na południowy zachód od Zagrzebia. Miały one magnitudę 3,3.
Warto zaznaczyć, że mimo wszystko jest to... pozytywna wiadomość, choć zapewne mieszkańcy Jastrebarska nie są zadowoleni. Zmniejszająca się magnituda pozwala bowiem żywić nadzieję, że nagromadzone w skałach napięcia zostały już w większości rozładowane. Oznacza to, że każdy z kolejnych wstrząsów (o ile się pojawi), powinien być coraz słabszy.
Skąd się to bierze?
Krótko mówiąc – z geologii terenu. Nasza planeta zbudowana jest w ten sposób, że wielkie płyty tektoniczne niejako „pływają” po płaszczu Ziemi. Dzieje się tak na skutek prądów konwekcyjnych. A kiedy coś dużego pływa na ograniczonej przestrzeni, jest naturalne, że dochodzi do kolizji.
Miejsca, w których płyty się „rozjeżdżają”, czyli oddalają od siebie, to tak zwane strefy ryftowe. Z kolei te, gdzie płyty napierają na siebie, zwane są strefami subdukcji. W takich obszarach zwykle jedna z płyt wciska się pod drugą, oczywiście w „geologicznym” tempie – czyli bardzo powoli.
Mimo to ruch płyt powoduje gigantyczne napięcia, tarcie, a w efekcie – albo wybuchy wulkanów, albo trzęsienia ziemi. W najgorszym wypadku jedno i drugie.
W rejonie Morza Śródziemnego mamy do czynienia z płytą adriatycką i egejską. Pierwsza wciska się pod drugą, co sprawia, że od czasu do czasu zdarzają się tam wstrząsy, wybucha Etna i, niestety, giną też ludzie. Pozostaje mieć nadzieję, że jako Unia staniemy na wysokości zadania i pomożemy Chorwatom w odbudowaniu ich domów i leczeniu rannych. W końcu Morze Śródziemne to nie tylko idealny akwen na wakacyjne rejsy, ale też miejsce, gdzie międzyludzka solidarność może pokazać swoją siłę.
Tagi: Chorwacja, trzęsienie, Petrinja, ratunek