Ludzie nauki miewają rozmaite pomysły; niektóre okazują się całkiem przydatne, inne ciut mniej... Tym razem jednak uczeni dokonali czegoś naprawdę niezwykłego – postanowili uwolnić z naturalnej pułapki bardzo, ale to bardzo starożytne mikroby. Niby szlachetny pomysł, ale mamy przeczucie, że to chyba nie jest dobry rok na takie eksperymenty.
Cóż się może stać?
Może nic. Ale idziemy o zakład, że oglądaliście w życiu przynajmniej jeden film, w którym naukowcy podjęli udaną próbę ożywienia, sklonowania lub rozmrożenia czegoś, co dawno wymarło. I nigdy nie kończyło się to dobrze.
OK, ale to tylko fikcja, powiecie. Jasne, że tak – co jednak nie zmienia faktu, że trudno przewidzieć, jak zachowa się organizm, którego kumple – oraz naturalni wrogowie – dawno już wymarli.
Piszemy o tym dlatego, że zespół uczonych z USA oraz Japonii pochwalił się ostatnio ciekawym dokonaniem; otóż, udało mu się uwolnić drobnoustroje, które spędziły w osadach zdeponowanych pod dnem morskim 100 milionów lat; z lekką górką. Pochowane żywcem mikroorganizmy nie za bardzo miały tam co jeść, ciśnienie było zabójcze, a mimo to jakoś przetrwały. W sumie szacun; pytanie jednak, co prastare stworzonka zaczną robić teraz?
Gdzie takie cuda?
W skład zespołu badawczego weszli specjaliści z JAMSTEC (Japan Agency for Marine-Earth Science and Technology), a także Marine Works Japan, University of Rhode Island (URI), Graduate School of Oceanography, National Institute of Advanced Industrial Science and Technology oraz Kochi University. Całkiem spora ekipa.
No i teraz pytanie - gdzie mogli udać się Amerykanie do spółki z Japończykami? Oczywiście, że do Australii. W końcu, w jakim innym miejscu szansa na znalezienie jakiegoś dziwu natury jest równie wielka?
Wszyscy ci mądrzy ludzie badali próbki pobrane z miejsca znanego jako South Pacific Gyre, czyli Wir Południowopacyficzny. Co ciekawe, jest to rejon z pozoru całkowicie martwy. Na jego dnie znajdują się szczątki organiczne, pyły, maleńkie okruchy skalne i różne drobne śmieci, nanoszone tam przez prądy oceaniczne. Wszystko to nazywane jest poetycko „morskim śniegiem”. Pomiędzy jego płatkami pływają sobie niewielkie formy życia, które czasami — tak jak to miało miejsce w omawianym przypadku — zostają uwięzione pod kolejnymi warstwami osadów.
Nuuuda, panie. Nic się nie dzieje
100 milionów lat to bardzo długo; kiedy biedne mikroby ostatni raz miały kontakt ze światem, łaziły po nim jeszcze dinozaury. Prawdopodobnie przez ten czas drobnoustrojom trochę się nudziło i zapadły w coś w rodzaju odrętwienia; nie umarły jednak. Uczeni przewidują więc, że teraz, kiedy ich sytuacja uległa zmianie, jednokomórkowce mogą na powrót nabrać wigoru.
Takie przynajmniej wnioski zamieszczono na łamach „Nature Communications”. Jak powiedział jeden z autorów opublikowanego tam tekstu, pan Yuki Morono z JAMSTEC: „Naszym głównym pytaniem było, czy życie może istnieć w środowisku o ograniczonej zawartości składników odżywczych, czy też jest to strefa bez życia”.
Co z tym życiem?
Przede wszystkim to, że lubi zaskakiwać – i to w każdym znaczeniu tego słowa. Próbki zostały pobrane z głębokości około 75 metrów pod dnem oceanu... które w tym rejonie znajduje się 6 km pod powierzchnią wody. Naprawdę niefajne miejsce. Zdeponowane tam mikroorganizmy musiały z konieczności baaardzo spowolnić swój metabolizm, co też uczyniły. Oznacza to, że co nieco je ominęło i teraz mogłyby zacząć, hmm, nadrabiać braki. I chyba właśnie taki mają zamiar.
Celem „rozruszania” starożytnych drobnoustrojów podawano im bowiem tlen, węgiel oraz azot. Efekty przerosły najśmielsze oczekiwania – 99 proc. z nich udało się „przywrócić do życia”. I co ciekawe — do pełnej sprawności również. Okazało się bowiem, że po 68 dniach takiej kuracji liczebność populacji powiększyła się czterokrotnie.
Teraz pozostaje tylko czekać, aż jakiś szalony naukowiec postanowi przyspieszyć bieg wydarzeń i włączy tryb turbo. A wtedy pan Spielberg będzie mógł po prostu ustawić się ze swoją kamerą i rejestrować rozwój wydarzeń, przy których Jurassic Park to będzie czysta amatorszczyzna.