A mówiąc bardziej precyzyjnie - czyja jest ukryta tam ropa? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest jednoznaczna i mocno zależy od punktu siedzenia, a konkretnie - od tego, czy ów punkt znajduje się na Kremlu, w Kopenhadze, czy może w Białym Domu.
Gdzie ta ropa?
Złoża ropy zwykliśmy kojarzyć raczej z ciepłymi rejonami naszej planety oraz z brodatymi facetami w ręcznikach na głowie. Wiadomo też, że całkiem przyzwoite ilości „czarnego złota” znajdują się na terenie USA oraz w Rosji, a nieco mniejsze rozsiane są w paru innych krajach.
Nie zawsze jednak mamy świadomość tego, że aż 20 proc. światowych złóż ropy - czyli według ostrożnych obliczeń, jakieś 90 miliardów baryłek - znajduje się pod dnem Oceanu Arktycznego. Co więcej, szacuje się, że w okolicy kryje się także drobnych 30 proc. światowych złóż gazu ziemnego.
Byłoby doprawdy wspaniale móc położyć na tym rękę i uniezależnić się energetycznie od innych krajów, a nawet - zacząć dyktować im własne warunki. No i tu docieramy do pewnej trudności, bowiem aby świat nie oburzał się za bardzo o eksploatację tamtejszych rejonów, zależałoby udowodnić, iż ma się do nich jakieś prawa.
Właściciele Arktyki
Czyja właściwie jest Arktyka? W praktyce statusu prawnego całej Arktyki nie reguluje żadna międzynarodowa umowa, zaś teorie na temat tego, czyj jest ten obszar, są dwie; pierwsza z nich zakłada, że jest to wspólna własność wszystkich mieszkańców naszej planety. Zgodnie z tym założeniem, nikt nie ma wyłącznego prawa do eksploatacji tamtejszych złóż, zaś lokalne wody traktowane są tak samo, jak pełne morze.
Odrębna teoria, zwana teorią sektorów, zakłada z kolei podział Arktyki na tzw. trójkąty, których wspólnym wierzchołkiem jest biegun północny, podstawami linie brzegowe państw sąsiadujących z Arktyką, zaś bokami - linie południków. Zgodnie z tym założeniem, państwa te mają prawo do eksploatacji „swoich” trójkątów i wszystkiego, co w przyszłości zostanie odkryte na ich terenie.
Pomysł ten, noszący silne znamiona Puszki Pandory, jako pierwsza wysunęła Kanada, która bardzo chciałaby sprawować kontrolę nad Przejściem Północno-Zachodnim, stanowiącym silną konkurencję dla Kanału Panamskiego. Ideę chętnie podchwyciły też Dania oraz Rosja, jednak każdy z tych krajów rozumiał ją troszkę inaczej.
Gdzie kończy się Rosja?
Spoglądając na globus, nie mamy cienia wątpliwości, które państwo zajmuje na nim największą powierzchnię: Rosja. Tym niemniej, wkrótce może się okazać, iż jest to obszar jeszcze większy. W 2007 roku Rosjanie przeprowadzili tak zwaną ekspedycję Arktyka, mającą na celu udowodnienie założonej z góry tezy, iż Grzbiet Łomonosowa jest nie tylko wypiętrzeniem na dnie Oceanu Arktycznego, ale integralną częścią rosyjskiego szelfu kontynentalnego. A to oznacza, że większa część Arktyki jest w praktyce rosyjska.
Żeby było weselej, Duńczycy przeprowadzili własne badania, mające z kolei udowodnić, iż Grzbiet wcale nie jest rosyjski, ale za to posiada podwodne połączenie z Grenlandią, która jest oficjalnie zaliczana do Danii. Czyli większość Arktyki jest duńska.
Zanim zapadną jakieś wiążące decyzje, badacze na wszelki wypadek zatknęli na dnie Oceanu rosyjską flagę, wykonaną z tytanu. Jest to postępowanie równie mądre, jak amerykańska flaga na Księżycu, ale może mieć dużo większe znaczenie praktyczne, a przede wszystkim - ekonomiczne.
Dowód
W 2015 roku Rosyjski Instytut Geologii Oceanów stwierdził, iż posiada niezbity dowód na to, że ponad milion kilometrów kwadratowych dna Oceanu Arktycznego należy do Rosji. Dowód taki mógłby znacząco naruszyć interesy pozostałych państw, mających tam swoje terytoria, a mianowicie USA, Kanady, Norwegii oraz Danii (właściwie należałoby tu jeszcze doliczyć Islandię, ale kiedy tworzono teorię sektorów, Islandia była w unii personalnej z Danią, wiec nie wzięła udziału w całej zabawie).
Można by się zatem spodziewać, że najbardziej energicznie zareagują Stany Zjednoczone, które od zarania dziejów pozostają w szczerej przyjaźni z Federacją Rosyjską. Tymczasem jedynym krajem, który cokolwiek przedsięwziął w tej sprawie (czyli w praktyce zorganizował sobie w okolicy niewielką bazę wojskową) jest Kanada. Pozostali co najwyżej wyrazili swój sprzeciw, jednak nie poszły a tym żadne konkretne działania - może to i dobrze?
Jak to się skończy?
Miejmy nadzieję, że pokojowo, chociaż kiedy w grę wchodzą duże emocje i jeszcze większe pieniądze, może być trudno zachować powściągliwość.
Ponieważ grubość arktycznej pokrywy lodowej systematycznie zmniejsza się wskutek zmian klimatu, może się okazać, że złoża, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu były praktycznie niedostępne, niedługo znajdą się na wyciągnięcie ręki. I wtedy dopiero się zacznie.
Co więcej, pamiętajmy, że uwolnienie Oceanu Arktycznego spod lodu oznacza również, że otworzy się nowe, żeglowne przejście pomiędzy Europą a Azją. W związku z tym, kontenerowce największego kalibru, które nie mieszczą się w Kanale Panamskim, nie będą już musiały fatygować się i opływać Hornu, skoro będzie istniała krótsza i bardziej dogodna trasa. Pytanie tylko, czyja ona będzie.
Jak na razie jedynym wspólnym spotkaniem wszystkich zainteresowanych była zorganizowana w 2008 roku konferencja w Ilulissat. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, nie podjęto żadnych wiążących decyzji co do spornych terenów. Skutek spotkania był tylko taki, że wszyscy zgodzili się, iż w dalszych kwestiach będą uprzejmie brać pod uwagę regulacje ONZ. Dopóki nie zapadną nowe ustalenia, utrzymany zostaje status quo i każdy z sąsiadujących z Arktyką krajów ma prawo do eksploatowania jedynie pasa przybrzeżnego o szerokości 320 kilometrów. No, chyba że ktoś udowodni, iż jego brzeg kończy się odrobinę dalej, niżby to wynikało z mapy.
Tagi: Arktyka, Rosja, ropa