Jest taka świecka tradycja, że Sylwestra wypada odpowiednio celebrować. W sumie to nie wiadomo dlaczego ludzie upierają się, by świętować fakt, że wszyscy właśnie stali się o rok starsi, ale być może należy na to spojrzeć z drugiej strony – udało nam się przeżyć kolejny rok w doborowym towarzystwie, i to pomimo faktu, że okoliczności przyrody nie zawsze były sprzyjające.
Di Abxbay - Opera propria, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=38369352 |
Jakby nie było, Sylwestra, a po nim karnawał, wypada spędzić jakoś... fajnie. Czyli, mianowicie, jak?
W ramach odstępstwa od tradycyjnej biesiady z potańcówką, proponujemy popłynąć rejs; takie rozwiązanie nie tylko pozwala uniknąć żenujących pląsów, długich debat przy stole oraz przykrego syndromu Nowego Roku, ale też posiada szereg innych zalet:
– po pierwsze, panie nie muszą robić sobie paznokci; tzn. mogą, ale to bez sensu;
– po drugie, te same panie nie muszą wybierać kiecki, szykować fryzury i ogólnie marnować czasu w galeriach handlowych;
– po trzecie, panowie nie muszą wbijać się w garniaki, albo w panice kupować nowych, bo te z zeszłego roku jakoś się skurczyły (takie materiały teraz robią, no!) i uwolnieni od dorocznego rajdu po przecenach, mogą przeżyć prawdziwą przygodę. Zresztą miejsca, które proponujemy, udowodnią niezbicie, że garnitur i krawat, podobnie jak kiecka, są na Sylwka w ogóle niepotrzebne;
– po czwarte, odpływając far, far away, darujemy sobie idiotyczne postanowienia, z których jedno zwykle brzmi, że „kolejny Sylwester będzie inny”. Nie będzie – chyba, że sami o to zadbamy. Więc, do dzieła.
Skoro plan został powzięty, pozostaje wybrać kierunek, na przykład... Morze Barentsa ;) OK, może i jest przewiewnie, ale przyznajcie, że wrażenia byłyby raczej niezapomniane. A tak naprawdę - gdzie polecamy się udać? Gdzie tylko chcecie. Nawet na wspomniane zimne wody, gdzie przemarzają nawet miśki polarne z rosyjskim paszportem. Jeśli jednak obca wam aż taka ekstrema, proponujemy trzy mniej hardcorowe opcje:
Di Roberto Vicario - R. Vicario, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=3855593 |
Opcja 1. Wenecja
Jak szaleć, to szaleć. Dlaczego pomysł jest wart rozważenia? Z kilku powodów. Po pierwsze, Wenecja to jedno z najbardziej niesamowitych miast na świecie, a tamtejszy show na wodzie, parada na Canale Grande i bal maskowy, którego tradycja sięga XI wieku, nie dadzą się z niczym innym porównać.
Po drugie, Włosi mają jedną z najpyszniejszych kuchni na świecie, a ponieważ bazują generalnie na świeżych i prostych składnikach, będzie to miła odmiana dla naszych steranych świętami żołądków.
Po trzecie, włoskie dolce vita to coś, co można poczuć tylko w Italii – a jako mieszkańcy mrocznej Północy, bardzo potrzebujemy zastrzyku pozytywnej energii w środku zimy (zresztą, gdzie tam w środku; w końcu zima zaczyna się oficjalnie pod koniec grudnia, a do wiosennego słoneczka jeszcze ho-ho-i-trochę)
I po czwarte - Wenecja tonie. Pisaliśmy już kiedyś o tym, że pomimo wysiłków dzielnych Italiano, poziom wody regularnie się ponosi, więc istnieje spora szansa, że zanim zdążymy się zestarzeć, miasto pogrąży się w wodzie.
Skąd tam dopłynąć? Proponujemy czartery z Istrii (konkretnie z Puli i Pomeru) lub z Słowenii (najlepiej Izola albo Portoroz).
Opcja 2: Karaiby
Nie wiadomo, jak to działa, ale na samą myśl o Karaibach robi się jakoś cieplej na serduchu, a w tle leci muzyczka z „Piratów”. Dlaczego warto się tam pofatygować? Choćby dlatego, żeby leżąc pod palemką na bielutkiej plaży, ciągnącej się nad krystalicznie czystą wodą, móc wysączyć drinka z parasolką i pomyśleć, że moglibyśmy teraz odmrażać tyłek, kwitnąc na przystanku w towarzystwie zagrypionych ludzi w czapkach. Piękna wizja, nieprawdaż?
By Mario Carvajal - Own work, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=18548408 |
Karaiby łączą w sobie wszystko to, co składa się na esencję wymarzonych wakacji: bajkowe widoki, wspaniałą przyrodę i życzliwych „tambylców” (no, chyba, że przypłynie niejaki Jack S. z podejrzaną kompanią). Rajskie wyspy zimą to fajna opcja dla wszystkich tych, którzy nie mogą doczekać się lata, a przy tym nie przepadają za wakacyjnym tłumem turystów, chociaż, bądźmy szczerzy – w takim miejscu nawet w środku zimy raczej nie będzie całkiem pusto.
Jak tam dopłynąć? Najlepiej z Martyniki (Le Marin), albo z Gwadelupy (Pointe-a-Pitre).
Opcja 3: Rio
By Porto Bay Hotels & Resorts - Flickr: Copacabana Beach, CC BY 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=23505838 |
Tak, macie rację – miasto najbardziej kojarzące się z karnawałem zostawiliśmy na sam koniec: Rio rządzi.
Ok, może uśmiechnięte niewiasty, ubrane głównie w pióra, nie każdemu przypadną do gustu (na przykład paniom żeglarkom), ale karnawał w Rio to przede wszystkim radość, święto życia i dobra zabawa.
Tradycja tej wielkiej imprezy sięga początków XVIII wieku, chociaż trzeba przyznać, że od tego czasu sporo się zmieniło – np. zamiast tradycyjnej bijatyki z udziałem mąki, sadzy i krochmalu, możemy dziś oglądać popisy najlepszych szkół samby, a nawet... sami włączyć się do zabawy.
Samba ma bowiem w sobie coś takiego, że tańczy się sama; rytm udziela się wszystkim wokół i można mieć pewność, że nawet jeśli zwykle tańczymy z gracją spróchniałej kłody, rytm bębnów wyzwoli w nas zwierzę; i raczej nie pingwina.
Jak tam dopłynąć? Najlepiej z Brazylii, a konkretnie - z Angra dos Reis.
Tagi: karnawał, Wenecja, Rio de Janeiro, Karaiby