Słynął z tego, że nade wszystko nie znosił marnotrawstwa i wydawania pieniędzy. Cóż gadać Bogdan, był po prostu skąpcem i sławą skąpca się cieszył. Sam nazywał siebie neo-numizmatykiem. - Po prostu kolekcjonuję pieniądze – komentował – Takie hobby!
Słowa te świadczą, że miał nieźle rozwinięte poczucie humoru. Wbrew obiegowej opinii że skąpcy, zwani także dusigroszami czy też kutwami, raczej nie mogą liczyć na sympatię otoczenia Bogdan był otoczony wianuszkiem przyjaciół. Był też niezwykle popularny jako organizator rejsów. Towarzystwo to jemu zlecało wyszukanie odpowiedniego jachtu mając pewność, że znajdzie najtańszą ofertę, że wykłóci się o wszelkie zniżki, jednocześnie do dna sprawdzi firmę, który ów jacht zaoferowała.
- Nie lubię ryzyka – mawiał – Muszę mieć pewność, że kontrahent jest wiarygodny, a w jego ofercie nie czai się niebezpieczeństwo, czy też próba oszustwa.
Udawało mu się uzyskać wiele bonusów, a to darmowy silnik zaburtowy, a to wynegocjował brak opłat za sprzątanie końcowe lub bezpłatny postój samochodu w marinie na czas rejsu. Do odbioru jachtu na miejscu przystępował z niezwykłą starannością. Zakładał maskę i nurkując penetrował dno jachtu sprawdzając czy nie jest one uszkodzone lub zarysowane. Szczegółowo przeglądał każdy fragment, urządzenie, żagle, silnik. Zauważoną nawet najmniejszą rysę, uszkodzenie fotografował i zgłaszał armatorowi. Dzięki temu rejs i zdawanie po nim jachtu zawsze przebiegało bez przykrych niespodzianek.
Żeglując na postoje wynajdywał miejsca, które nie tylko gwarantowały bezpieczeństwo, ale także zapewniały brak jakichkolwiek opłat. Podczas tygodniowej wyprawy jedynie raz odwiedzał jakąś marinę, by uzupełnić zbiorniki wody i podładować akumulatory. Załoganci pozostawiali w jego rękach także kambuz. Już po kilku dniach mieli pewność, że zapewni im dobre posiłki, które nie uszczuplą zbytnio wspólnej kasy. Od czasu do czasu wyprawiał się na ląd by uzupełnić zapasy. Wracał obładowany żywnością, którą dostawał praktycznie za darmo. A to po kilku minutach rozmowy z miejscowym rolnikiem był obdarowany torbą pomidorów, a to obdarzono go kiściami winogron. Spacerując brzegiem nadmorskim wyszukiwał różne zioła, które wzbogacały smak serwowanych potraw. Zbierał oregano, dziką bazylię, liście laurowe, potrafił odnaleźć dziki czosnek. Płynąc wzdłuż brzegu wypatrywał miejsc, gdzie do kamieni zanurzonych w wodzie przywarły jadalne muszle. Z równą łatwością znajdywał w miastach tanie dyskonty. Z tych zdobytych produktów przygotowywał smaczne dania, które praktycznie nic nie kosztowały. Gdy podawał swoją zapiekankę z ryżu, pomidorów i koziego sera, mówi:
– Pomidory dostałem, nic nie kosztowały, ryż z dyskontu, a kozi ser podarowała mi sympatyczna sprzedawczyni na targu; zachwyciłem się jego smakiem to i odkroiła mi spory kawałek i nie chciała pieniędzy. Zioła to moja zdobycz, rosły na brzegu. Skąd mam cebulę, tego nie powiem, dość wam wiedzieć, że odwiedziłem tutejsze targowisko, tuż przed momentem gdy je zamykano.
Po tych słowach na stole pojawiło się naczynie do zapiekania wypełnione wonną zawartością.
Zapiekanka z ryżem, pomidorami i kozim serem
Ryż należy ugotować al dente, nie dłużej niż 8 minut. Drobno pokrajaną cebulę podsmażamy na odrobinie oliwy, gdy się ze złoci dodajemy drobno posiekane dwa ząbki czosnku. Ryż mieszamy z cebulą, dodajemy zioła, oregano może być także tymianek. Taką mieszaninę przekładamy do naczynia do zapiekania. Pomidory kroimy w plasterki i układamy na ryżu, dodając kawałki pokruszonego sera, posypujemy ziołami i resztą sera. Skrapiamy oliwą i wkładamy do rozgrzanego piekarnika. Po około dwudziestu minutach potrawa gotowa.