Morze Czerwone ma swoją specyfikę – na przykład zdarza mu się rozstąpić w odpowiednim momencie, a potem szybko wrócić do normy. Tym razem jednak może się okazać, że powrotu nie będzie. Akwenowi grozi bowiem bardzo poważna katastrofa ekologiczna, która może nastąpić właściwie w każdej chwili. Dlaczego zatem nic z tym nie robimy? Cóż, to nie takie proste.
O co tu chodzi?
U wybrzeży Jemenu parkuje sobie (i powoli rdzewieje) 45-letni, opuszczony tankowiec, FSO Safer. Pechowy statek utknął na terminalu naftowym Ras Issa portu Al Hodeidah pięć lat temu, kiedy w Jemenie wybuchła wojna domowa, będąca skutkiem konfliktu pomiędzy siłami rządowymi, a ruchem zbrojnym Huti.
Sęk w tym, że jednostka od tego czasu nie była serwisowana; dzisiaj wiadomo, że jest uszkodzona, a jej ładownie zawierają ponad milion baryłek ropy. W maju tego roku woda morska wdarła się do maszynowni, co dodatkowo zdestabilizowało tankowiec. Jeśli dojdzie do wycieku – a dojść może w każdej chwili, nastąpi gigantyczna katastrofa. I nie chodzi tu tylko o „biedne rybki”; taka sytuacja będzie miała zgubne skutki również dla tamtejszej gospodarki, a nawet – jak ostrzegają eksperci ONZ – doprowadzi do kolejnej katastrofy humanitarnej.
Ile mamy czasu?
Specjaliści działający z ramienia ONZ mówią o tykającej bombie; wszystko wskazuje na to, że odliczanie dobiega końca – niezależni eksperci ostrzegają, że do wycieku może dojść jeszcze w te wakacje, nie później niż we wrześniu. Jeśli to nastąpi, port Al Hodeidah zostanie zamknięty nawet na pół roku, co – wedle szacunków specjalistów – może spowodować 200-procentowy cen paliwa, a co za tym idzie, podwyżkę cen wszystkich towarów, w tym żywności. Dla kraju, który już teraz zmaga się ze skutkami wojny, będzie to właściwie gwóźdź do trumny. Walki spowodowały, że 100 000 ludzi straciło życie, a ponad 80 proc. populacji – czyli około 24 miliony osób – potrzebuje natychmiastowej pomocy humanitarnej.
Eksperci ostrzegają też, że skażenie będzie miało długotrwałe skutki dla środowiska morskiego i praktycznie zlikwiduje możliwość prowadzenia połowów w regionie; z szacunków specjalistów wynika, że całkowita regeneracja akwenu nastąpi dopiero za… 30 lat. Dla żyjących w tamtejszych wodach żółwi morskich, rzadkich gatunków delfinów oraz mant będzie to właściwie wyrok śmierci.
I co z tym zrobimy?
No i tu właśnie zaczyna się najciekawsza część opowieści; otóż, na razie nie zrobimy nic. I bynajmniej nie z powodu lekkomyślności czy lenistwa; rzecz w tym, że taknowiec znajduje się na terenie zajętym przez Huti. A ci nie zgadzają się, żeby ktokolwiek szwendał się po kontrolowanych przez nich wodach (chociaż ostatnio, w drodze wyjątku, pozwolili wejść na pokład przedstawicielom ONZ).
Oczywiście, tak naprawdę rebeliantom nie chodzi o stary tankowiec; chodzi o zawartą w nim ropę, którą przecież można by sprzedać, a której wartość ONZ szacuje na 40 milionów dolarów (przy okazji warto nadmienić, że na początku wojny domowej była ona warta dwa razy tyle – 80 milionów dolarów).
Huti chcieliby zagarnąć dla siebie całość zysków – w końcu zajęli port, statek, więc ropa też im się należy. Rząd Jemenu pragnąłby uszczknąć coś niecoś dla siebie i nie ma zamiaru odpuścić. Z kolei ONZ próbuje przekonywać obie strony, by doszły do porozumienia, jednocześnie delikatnie zaznaczając, że jeśli szybko nie znajdą konsensusu, to wkrótce nie będzie się o co kłócić. Wygląda więc na to, że na razie mamy klasyczny pat. A zegar tyka…
Tagi: FSO Safer, ekologia, Morze Czerwone