Nie wszczynamy bynajmniej rewolucji na Kubie. Po prostu po dwuminutowych dywagacjach postanowiliśmy z przyjacielem zamówić taki właśnie drink w jednej z hawańskich knajpek ostatniego dnia naszego pobytu. Słyszało się o nim dużo - toż to przecież najpopularniejsza chyba mikstura alkoholowa, skosztujemy zatem czegoś prawdziwie kubańskiego. Jak pomyśleli, tak zrobili.Kelnerka przynosi nasze upragnione napoje. Jest gorąco, zimny napój to wybawienie. Ktoś dostał piwo, ktoś wodę, mohito, a my… rum z colą i lodem. Z przyjacielem patrzymy na siebie ze zdziwieniem, przecież praktycznie przez cały rejs był to nasz główny drink! No tak, „głupi ja”, Cuba Libre to nic innego, jak rum z colą i lodem. Załoga w śmiech. No to napiliśmy się czegoś prawdziwie kubańskiego, czegoś nietypowego!
Ciekawostka: Cuba Libre to koktajl alkoholowy powstały z połączenia rumu, coli i lodu. Opcjonalnie można dodać limonkę. Powstał na początku XX wieku na Kubie. W czasie wojny amerykańsko-hiszpańskiej połączono składniki symboliczne dla sprzymierzonych stron. |
Początki naszej wyprawy sięgają końca wakacji, kiedy to linie lotnicze Swiss wprowadziły promocje na kilka ciekawych destynacji. Za około 2200 PLN (w dwie strony) można było dolecieć z Warszawy na Kubę, Tajlandię, Malediwy, Mauritius. (Naprawdę warto śledzić strony z promocjami lotniczymi. Polecam www.mlecznepodroze.pl czy www.loter.pl). W ciągu jednego dnia zebraliśmy się w 8 osób, kupiliśmy bilety lotnicze na okres 30.10 – 15.11.2012 oraz wyczarterowaliśmy katamaran od firmy Alboran (www.alboran-charter.com). Kilka tygodni później kupiliśmy jeszcze bilety autokarowe na trasie Kraków – Warszawa w dwie strony dla 8 osób za - i tu uwaga – 180 PLN/grupa. Wszystko dzięki przewoźnikowi „Polski Bus”.
Pamiętajcie, aby przed przylotem na Kubę wyrobić wizę. Koszt to około 120 PLN od osoby. Nie trzeba udawać się do Warszawy. Korzystaliśmy z agencji Opal Travel. Po kilku dniach od dokonania wpłaty dostaliśmy już wizy. Wszystko odbyło się bardzo sprawnie. Pamiętajcie także o wykupieniu ubezpieczenia. Praktycznie każdy z nas nabył Travel World, STANDARD PLUS, KL 30000 EUR, KR 5000 EUR, NNW 5000 EUR, BP 500 EUR, OC 50000 EUR – 64,14 zł, ubezpieczyciel Towarzystwo Ubezpieczeń EUROPA, agent www.coris.pl. Nie doszliśmy do consensusu czy jest ono obowiązkowe czy nie (na lotnisku nikt nie sprawdzał), ale każdy się zgodził, że warto je mieć. Dodam, że celowo podaję, w miejscu gdzie to możliwe, nazwy firm z których korzystaliśmy. Nie jest to kryptoreklama, a chęć polecenia sprawdzonych i solidnych marek. Do rejsu przygotowaliśmy się dość dobrze. Nie wspominam w artykule o takich kwestiach jak to, że na Kubie nie wszystkie firmy ubezpieczeniowe są respektowane, że zaleca się korzystanie z „takich i takich”. Po prostu z racji ograniczenia rozmiaru teksu, podaję finalny produkt naszych poszukiwań czyli nazwy firm. Oczywiście jest to opcja, z której my skorzystaliśmy.
|
Przed przylotem na Kubę należy bardzo obficie zaopatrzyć się w produkty żywnościowe, sprej na komary (nasz to Mugga 50 deet), taśmę na muchy, podstawowe lekarstwa, maski do nurkowania. Nie kupujemy dolarów, a euro. Dlaczego? Z racji takich, a nie innych stosunków na linii USA – Kuba. Zanim wymienimy na Kubie USD na CUC (posługujemy się CUC albo CUP – o czym za chwilę), państwo pobiera 10% dla siebie. Później dochodzi to tego kurs kantoru. Tego problemu nie ma z EUR. Reasumując: jeśli na miejscu w kantorze wymieniamy 100 USD, zamieniamy de facto 90 USD. Wymieniając 100 EUR, zamieniamy 100 EUR - dziwne, ale prawdziwe.
Na Kubie panuje komunizm w pełnym tego słowa znaczeniu. Zalecam zabranie pakowanego mięsa, sera żółtego, słodyczy, obiadów w słoikach, przypraw, masła orzechowego, masła czekoladowego, płatków śniadaniowych. Brzmi to śmiesznie, ale wyobraźcie sobie, że idziecie do sklepu, a tam pomidory w puszkach po 5 kg, makaron, jajka, chleb, mleko, dżem, napoje i alkohol. Nic więcej. O zakupach napiszę jeszcze w dalszej części artykułu. Ważna kwestia – produkty takie jak wędliny czy sery muszą być pakowane. Nie ma co wwozić dużych ilości alkoholu. Tych mocniejszych jest pod dostatkiem i to w dużo lepszej cenie niż w Polsce (głównie rum).
|
A zatem jesteśmy już spakowani, mamy wizy, paszporty ważne jeszcze przez minimum 3 miesiące, ubezpieczenie, dobrą gazetę/książkę na drogę i lecimy. W samolocie dostaniemy do uzupełnienia formularz, którego nie możemy zgubić, bo będzie nam potrzebny przy wylocie. Dolecieliśmy. Jedna kontrola „- Dzień dobry, - Hola”, druga kontrola już „- Hola - Hola”. I jesteśmy na Kubie. Zamieniamy kurtki na koszulki, spodnie na spodenki, buty na klapki. W kantorze na lotnisku wymieniliśmy kilka EUR na CUC, tak aby starczyło na drobne wydatki zanim dotrzemy do Cienfuegos. Przy wymianie w kantorze musimy okazać paszport.
Z lotniska Varadero mieliśmy zamówiony wieczorny transfer do mariny w Cienfuegos. Koszt na 8 osób - 228 EUR. Wszystko zorganizowaliśmy wcześniej u armatora. Pamiętajcie, że na Kubie turyści są inną grupą niż lokalni mieszkańcy. Nie mogą podróżować transportem publicznym, nie mogą łapać „stopów”. Muszą być to specjalne autokary. Ich „specjalność” polega na tym, że są po prostu droższe. Do mariny na nasz katamaran Lagoon 410 dotarliśmy nieco po północy. Jacht czekał otwarty, a spotkanie z menadżerem bazy zostało przełożone na rano.
Marina Cienfuegos / Zdjęcia: Artur Wołoch |
Marina w Cienfuegos robi bardzo dobre wrażenie. Mają tam swoje siedziby 3 firmy czarterujące jachty, w tym Alboran. Czwarta, a zarazem ostatnia ma siedzibę nieco na południowy wschód - na obrzeżach Trinidadu. Teren mariny jest strzeżony przez całą dobę, a sam budynek przepiękny. Mieszczą się w nim biura armatorów, toalety, kawiarnia, a na piętrze dyskoteka. Obok budynku jest sklep spożywczy z podstawowymi produktami. Do pomostów podciągnięty jest prąd i woda. Internet chodzi tak wolno, że nie ma sensu z niego korzystać. Tak na marginesie, o Internecie możemy zapomnieć podczas całego naszego pobytu. Dostęp do niego jest praktycznie zerowy.
Pierwszego dnia pobytu na jachcie należy uiścić w kapitanacie dość spory podatek żeglarski. Koszt około 10 CUC za osobę/dzień, dzieci poniżej 12 roku życia 5 CUC za osobę/dzień.
Ważne miejsca w Cienfuegos.Zaraz obok mariny znajduje się kantor, gdzie zamieniamy EUR na CUC (praktycznie w całym kraju obowiązuje taki sam kurs, więc nie mamy się czego obawiać), nieco dalej (5 minut na piechotę od mariny w stronę miasta) jest mini market – tam sugerowałbym zrealizować dalsze zakupy i to praktycznie na cały okres rejsu! Za około 2 CUC (około 7 PLN) dojedziemy taksówką do centrum. W mieście jest bank gdzie zamienimy CUC na CUP, czyli lokalne waluty. Za przewalutowanie prowizja wynosi 4%. CUC, CUP, co to dokładnie jest? CUP (cuban peso) to waluta lokalna, a CUC (cuban convertible peso) to waluta dla turystów, jakby dolar kubański. Można to porównać do czasów naszej komuny. CUP to złotówki, CUC to dolary. Nie kupisz wszystkiego za CUPy, np. produktów luksusowych. Również nie zawsze ludzie mają w posiadaniu CUC, np. na lokalnych targowiskach, trzeba więc płacić CUP. Oficjalnie my turyści możemy się posługiwać jedynie CUC, nieoficjalnie także CUP – nie ma z tym problemów. Jak wyglądają przeliczniki:
1 CUC = 24 CUP
1 CUC = 3,5 PLN
1 CUC = 0,82 EUR
Sugerowałbym zamianę około 10-20% kwoty, którą mamy zamiar przewalutować, na CUP, a pozostałe na CUC. Tymi pierwszymi posługiwaliśmy się jedynie w Cienfuegos, Trinidadzie i Hawanie. Podczas żeglowania jedynie CUC.
Ciekawostka: Kawa espresso w małych kawiarenkach kosztuje 1 CUP (tak, tak, 14 groszy!!), mini pizza 10 CUP, małe piwo 24 CUP (1 CUC). Uwaga na oszustów, którzy ceny podają w CUC. Szczególnie dotyczy to miejsc turystycznych. Wtedy za kawę płacimy 24x drożej. |
Ciekawostka: W centrum Cienfuegos, niedaleko banku jest jadłodajnia, gdzie za 2 CUP (34 grosze) dostaniemy bułkę z czymś mięsopodobnym oraz sok owocowy za 1 CUP (14 groszy). Nic tam więcej nie ma, sprzedaż idzie hurtem. Wrażenia niesamowite, klimat nieziemski! |
Przed wypłynięciem upewnijmy się, że mamy pełne zbiorniki wody. Była ona towarem nieco deficytowym podczas naszego rejsu. W lokalnych sklepach zaopatrzmy się w wodę mineralna, soki, napoje gazowane (cola, oranżada), rum (weźmy sporo… nie zmarnuje się; jest to także waluta przetargowa), piwo, mleko, jajka, masło/margaryny, chleb, bułki. Na targu kupmy jak najwięcej warzyw – później już nie będzie gdzie. Nie wyglądają one okazale, ale lepszy rydz niż nic. Pamiętajcie - zielone banany jemy po usmażeniu! Przydaje się przede wszystkim czosnek i cebula. Generalnie kupmy jak najwięcej produktów, ale tak, aby nic się nie popsuło. Na trasie naszego rejsu jest tylko jedna marina. W zlokalizowanym w niej sklepie mamy dość ograniczony wybór produktów - alkohole, woda mineralna, wody gazowane (cola, oranżada), jajka, mleko, dżem, chleb, makaron, pomidory w puszkach, owoce w puszkach. Dodam, że widzieliśmy także „naszą” Wyborową.
Ciąg dalszy relacji już za tydzień na Tawernie Skipperów!