Ten niesamowity, należący do Ekwadoru archipelag od zawsze fascynował naukowców. To właśnie pod jego wpływem niejaki pan Darwin zaczął snuć swoje teorie. Mimo iż Wyspy już w talach 70. Ubiegłego millenium zostały wpisane na listę UNESCO i dokładnie przebadane, nadal istnieją tam rzeczy, których uczeni nie potrafią wyjaśnić. Nic dziwnego, że ich to trochę denerwuje. Kiedy więc w końcu udało im się rozkminić jedną z największych tajemnic, postanowili pochwalić się światu. I słusznie.
O co chodzi?
Archipelag Galapagos znany jest głównie z gigantycznych żółwi. Warto jednak pamiętać, że nie mieszkają tam same. Poza nimi na wyspach żyje też wiele innych, mniej okazałych gatunków zwierząt. I właśnie ich liczebność oraz różnorodność od lat stanowiła zagadkę dla nauki. Chodzi o to, że – teoretycznie – wcale nie powinno ich tam być. A jednak są.
Pamiętajmy, że Wyspy Galapagos mają wulkaniczne pochodzenie. Wyrastają sobie na Oceanie Spokojnym, 1000 km od brzegów Ameryki. Jest tam niewiele roślinności i jeszcze mniej opadów. Czego by nie mówić, to naprawdę kiepskie miejsce do życia – dlaczego zatem lokalny ekosystem hula?
Upwelling
Próby wyjaśnienia fenomenu bioróżnorodności na Galapagos podejmowano już od dawna. W końcu ustalono, że u jej podstaw stoi naprawdę bogaty fitoplankton, na którym opiera się cały łańcuch pokarmowy. Wszystko pięknie – z tym że fitoplanktonu też nie powinno tam być. W każdym razie nie w takich ilościach.
Uczeni pochylili się i nad tym problemem. Doszli do wniosku, że powodem, dla którego mikroskopijne morskie roślinki mają się aż tak dobrze, jest tak zwany upwelling – czyli zjawisko podnoszenia się głębszych, bogatych w składniki odżywcze wód, które działają na fitoplankton jak solidna dawka naturalnego nawozu.
A zatem pozostało jedynie ustalić, skąd się bierze upwelling. I tego nie wiedział nikt. Aż do teraz.
Amerykańscy naukowcy
Uczeni z University of San Francisco de Quito w Ekwadorze, wraz z kolegami po fachu - specjalistami z University of Southampton i brytyjskiego National Oceanography Centre postanowili rozwikłać w końcu tę zagadkę. Stworzyli w tym celu specjalny, cyfrowy model cyrkulacji oceanicznej w rejonie Galapagos.
Dzięki temu udało im się ustalić, że upwelling jest tam wynikiem lokalnych północnych wiatrów. Sprawiają one, że na zachód od wysp powstają tzw. obszary o „ostrych bocznych kontrastach temperatur”, podobne do frontów atmosferycznych. To właśnie one powodują, że woda oceaniczna ulega mocnemu „zabełtaniu”. Turbulencje te przemieszczają chłodne, ale nasycone składnikami odżywczymi masy wody w kierunku powierzchni, gdzie stają sie one doskonałą pożywką dla fitoplanktonu.
Kierownik projektu badawczego Alex Forryan powiedział: „Nasze wyniki pokazują, że upwelling na Galapagos jest kontrolowany przez ściśle zlokalizowane interakcje między atmosferą a oceanem”. Innymi słowy, winny – a raczej zasłużony – jest wiatr. To on powoduje, że niegościnne, skaliste wyspy są jednym z najciekawszych i najbardziej zatłoczonych ekosystemów na Ziemi.
Tagi: Galapagos, żółwie, naukowcy, ekosystem, badania, upwelling