Wzajemne relacje naszych krajów od wieków układały się... no, wszyscy wiemy, że świetnie. Pamiętajmy jednak, że to właśnie nasi zachodni sąsiedzi należeli do największych orędowników przystąpienia Polski do struktur europejskich, chociaż złośliwi zauważają, iż nie zrobili tego tak zupełnie bezinteresownie.
Pomijając jednak zawiłości naszej historii – czy potraficie wyobrazić sobie, że polskie okręty walczą pod niemieckim dowództwem przeciwko wspólnemu wrogowi? Takie rzeczy... tylko na Bałtyku.
MBCC
Pod tym tajemniczym skrótem kryje się Baltic Maritime Component Command, czyli tak zwany „komponent morski na Bałtyku”. Siedziba BMCC powstaje właśnie w niemieckim mieście Rostock, a szef niemieckiej Marynarki Wojennej, Wiceadmirał Andreas Krause, powołał niedawno specjalny sztab, który ma stanowić sam rdzeń MBCC. Sztab ten będzie tworzył tak zwaną komórkę planistyczną.
Co mianowicie miałaby ona planować? Prawdopodobnie operacje wojskowe, w których udział brać będą kraje należące do NATO (a więc między innymi Polska). Czy zatem możemy wyobrazić sobie, że nasza flota śmiga po Bałtyku pod przewodnictwem Deutsche Marine? Hmmm. Może lepiej nie.
Strachy na Lachy
Podobno czwarta wojna światowa ma się odbyć na maczugi (tak przynajmniej miał stwierdzić Albert Einstein). Sęk w tym, że najpierw nastąpi trzecia, a różnej maści jasnowidze, dziennikarze i inni osobnicy podejrzanej profesji co jakiś czas czują się w obowiązku wspomnieć nam o swoich przemyśleniach na ten temat. A przemyślenia są, rzecz jasna, dramatyczne – w przeciwnym wypadku nikt by sobie nimi nie zawracał głowy.
Wszystko fajnie, ale sytuacja wygląda nieco inaczej, gdy na ten sam temat wypowiada się wojsko oraz specjaliści od obronności. I to akurat należący do kraju, który posiada bogate tradycje w kwestii wywoływania wojen.
Wiceadmirał Krause powiedział wprost, że „w ostatnim czasie znaczenie strategiczne Morza Bałtyckie urosło do poziomu niespotykanego od lat”. Z kolei pan Sebastian Bruns, szef Centrum Strategii i Bezpieczeństwa Morskiego Uniwersytetu w Kilonii podkreślił, że Bałtyk to dla Niemiec obszar bardzo szczególny (serio?), bowiem nakładają się tam interesy obrony ich własnego kraju, jak i interesy sojuszników – a USA, Francja oraz Wielka Brytania jakoś nie są zainteresowane tym tematem. Cóż, tradycja zobowiązuje i taka postawa krajów zachodnich chyba nas szczególnie nie dziwi. Pozostaje jednak ważne pytanie: przeciwko komu mielibyśmy walczyć?
Z kim ta wojna?
Jak na razie - z nikim; i oby tak zostało. Najwyraźniej jednak niemieccy wojskowi uznali, że lepiej być przygotowanym. Potencjalnego wroga nie trzeba długo szukać – skoro MBCC ma służyć NATO (a takie są założenia) i działać na Bałtyku, wielkiego wyboru w zakresie przeciwników nie ma – a wręcz mówi się wprost o wojnie z Rosją.
Ale jeśli Niemcy mówią głośno, że najbardziej prawdopodobnym wrogiem przyszłego konfliktu jest Rosja, to co ma zrobić Polska, zlokalizowana dokładnie pomiędzy tymi krajami? Czy powinniśmy zacząć się bać? To już pytanie do wielkich tego świata... jednak warto w tym miejscu przytoczyć zalecenia absolutnego mistrza w dziedzinie wojennej strategii, pana Sun Tzu.
W swojej „Sztuce Wojny” napisał on wyraźnie (chociaż po chińsku), że pragnąc pokoju, dobrze jest pobrzękiwać szabelką i manifestować swoją gotowość do boju; a dopiero mając zamiar naprawdę zaatakować, należy pozorować słabość.
I co dalej?
Co na to wszystko Rosjanie? Zapewne nie są zachwyceni... ale poniekąd sami wywołali takie właśnie ruchy państw zachodu. Rosja naraziła się krajom NATO (i nie tylko im) anektując Krym, a jeszcze mocniej - wykonując niepokojące ruchy wojsk w okolicach krajów granicznych NATO, na przykład w Obwodzie Kaliningradzkim.
Po co to zrobiła, możemy tylko zgadywać. Pamiętajmy jednak, że „Sztuka Wojny” została przetłumaczona na wiele języków, w tym na rosyjski. Chociaż oczywiście Władimir Władimirowicz nie musiał czytać tego dzieła.
Jak zatem rozwinie się sytuacja i czy naprawdę zrobi się groźnie? Tego się zapewne nie dowiemy, a w każdym razie nie z Internetów. No, chyba, że ktoś te Internety wyłączy; to już byłby czytelny sygnał, ale ciut spóźniony.
Warto jednak pamiętać, że głośne deklaracje i ostentacyjne ruchy nie muszą oznaczać (i prawdopodobnie nie oznaczają) jakiegoś szczególnego zagrożenia. Świadczą jedynie o tym, że na razie wojskowi trochę się nudzą i chcą dać podatnikom jakieś sensowne uzasadnienie dla swoich pensji. A podatnik, który widzi, że jego pieniądze przeznaczane są na kwestie bezpieczeństwa i w dodatku ma wyraźnie określonego wroga, jest podatnikiem „mniej awanturującym się”. To trochę tak, jak z krawatem.
Tagi: Bałtyk, sojusz, NATO