Do Gudhjem weszliśmy bladym świtem, zmęczeni po całej nocy zjedliśmy z Dominem po cichu śniadanie i poszliśmy spać. Następnie oddaliśmy się zwiedzaniu Gudhjem. W kolejnych dniach zwiedziliśmy również Tejn i Allinge, gdzie dotarliśmy nawet do rytów naskalnych z epoki kamienia łupanego. Mimo tego te porty mnie jakoś nie zachwyciły swym urokiem. Co innego Hammerhavnen - oj to jest jeden z obecnie moich ulubionych portów. Zresztą oczarowani klimatem zostaliśmy w tym porcie aż na dwie doby, czego nie zwykłem robić. Ale po kolei.
|
Z Allinge ruszyliśmy na żaglach do Hammerhavnen. Wiatr wiał ładne 5 w skali Beauforta. Na początku szliśmy ostrym bejdewindem, gdy wyszliśmy za wyspę musieliśmy zrobić zwrot i płynąć pod wiatr. Szmaty poszły w dół i włączyliśmy katarynę, załoga bawiła się na falach wykorzystując swobodne opadanie jachtu. Wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha, wiatr ryczał, fale co rusz wchodziły na pokład mocząc nam twarze, wreszcie miła odmiana po bezwietrznym tygodniu. Przekonałem się również, że w załodze nie mam już szczurów lądowych a sprawdzoną wesołą gromadkę.
Po godzinie huśtania dotarliśmy w okolice portu, wiatr trochę zelżał - mimo to miałem dylemat czy wchodzić do tego portu przy dopychającym wietrze czy też płynąć dalej. Zdecydowałem o wpłynięciu, załoga w pełnej gotowości, przejąłem ster. Przed główkami rzucało nami na falach przyboju ale jak tylko weszliśmy parę metrów za główki portu, fala momentalnie stawała się spokojna. Ster mocno w lewo i już byliśmy za falochronem. Teraz mogliśmy na spokojnie szukać dla siebie miejsca w porcie.
|
Znaleźliśmy je bez problemu - albo mieliśmy szczęście albo w taką pogodę mało kto tu wpływa, w każdym razie miejscówkę mieliśmy idealną. Szybko coś zjedliśmy i ruszyliśmy zwiedzać. A było co - najpierw poszliśmy zwiedzić klify, które są tu naprawdę okazałe a pasące się na nich owce i króliki oraz ogrom ptactwa przypominały mi szkocki krajobraz rodem z powieści. Smaczku dodawała nieczynna już niestety latarnia na szczycie, której oczywiście również nie omieszkaliśmy zwiedzić. Latarnia jest do zwiedzenia za darmo ale trzeba się zachowywać, ponieważ w byłym domku latarnika nadal mieszkają ludzie i dla nich przedsionek latarni to wejście do domu. A chyba nikt nie lubi jak po sieni krzątają mu się hałaśliwi turyści.
Po dokładnym obejrzeniu latarni ruszyliśmy do zalanego kamieniołomu - tu krótka wzmianka historyczna. Kamieniołom był dawniej centrum tej części wyspy. To z jego powodu zbudowano port w Hamerhavnen (skąd pewnie wzięła się nazwa hamer – młot), korzystano z niego również budując największy na północy zamek warowny, o którym później. Obecnie kamieniołom jest zalany i jak to w zalanych kamieniołomach jest tu bardzo czysta woda, w której oczywiście nie omieszkaliśmy się wykąpać. Miejsce to jest często odwiedzane przez płetwonurków, więc jak ktoś wybrał się na Bornholm ponurkować i pooglądać wraki w morzu, może śmiało zawitać tutaj i zrobić nura w słodkiej wodzie.
|
Z kamieniołomu do portu jest rzut kamieniem. Dzień chylił się ku końcowi, zwiedzanie zamku zaplanowaliśmy na następny dzień więc załoga rozlazła się po porcie. Część patrzyła w fale rozbijające się o skały, część czytała, ktoś inny gotował kolację a jeszcze inni zażywali kąpieli. Podczas kolacji załoga zaczęła przebąkiwać aby zostać tu dwie doby ponieważ jest cicho przytulnie i bajecznie pięknie. Stwierdziłem, że w sumie po zrezygnowaniu z Olandii mamy jeden dzień zapasu i możemy go spędzić tutaj. Zatem postanowione, jutro możemy się byczyć i zwiedzać do woli.
Rankiem poszliśmy skorzystać z uroków małej plaży, która znajduje się w głębi portu. Warunki do pływania wpław idealne, brak fali, przez co i woda cieplejsza niż w nieosłoniętych kąpieliskach. Po kąpieli i sowitym posiłku ruszyliśmy zwiedzać zamek. Wszyscy załoganci oglądali przed rejsem na youtube krótkie filmiki kasztelana zamku Chojnik, który w tak niesamowity sposób opowiada o rycerstwie, zamkach i w ogóle tamtych czasach, że swymi filmami zachęcił nas do wizyty w jego zamku. Po jego filmikach mogliśmy się nawet bez przewodnika zachwycać technologią wykorzystaną przy budowie zamku - generalnie ewentualni najeźdźcy mieli przegwizdane. Nie dość, że zamek znajduje się na wyspie, co już było kłopotliwe, to jest umieszczony na klifie. Z jednej strony jest chroniony a z drugiej teren również nie rozpieszczał. Do tego kamienny most, który trzeba było zdobyć przed dobraniem się do tyłka gospodarzom. A wkoło zamku mnóstwo jedzenia. Archeolodzy na podstawie żyjących tu zdziczałych odmian roślin jadalnych odtwarzają prawdopodobną dietę z tamtego okresu. My podczas swojej przechadzki spotkaliśmy dziki jarmuż, kapustę, buraki, koperek, len, grzyby i owoce.
|
Podczas zwiedzania zamku dowiedzieliśmy się, iż w dole pod zamkiem znajduje się jakaś grota. Szukaliśmy jej, niestety bez efektów, przynajmniej tego dnia. Zobaczyliśmy ją dopiero nazajutrz gdy przepływaliśmy obok zamku, z morza jest doskonale widoczna.
Po dotarciu z powrotem na jacht natrafiliśmy na koncert w wykonaniu tutejszej bluesowo-jazzowej orkiestry. Muszę przyznać, że ekipa dała naprawdę czadu, wręcz wyrwała wszystkich z jachtów. Niestety nagła ulewa popsuła całą frajdę, ale co się nabawiliśmy to nasze. Wieczór minął na leniwym czytaniu, pogawędkach i planowaniu kolejnej wyprawy.