Mimo iż większość krajów (w tym Polska) wymyśla coraz to nowe metody walki z zarazą, istnieją tacy, którzy obrali dokładnie przeciwny kierunek. Przoduje tu Zanzibar – kawałek raju na Ziemi, teraz jeszcze bardziej rajskiego, bo pozbawionego przymusu maseczek i innych antycovidowych atrakcji. Czy zatem jest to utopia – czy antyutopia?
No właśnie...
Zanim przejdziemy dalej, uściślijmy pewną kwestię: nie jest naszą rolą decydować, czy maski, izolacja, dezynfekcja i inne obostrzenia są zasadne i potrzebne. Nie znamy się na tym i nie chcemy występować w roli „ekspierdów”.
Macie własne szare komórki i na pewno używacie ich zgodnie z przeznaczeniem. Jakiekolwiek jest wasze nastawienie do obostrzeń – nie jest to naszą sprawą. Mamy swoje i nie zamierzamy się nim chwalić. Dlatego poniżej przedstawimy sytuację na Zanzibarze bez sugerowania wniosków.
Faktem jest, że Zanzibar stał się - dosłownie – zieloną wyspą na mapie covidowej rzeczywstości. Jego władze zapraszają gości z całego świata, nie nawołują do kwarantanny narodowej ani żadnej innej i nie rozpoczynają każdego wydania wiadomości statystykami zachorowań i zgonów. Wszystko to sprawia, że turyści przybywają tam licznie i ochoczo. Czy jest to z ich strony odwaga, lekkomyślność, czy po prostu zmęczenie materiału – nie nam to oceniać.
Money, money, money
Trudno nie zauważyć, że na każdym światowym zamieszaniu ktoś zarabia: wszystko jedno czy chodzi o wojnę, zarazę czy inny kataklizm, zawsze znajdą się jacyś beneficjenci. Kto zatem wzbogaci się na pandemii?
Z pewnością producenci wszystkiego, co służy do zachowywania dystansu i dezynfekcji: rękawiczek, środków odkażających, ale też camperów (skoro hotele zamknięte...), dostarczyciele usług internetowych (zdalne nauczanie) itp. Osobną kategorię stanowią rzecz jasna producenci szczepionek, mający obecnie stuprocentową pewność, że będą mieć zbyt na swoje produkty.
Do tej wesołej kompanii dołączył też Zanzibar. Turyści, którzy pragną odpocząć od uroków zimy i odwiedzić egzotyczny kraj, nie mają obecnie wielu możliwości – więc albo zostawią swoje pieniądze na Zanzibarze, albo w portfelu. I wielu z nich wybierze tę pierwszą opcję.
Świat bez korony
Po przylocie na Zanzibar nie trzeba odbywać kwarantanny ani wykonywać testów na covid (chyba że macie ewidentne objawy choroby, tj. kaszel, osłabienie i gorączkę powyżej 37,5 stopnia). Nie trzeba utrzymywać dystansu ani nosić maseczek (chociaż na stronach niektórych biur podróży pojawiają się informacje o obowiązkowych maseczkach w przestrzeni publicznej). Nie ma też szczepionek – i nikt na nie nie namawia, a wręcz przeciwnie: prezydent John Magufuli niedawno oficjalnie wyraził wątpliwość co do ich skuteczności. Stronnikami izolacji oraz dezynfekcji są za to politycy opozycji, jednak trudno powiedzieć, w jakim stopniu kieruje nimi chęć uniknięcia zarażenia, a jak dalece możliwość wytknięcia błędów obecnym władzom.
Czy to oznacza, że trupy zaścielają zanzibarskie ulice, a populacja wyspiarzy została zdziesiątkowana? Cóż... Tak naprawdę to nikt nie wie, ile osób zachorowało, a ile wyzdrowiało. Nie da się też oszacować, ilu turystów zainfekowało się podczas wakacji i zabrało wirusa do samolotu, wykazując pierwsze objawy choroby dopiero w domu.
Według raportu WHO od marca do maja ubiegłego roku w całej Tanzanii zachorowało 509 osób, z czego 21 zmarło. Nie wiadomo, jaki był ich wiek i ogólny stan zdrowia. Nie wiadomo także, jak rozwinęła się sytuacja po maju 2020 roku, bo od tego czasu nie podawano już żadnych informacji na ten temat.
Tagi: Zanzibar, wirus, obostrzenia, covid