Archetypowy człowiek morza pod żadnym pozorem nie powinien być ogolony; w tej profesji posiadanie lekkiego zarostu jest wręcz w dobrym tonie. No, chyba, że chodzi o kapitana - w jego przypadku „lekki zarost” zupełnie nie wystarcza, a konieczne jest zapuszczenie porządnej, eleganckiej brody.
Rzecz jasna, nie każdego natura wyposażyła w odpowiednio równy i estetyczny zarost; nie popadajmy jednak w rozpacz - kapitan, nie posiadający własnego egzemplarza, zawsze może kupić sobie fałszywkę na Alledrogo. W końcu faraon też nosił sztuczną brodę (a nawet drewnianą!) i nikt nie śmiał mu zwrócić uwagi. A jeśli śmiał - to tylko raz.
Brodacze i… brodaczki?
Broda od wieków stanowiła atrybut nie tylko ludzi morza, ale też mędrców i wojowników; bywała również symbolem siły oraz statusu społecznego. Brody nosili uczeni, królowie, rycerze, arystokraci, wikingowie, a nawet święty Mikołaj, który, przyznajcie, bez brody wyglądałby co najmniej tak nieswojo, jak bez słynnej, czerwonej ciężarówki.
Brodą poszczycić mogła się nawet pewna katolicka święta (a przy okazji księżniczka) o imieniu Wilgefortis. Żeby było ciekawiej, Wilgefortis nie uzyskała męskiego zarostu w sposób naturalny, ale… wymodliła go sobie. Skutkiem tego, broda wyrosła jej w ciągu jednej nocy, dzięki czemu dziewczyna uniknęła zamążpójścia, które bardzo jej nie odpowiadało, a którego odmówić nie mogła. Jakkolwiek kościół katolicki nie do końca jest przekonany o prawdziwości tej historii (w ostatnim wydaniu Martyrologium Rzymskiego nie ma o niej ani słowa), legenda pozostaje bardzo interesująca. A zarazem dowodzi, że niejaka Conchita wcale nie była (lub nie był, trudno powiedzieć) pierwsza; albo pierwszy.
Zarośnięta historia brody
Moda na brodę przychodziła i odchodziła, niczym morskie pływy; trudno nie zauważyć, że właśnie obserwujemy kolejny triumf brodaczy nad gładko wygolonymi. Jak grzyby po deszczu wyrastają też super modne, hipsterskie „Barber shopy”. Co prawda, dawniej barber nazywał się po prostu golibrodą, co jednak mogłoby zasugerować, że pozbawi kogoś zarostu. A odwiedzającemu taki przybytek brodaczowi zupełnie nie o to chodzi, bowiem barber ma brodę pielęgnować - a nie zlikwidować. Rzecz jasna, jego usługi kosztują (jak wszystko, co jest na topie), toteż jako alternatywa, powstała osobna gałąź przemysłu, produkująca kosmetyki przeznaczone do pielęgnacji zarostu w domu. Dlatego, jeśli przypadkiem zajrzycie do jakiegoś modnego sklepu, znajdziecie tam nie tylko szampon do brody, a także specjalne żele, olejki oraz balsamy do jej pielęgnacji.
Brody noszono i troskliwie pielęgnowano już w starożytnej Mezopotamii, Persji oraz Grecji. W Egipcie brody mogli nosić jedynie panowie z najwyższych warstw społecznych, często zresztą farbując je, lub wplatając w nie złote nitki (czyli moda na świecidełka wcale nie powstała wraz z wiejskimi dyskotekami), zaś wspomniana drewniana broda faraona stanowić miała symbol władzy absolutnej.
W średniowieczu każdy szanujący się rycerz był zarośnięty, zaś pociągnięcie, a nawet celowe dotknięcie jego brody było właściwie jednoznaczne z ordynarnym plaskaczem i mogło zakończyć się wyłącznie pojedynkiem. Z czasem broda lub jej brak stały się dostępne dla każdej warstwy społecznej - a jednocześnie zaczęły pełnić funkcję manifestu światopoglądowego, jak np. u hippisów, amiszów, ortodoksyjnych Żydów lub muzułmanów.
Jak to z brodami na morzu bywało
Dlaczego zaś marynarze nosili brody? To akurat jest dość proste do wyjaśnienia, a powody takiego stanu rzeczy są przynajmniej cztery.
Po pierwsze, golenie zajmuje cenny czas, którego nigdy nie ma się w nadmiarze - a skoro wokół znajdują się wyłącznie inni zarośnięci żeglarze, to naprawdę nie ma dla kogo się starać.
Po drugie, golenie wymaga posiadania lusterka, a co za tym idzie - zmierzenia się z własnym obliczem, a to nie zawsze jest przyjemne. Szczególnie po paru ciężkich dniach. I nocach. I znowu dniach.
Po trzecie, żeglowanie wynaleziono znacznie wcześniej, niż maszynki do golenia. Dlatego też procedura golenia odbywała się zwykle z udziałem noża bądź brzytwy; oba te artefakty, w połączeniu z bujającym się pokładem, mogły doprowadzić do poważnych wakatów wśród załogi, więc naprawdę lepiej było, by ta chodziła zarośnięta - ale wciąż kompletna.
Po czwarte wreszcie, wśród ludzi morza bardzo popularny był przesąd, mówiący, iż obcinanie włosów oraz brody przynosi straszliwego pecha. Trudno powiedzieć, kto pierwszy wymyślił ów zabobon, ale jakoś nikt nie kwapił się, by sprawdzić, na ile to działa w praktyce; w końcu, a nuż się okaże, że jednak coś jest na rzeczy? W takim przypadku załoga od razu będzie wiedziała, czyja to wina (tego ogolonego!) i z pewnością wylewnie podziękuje sprawcy.
Brodate przesądy
Z brodami (nie tylko marynarskimi) wiąże się kilka ciekawych zwyczajów. Jednym z nich jest tzw. biber, czyli stary obyczaj, nakazujący maturzystkom lub studentkom w trakcie sesji łapanie panów za brodę, co miało zapewnić pomyślny przebieg egzaminu. Rzecz jasna, im bardziej okazała była broda, tym lepszą ocenę gwarantowała. Panowie chyba nie mieli nic przeciwko temu.
Co ciekawe, niesłychaną wagę do brody przywiązują współcześni sportowcy, w szczególności piłkarze oraz hokeiści. „Od zawsze”, a przynajmniej od kiedy pamiętają najstarsi trenerzy, panuje wśród nich pogląd, że absolutnie nie należy golić się w dniu ważnego meczu, bowiem przynosi to ogromnego pecha. Co na to niejaki Robert L. który stał się twarzą firmy, produkującej maszynki do golenia - i zgodnie z kontraktem, zawsze musi być ogolony? Ciężko powiedzieć, ale może ma to jakiś związek z glutenem? ;)
Tagi: broda, marynarz, przesądy