Ludzie wykazują rozmaity poziom wiary w Boga czy też w „siły nadprzyrodzone”, co ma swoje zalety - dzięki temu nigdy nie zabraknie nam tematów na burzliwe rozmowy podczas długich nocnych wacht.
Zdarzają się jednak takie momenty, w których nawet najbardziej sceptyczni sceptycy odkrywają w sobie nieznane dotąd pokłady pobożności. Historia pewnej pary nastolatków dowodzi, że odmawiane wówczas modlitwy bywają wysłuchane… w bardzo dosłowny sposób.
Born in the USA
Bycie nastolatkiem zasadniczo jest fajne. Ok, może pryszcze nieco psują ogólny obraz świata, ale generalnie jest dobrze: zwykle jest to czas, kiedy jeszcze nie mamy zbyt wielu obowiązków, ale za to świetnie znamy się na wszystkim. Beztroska może jednak skończyć się bardzo szybko, kiedy okaże się, że z pozoru niewinny pomysł przerodzi się w dramatyczną walkę o życie.
Pewna para siedemnastolatków z Florydy, Tyler Smith i Heather Brown, postanowiła popływać sobie w oceanie. Wystartowali z okolicy Vilano Beach i planowali dopłynąć wpław do niewielkiej, skalistej wysepki. Niestety, młodzi ludzie zupełnie nie wzięli pod uwagę lokalnego prądu morskiego, który porwał ich i poniósł daleko w głąb morza.
Bezskutecznie próbowali wyrwać się z niego, jednak wkrótce stało się jasne, że nie będzie to takie proste. Mimo podejmowanych wysiłków, obydwoje coraz bardziej oddalali się od lądu. Wkrótce zaczęli panikować, bowiem zdali sobie sprawę, że chyba nie będą w stanie wrócić. I co teraz?
Znikąd pomocy
Po niedługim czasie młodzi ludzie opadli z sił na tyle, że skupiali się jedynie na tym, by unosić się na wodzie i tracić przy tym jak najmniej energii. Jedyne, co im pozostało, to liczyć na cud – żadne z nich nie miało na sobie kamizelki, nie zabrali też ze sobą tzw. „pamelki”, ani nawet czepka – niczego, co pomogłoby ich zauważyć.
Oczywiście przy optymistycznym założeniu, że ktoś akurat będzie tamtędy przepływał, bowiem przed wypłynięciem nie przyszło im nawet do głowy, bo kogokolwiek powiadomić o tym, jakie mają plany i gdzie w razie czego należy ich szukać.
Tyler i Heather doszli zatem do ponurego, aczkolwiek zupełnie logicznego wniosku: że prawdopodobnie nie przeżyją tej „przygody”. Zaczęli się więc modlić, bowiem na nic innego nie mieli już siły.
Taki sobie rejs
Niezależnie od dramatu, jaki przypadł w udziale parze młodych ludzi, życie toczyło się dalej. Niejaki Eric Wagner wraz z przyjaciółmi odbywał na przykład całkiem miły rejs; on i jego załoga wsiedli na 53-metrowy jacht Erica i popłynęli z Delray Beach na Florydzie, zmierzając w kierunku New Jersey.
Ze względu na pogarszające się warunki pogodowe załoga płynęła na silniku, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w porcie. Tym bardziej dziwne jest, że mimo odgłosów pracującego diesla i szumu dość wysokich już fal, w pewnym momencie załoga usłyszała „desperacki krzyk”, jak zeznał później Eric.
Sam zresztą przyznał, że początkowo był pewien, iż się przesłyszał, bo jego łódź znajdowała się wówczas 2 mile od brzegu – zdecydowanie za daleko, jak na spotkanie pływaka. Mimo to, zaalarmowani ludzie wylegli na pokład, zaczęli się rozglądać i – wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu – w odległości ok. 150-200 m za rufą łodzi zauważyli parę unoszących się w wodzie nastolatków, rozpaczliwie wymachujących rękami.
Happy end
Załoga natychmiast zawróciła w kierunku rozbitków, rzucając im linę i kamizelki ratunkowe. Niedługo później udało się podjąć ich z wody. Heather i Tyler pozostawali w niej przez około 2 godziny, toteż bezpośrednio po wciągnięciu na pokład byli tak wyczerpani i rozdygotani, że niemal nie byli w stanie mówić.
Mimo początkowych oznak hipotermii, nie odnieśli jednak żadnych poważnych szkód na zdrowiu. Załoga natychmiast okryła rozbitków wszelkimi kołdrami i ręcznikami, jakie udało się znaleźć na łodzi, podała im podgrzaną w mikrofalówce wodę oraz wezwała straż przybrzeżną.
Tym, co było szczególnie dziwne, nie był jednak fakt, że para miała niesamowite wręcz szczęście: szansa, że jakaś łódź będzie przepływać akurat koło nich, że mimo warunków ktoś ich usłyszy, a następnie znajdzie, była przecież znikoma. Najdziwniejsze było, że łódź, jaka stała się swoistą odpowiedzią na ich modlitwy, nazywała się… „Amen”.
Przypadek? Cóż, nie posiadamy kompetencji, by rozstrzygnąć tę kwestię.
Tagi: Amen, jacht, pływacy