Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, w niektórych apartamentach zlokalizowanych w nadbałtyckich miejscowościach naprawdę obowiązuje taka zasada. I o ile nikogo nie rusza np. zakaz palenia papierosów w lokalu, o tyle niemożność usmażenia rybki spotkała się z dość gwałtowną reakcją turystów i internautów. Czy słusznie? Hmmm. Trzeba przyznać, że sprawa ma wiele odcieni, a punkt widzenia zależy tutaj wybitnie od punktu... smażenia.
O co tu chodzi?
Jak wakacje nad Bałtykiem, to koniecznie rybka, prawda? Oczywiście, że prawda – sęk w tym, że z rybkami różnie to bywa. Część nadmorskich smażalni oferuje naprawdę doskonałe jedzenie – może nie najtańsze, ale na pewno świeże, smaczne i warte swojej ceny. Niestety nie zawsze tak jest.
Prawda jest taka, że zarówno turyści, jak i właściciele rozmaitych przybytków gastronomicznych wiedzą, że więcej się pewnie nie spotkają – a to sprawia, że nie każdy przedsiębiorca dba o zadowolenie klienta. Efektem są opowieści o paragonach grozy, o niesmacznych rybkach smażonych na prastarym oleju, o tym, że mięso stanowi jedynie nieistotny dodatek do panierki, itp., itd.
Takie historie, zwłaszcza gdy jedzie się na wakacje z rodziną, sprawiają, że wielu turystów wpada na pomysł obejścia problemu – i kupuje surową rybkę, by potem usmażyć ją samodzielnie w wynajętym apartamencie. I tu docieramy do drugiej strony barykady.
Kłopotliwi najemcy
Lato nad Bałtykiem jest niestety krótkie i kapryśne. Oczywiście nasze morze ma swój urok również w innych porach roku, ale powiedzmy sobie szczerze – nie każdy z nas jest amatorem takiej aury, jaką mamy w marcu czy listopadzie. Właściciele nadmorskich lokali na wynajem zdają sobie sprawę, że mają niewiele czasu, by zarobić; nic też dziwnego, że żaden z nich nie pozwala sobie na choćby dzień przestoju.
Po opuszczeniu apartamentu przez jedną grupę turystów ekipa sprzątająca ma co najwyżej kilka godzin na to, by przygotować lokal na kolejnych gości. A jeśli ci poprzedni namiętnie smażyli w kuchni ryby, wspomnienie po tym posiłku jeszcze długo unosi się w pomieszczeniu.
Spryskane tłuszczem ściany i kafelki, woniejące meble – wszystko to stanowi spory problem. Dlatego też właściciele zakazują najemcom smażenia ryb w wynajętym apartamencie, stosując kary pieniężne. Jak podaje jeden z portali informacyjnych, opłata za złamanie zakazu wynosi od 300 do nawet... 2 tysięcy złotych. Ten rekord padł ponoć w Mielnie.
Co z tym fantem?
Jak widać, każda ze stron ma tu swoje racje. Co zatem można zrobić, by wczasowicz był syty, właściciel zadowolony, a rybka zjedzona?
Internauci proponują dwie opcje – być może warte rozważenia. Pierwsza z nich jest taka, by rybki smażyć na zewnątrz: to, czy właściciel apartamentu zaoferuje odpowiednią infrastrukturę w postaci tzw. letniej kuchni w ogrodzie, czy też turysta zaopatrzy się zawczasu w butlę gazową z palnikiem, to już kwestia dogadania. Z pewnością jest to do ogarnięcia.
Alternatywą jest rezygnacja ze smażenia na rzecz znacznie zdrowszych rozwiązań: rybkę można przecież przyrządzić w piekarniku lub na grillu (nawet elektrycznym). I znów pozostaje pytanie – czy dany apartament jest wyposażony piec (a nie tylko płytę grzewczą) albo czy oferuje miejsce na grilla? Jeśli tak, z pewnością będzie to z korzyścią dla każdej ze stron.
Oczywiście jest też trzecia opcja. Zawsze można przerzucić się na sushi. Będzie smacznie, modnie, kolorowo, i patelni myć nie trzeba...
Tagi: ryby, zakaz, smażenie, Bałtyk