TYP: a1

Dagnje - czyli mule, na kilka sposobów

sobota, 13 października 2012
MZ

Wydawać by się mogło, że właśnie czas po sezonie to ta chwila, gdy można się wybrać na mały rejs niewielkim wycieczkowym stateczkiem. Tak też myślał Artur, gdy zaproponował trójce swoich przyjaciół taką właśnie jednodniową wyprawę.

- Słuchajcie – powiedział - Teraz w połowie października jest właśnie najlepszy czas. Mało turystów, a mamy wspaniałą pogodę. Archipelag Wysp Elafickich jest piękny i wart obejrzenia.

Rzeczywiście przy nabrzeżu, gdzie stał kształtny statek nie było nikogo, choć jak wskazywała ustawiona obok tablica, rejs miał się rozpocząć za pół godziny. Zbliżył się do nich natomiast tubylec, który poinformował, że oczywiście rejs się odbędzie, zaoferował bilety. Cena, trzeba przyznać spora, obejmowała oprócz samego pływania, także obiad na pokładzie.

- Poczekajcie chwilę, za pół godziny tu przyjdzie – poinformował.

Zrozumieli, że o tym czasie przyjdzie ktoś, kto poprowadzi stojący na cumach stateczek. Spokojnie czekali. Naprzód usłyszeli głośną muzykę, która niosła się po wodzie, potem dołączył do niej odgłos silnika. Do zatoki wpłynął podobny do tego stojącego przy kei „wycieczkowicz” – jednak była między nimi różnica. Ten zacumowany był pusty i cichy, ten wpływający zapełniony tłumem turystów i emanujący rytmiczną, puszczoną na pełny regulator muzyką. Jak łatwo można się domyślić właśnie tą jednostką mieli popłynąć. Z trudem znaleźli miejsce, by przysiąść na ławce. Na pocieszenie, na blacie stołu krzepki Chorwat, prezentujący spore braki w uzębieniu, ale bardzo przyjacielski uśmiech, postawił przed nimi szklanki wypełnione po brzegi grappą, zwaną także lozą, czyli mocną wódką zrobioną z wytłoków winogron.

- Przepraszam – Artur chwycił się za głowę - Naprawdę nie tego się spodziewałem.

Jednak grappa zrobiła swoje, atmosfera się rozluźniła, na szczęście w czasie rejsu wyciszono także muzykę. Nawet niemowlę wzięte na pokład przez nieroztropnych rodziców, które głośnym wrzaskiem dawało znać o swoim niezadowoleniu, po chwili umilkło. Potem było coraz to przyjemniej. Wyspy były piękne, małe wioski i porciki zachwycały. Ryby serwowane przez obsługę świetnie przyrządzono. Do tego nie kończąca się struga białego wytrawnego wina i kolejne szklaneczki grappy podnosiły nastrój. Gdy wieczorem dobili do portu i zeszli z pokładu nie było innego wyjścia. Biesiadę należało kontynuować.

- Idziemy na dagnje – zaordynował Artur.

Siedli w restauracji i zamówili cztery rodzaje muszli – były to „dagnje na buzaru”, „dagnje na žaru”, „dagnje na stonski način” oraz dagnje na sposób przypisany do owej restauracji. Do tego dużo wina. Lekki wietrzyk marszczył fale zatoki, słońce powoli chowało się w morzu. Wszyscy przyznali, że jednak wycieczka była udana.

Dagnje

Dagnje na žaru, to muszle przygotowane w ten sposób, że po prostu wysypuje się je na rozgrzaną płytę, by usmażyły się we własnym sosie i z tym sosem się je podaje. Te na sposób stonski i owej restauracji pominiemy (tajemnica kulinarna, może kiedyś ją ujawnimy). Skupimy się na owych podanych „na buzaru”. Do naczynia wlewamy odrobinę białego wina i oliwy, do tego dodajemy kilka ząbków czosnku. Gotujemy, gdy zawrze wsypujemy oczyszczone mule. Osobno przygotowujemy delikatny sos pomidorowy. Na oliwie dusimy kilka pomidorów uprzednio pozbawionych skórki i pestek, doprawiamy solą i pieprzem. Gdy mule się otworzą, całość wraz z wywarem wlewamy do owego sosu, chwilę podgrzewamy i podajemy. Teraz uwaga – w północnej Dalmacji i na Istrii dagnje na buzaru, to muszle serwowane nie w delikatnym sosie pomidorowym lecz w sosie z białego wina, oliwy i czosnku z dodatkiem odrobiny tartej bułki rozpuszczonej w owym sosie – zdradzamy tajemnicę kulinarną – owe „na stonski na način”, właśnie tak były serwowane.

TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 grudnia

W Adenie zwodowano polski statek "Dar Opola", który następnie pod dowództwem Kpt. Bolesława Kowalskiego wyszedł w rejs naukowy na Morze Czerwone.
poniedziałek, 21 grudnia 1959