Stiepana trzęsła, jak to się mówi, cholera, a to z tego powodu, że już pół dnia kolebał się na martwej fali, w sporej odległości od domu, nadchodziła noc. Czekał na najmarniejszy podmuch wiatru, ale jak na złość nie wiało kompletnie nic. Nie stanowiłoby to oczywiście żadnego problemu w sytuacji, gdyby można się było zdać na silnik, ale na silnik zdać się nie udało. A to z tej przyczyny, że choć silnik pracował, to najwyraźniej coś się popsuło, bo śruba się nie kręciła. Tak więc Stiepan był skazany jedynie na działanie siły wiatru, a tego było jak na lekarstwo. Jacht po prostu dryfował.
Wściekłość Stiepana była o tyle większa, że rejs jaki odbył z parą Polaków po wyspach Kvarneru był całkiem udany. Jak co roku na wiosnę odwiedzali go przyjaciele z Krakowa. Naprzód spędzali parę dni w jego apartamencie w Rovinju, aby po tym odpoczynku wybrać się na kilkudniowy rejs po Adriatyku. Tym razem odwiedzili Lošinj, potem Susak i Ilovik, piękne wyspy w zatoce Kvarnerskiej. Stiepan odstawił ich do Puli i tam się pożegnali. Z przyjaznym wiatrem opłynął archipelag Briuni, ale gdy już był na wysokości Punta Corente zapadła cisza.
Nad ranem w końcu powiało – w ciągu godziny dopłynął do Rovinja i na żaglach podszedł do nabrzeża. Teraz cumy na ląd i można się wybrać na pobliski targ. Przez noc przemyśliwał nad tym, co sobie ugotuje w domu. Lista zakupów była krótka: wiązka dzikich szparagów, cieniutkich, zielonych, o niepowtarzalnym, ostrym smaku i cztery jaja. To wystarczało na znakomity omlet. Odrobina masła do rozpuszczenia na patelnie była “u kuči”.
Omlet z dzikimi szparagami
Szparagi, dzikie oczywiście, do kupienia wiosną na każdym targu w Chorwacji, wkładamy do osolonej, gotującej się wody. Po mniej więcej dziesięciu minutach odcedzamy. W misce rozbełtujemy cztery jajka, solimy do smaku, na patelni rozpuszczamy kawałek masła. Szparagi po ostudzeniu mieszamy z masą jajeczną, wylewamy na rozgrzaną patelnię, smażymy aż całość się zetnie. Teraz jemy z zachwytem.