Zawsze gdy przekraczał próg tawerny, był witany radośnie. Wnętrze knajpki rozbrzmiewało wtedy okrzykami, znajomi i przyjaciele otaczali go poklepując po plecach, każdy chciał przynajmniej na chwilę znaleźć się tak blisko niego, by uścisnąć mu dłoń.
Również dziewczęta lgnęły do niego - co dziwne nie wywoływało to fali zazdrości u obecnych samców. Tak! Paweł był powszechnie lubiany. Zawdzięczał to niebywałemu talentowi narracyjnemu. Gdy pojawiał się w tym miejscu stylizowanym na portowy szynk, gdzie spotykali się słodko- i słono wodni żeglarze, a także spore grono kibiców, którzy z żaglami mieli jedynie teoretyczne kontakty, całe to towarzystwo z zapartym tchem słuchało jego opowieści o odbytych rejsach. Wszyscy zamieniali się w słuch gdy rozpoczynał swoje relacje. Nawet barmanka, powabna Ziuta, skłaniała swą kibić nad kontuarem, by tym lepiej chłonąć każde jego słowo. W innych wypadkach srodze karała tych śmiałków, którzy zbyt uporczywie wpatrywali się w jej kształtne piersi dumnie wypełniające obcisłą bluzkę, jednak gdy przemawiał Paweł nie zwracała uwagi na natrętów, zapuszczających „żurawia” w jej dekolt. Inna sprawa, że w takich chwilach chętnych na owe zerkanie było jak na lekarstwo, uwaga większości skupiała się na tym, co ten utalentowany bajarz miał do powiedzenia, a nie na tym co Ziuta miała do pokazania.
Paweł zasiadł za stołem, natychmiast przed nim wyrósł kufel piwa, gdy zanurzył usta w złocistym napoju posypały się pytania otaczających go wianuszkiem przyjaciół.
- Opowiadaj gdzie byłeś, gdzieś ty chłopie pływał.
- Jakie kraje, jakie wyspy odwiedziłeś, jak było?
- Czy pogoda sprzyjała, sztormy były, czy też flauta?
- Nie denerwuj nas, nie daj czekać, opowiadaj! - Takie okrzyki padały z grona publiczności. Paweł pociągnął spory łyk, otarł wargi z piany ramieniem zdobnym w tatuaże i zachrypłym nieco głosem powiedział: - Wdzydze…
- Wdzydze – wyszeptał jeden z obserwatorów – Gdzie to jest, czy to jakaś wyspa na Pacyfiku?
- Głupi jesteś – oponował kolejny – To port na jednej z karaibskich wysp, tylko nie pamiętam na której!
- Boże! - zakrzyknął Paweł – Ty to słyszysz i nie grzmisz! Zrozumcie ignoranci, wylądowałem na śródlądziu, choć wcale tego nie chciałem. Żeglowałem po Jeziorze Wdzydzkim, na Kaszubach! I wiecie co, to znakomite urozmaicenie morskich rejsów. Prawdę mówiąc miałem więcej roboty niż podczas długich atlantyckich pływań. Ciągłe zmiany halsów, co chwilę robota przy żaglach. Nawigacja prosta, ale za to trzeba pamiętać o podnoszeniu miecza i płetwy sterowej gdy dobijamy do brzegu. To wszystko rzeczy, o których się nie myśli na słonych wodach. A poza tym wielka atrakcja, wieczorem w zaprzyjaźnionej restauracji, czy też raczej małej knajpce jeszcze ciepłe wędzone sielawy! Rzecz to na morzu niespotykana. Nie znam nic lepszego!
Aby potwierdzić swoje słowa sięgnął do teczki, wyciągnął laptopa i pokazał publiczności kilka zdjęć, na których figurowały owe wspomniane ryby. Towarzystwo pochyliło głowy nad ekranem, słychać było jak przełykają ślinę, bowiem sielawy na tych obrazkach prezentowały się naprawdę smakowicie.
Wędzone sielawy Oczywiście najlepiej wybrać się w miejsce, gdzie je profesjonalnie wędzą, wtedy ciepłe jeszcze są tak pyszne, że jemy je praktycznie w całości, nie zwracając uwagi na ości, tym bardziej, że w mniejszych egzemplarzach w niczym one nie przeszkadzają i są praktycznie niezauważalne. Jeśli jednak chcemy je sami uwędzić, to wtedy można skonstruować na bazie grilla niewielką wędzarnię. Bierzemy dwie tzw. blachy do pieczenia, na jednej z nich rozsypujemy trociny z drzewa bukowego lub olchowego. Blachę nakrywamy grillową kratką i na niej kładziemy ryby uprzednio nasolone. Całość przykrywamy drugą blachą do pieczenia i wszystko to kładziemy na rozgrzanym grillu. Po mniej więcej godzinie mamy uwędzone na ciepło ryby. |