Telefon jest dla nas czymś więcej, niż tylko narzędziem, pozwalającym kontaktować się ze światem, przepraszać za spóźnienia i zamawiać pizzę. Na łódce może przecież robić za GPS, wiatromierz, pogodynkę, aparat… o ile, rzecz jasna, nie spotka się z wodą - bo w takim smutnym przypadku, będzie mógł funkcjonować co najwyżej jako przycisk do papieru. Kiedy już wyschnie.
Zresztą, bądźmy szczerzy: żeby utopić telefon, wcale nie trzeba wypływać na ocean. Niektórym wystarczy wizyta w… toalecie, zwłaszcza jeśli mają zwyczaj nosić smartfon w tylnej kieszeni spodni. Jak zatem można uchronić go przed zalaniem?
Sposobów jest kilka.
Sposób 1 - zostawić dziada w domu
Owszem, jest to rozwiązanie mocno drastyczne - ale za to, jakże skuteczne.
No, chyba, że kiedy my akurat będziemy żeglować, na lądzie dojdzie do jakiegoś nieszczęścia - na przykład zaleje nas sąsiad z góry. Albo nasze dziecko/pies/kot/niepotrzebne skreślić dojdzie do wniosku, że w sumie to jest nudno i fajnie byłoby się czymś pobawić.
Rozwiązanie to ma więc swoje wady i obarczone jest pewnym ryzykiem. A poza tym - zabiera przynajmniej część żeglarskiej radochy: w końcu, nie po to płyniemy gdzieś na koniec świata, chorując z zimna, niewyspania i bujania, żeby nie pochwalić się tym dokonaniem przed światem, prawda?
Sposób 2 - farbą go!
Ponieważ mamy szczęście żyć w XXI wieku, nie powinno dziwić nas istnienie farb, umożliwiających zaimpregnowanie wszystkiego. Tak, telefonu również.
Jednym z przykładów tego typu rozwiązań jest powłoka Flash Flood, wymyślona przez niejakiego Steva Ashley. Co prawda, Steve najpierw planował stworzenie farby do… podłóg, ale później doszedł do słusznego wniosku, że o telefon troszczymy się trochę bardziej, niż o podłogę. I przebranżowił swój produkt na elektronikę.
Z jakim skutkiem? Chyba dobrym: farba jest niewidoczna, paluchoodporna, a poza tym nie zaburza funkcjonowania telefonu. Możemy nałożyć ją samodzielnie, impregnując cały telefon od zewnątrz, albo potraktować nią tylko elementy wewnętrzne, np. kartę SIM.
Podobne produkty proponuje zresztą więcej firm, co można było zaobserwować na wystawie Consumer Electronics Show w Las Vegas, gdzie swoje wynalazki zaprezentowali m. in. HzO, P2i oraz Liquipel. Pod wszystkimi tymi tajemniczymi nazwami kryją się specjalne nanopowłoki (naprawdę „nano” - podobno są 1000 razy cieńsze od ludzkiego włosa) mające uodpornić elementy telefonu na działanie wody po wiek wieków. A to znacznie dłużej niż potrzeba, biorąc pod uwagę, że elektronika zwyczajowo odmawia posłuszeństwa dokładnie 2 dni po zakończeniu gwarancji.
Sposób 3 - wodoszczelne etui
Można przypuszczać, że praprzodkiem współczesnych etui na telefon był zwykły, porządnie zawiązany worek foliowy. Rzecz jasna, współczesne etui troszkę się różnią od oryginału, przede wszystkim z tego względu, iż posiadają patenty umożliwiające wielokrotne, szczelne zamykanie. Trudno jednak zaprzeczyć, że jest to rozwiązanie znacznie starsze, niż jakaś nanopowłoka; co nie oznacza, że obyło się tu bez poprawek. Po drodze wystąpił bowiem pewien problem z telefonami, a mianowicie zostały one podstępnie pozbawione fizycznych przycisków; wymusiło to na producentach etui wprowadzenie modyfikacji, umożliwiających obsługę smartfonów bez wyciągania ich z wodoszczelnego domku. Na pocieszenie można dodać, iż tego typu wynalazki mogą chronić nie tylko telefony, ale też kluczyki (a zwłaszcza doczepione do nich piloty), dokumenty i inne rzeczy, które - dla naszego dobra - powinny pozostać suche.
Tagi: telefon, etui