Większość z nas udaje się nad jakiś akwen w czasie wakacji - a więc wtedy, gdy pogoda jest całkiem przyjemna, słoneczko operuje, a temperatura w cieniu zbliża się do 200 stopni.
No i super. Z tym, że tak zwany plażing jest fajny tylko do pewnego momentu. Bo jak śpiewali Skaldowie: „życie jest formą istnienia białka” – a białko ścina się w 40 stopniach. Dlatego też, kiedy już naprawdę nam dogrzeje, zwykle dochodzimy do wniosku, że pora się ochłodzić.
I nie ma w tym nic złego. Sęk w tym, by zrobić to z głową. Bo rozgrzany organizm w konfrontacji z chłodną (nie zimną; chłodną) wodą ma wielkie szanse na prawdziwy szok termiczny. Jak go uniknąć, a jeśli jest już po fakcie, jak pomóc komuś, kto w ten sposób przykozaczył? Już spieszymy z wyjaśnieniami.
Miły chłodek
Warto tu przypomnieć, że szok termiczny to nie tylko gęsia skórka; mogą mu towarzyszyć zaburzenia krążenia i kłopoty z oddychaniem, a w skrajnym przypadku - nawet śmierć.
Skąd właściwie bierze się szok? Najprościej mówiąc, z otaczającego nas medium. Gęstość wody sprawia, że ochładza nas ona jakieś 20 razy szybciej niż powietrze. Czyli, wchodząc do chłodni albo rozbierając się na mrozie nie przeżyjemy takiego szoku, jak wtedy, gdy rozgrzani wskoczymy beztrosko do morza. A szok może wywołać już woda o temperaturze… 13 stopni Celsjusza. Wcale nie taka znowu zimna.
No OK, teorie teoriami, ale przecież trzeba czasem zaszpanować przed kolegami, drugą połówką, albo po prostu udowodnić sobie, że nie jesteśmy zupełnymi mięczakami i nie będziemy się, niczym stetryczali emeryci, po troszku ochlapywać. W końcu liczy się fejm. I akurat on jest niemal gwarantowany, bo jest spora szansa, że zrobimy z siebie widowisko. Z tym, że trochę inne, niż zamierzaliśmy - bo szok przebiega w dość przewidywalnych, aczkolwiek mało spektakularnych etapach.
No to mamy peHa
Pierwszym objawem szoku termicznego jest odruchowa próba złapania powietrza. Podkreślamy: odruchowa. A więc niezależna od tego, czy aktualnie na poziomie naszych ust znajduje się powietrze, czy woda. Jeśli zachodzi ten drugi przypadek, zwykle chwytamy naprawdę potężny haust wody, co może być pierwszym krokiem do utonięcia, a w każdym razie do zachłyśnięcia się wodą, kaszlu i ogólnego usmarkania.
Jeśli mieliśmy szczęście i nasze usta były ponad powierzchnią, przechodzimy do etapu drugiego. Ale nadal możemy nie przeżyć. Nagłe, głębokie i wciąż odruchowe oddechy powodują bowiem tak zwaną hiperwentylację, wskutek której usuniemy z organizmu trochę więcej CO2, niż potrzeba.
Tak dla przypomnienia: CO2 to tlenek, z którego powstaje kwas węglowy, a zbyt mała ilość tego kwasu skutkuje niebezpiecznym podniesieniem pH, opisywanym w podręcznikach do medycyny jako zasadowica oddechowa. O ile sama zmiana pH organizmu może nam umknąć, o tyle skutki jakie wywoła (a więc: zawroty głowy, mroczki przed oczami oraz drętwienie twarzy, dłoni i stóp) raczej nie ujdą naszej uwadze.
Dodatkowe atrakcje
Na tym jednak nie koniec. Nagły kontakt z zimną wodą zwęzi naczynia krwionośne w naszych kończynach. A znajdująca się w nich krew musi się przecież gdzieś pomieścić.
I pomieści się; w gwałtowny sposób napłynie do serca, a ono – pomimo sporych mocy przerobowych – może nie być w stanie przepompować całego tego dobra, w efekcie czego może się nawet… zatrzymać. Ups.
Jako specjalny bonus może też wystąpić obkurczenie naczyń krwionośnych w mózgu, a w efekcie omdlenie. Słaba opcja, jeśli akurat jesteśmy w wodzie.
Co z tym fantem?
No dobra, koniec straszenia. Przejdźmy teraz do konkretów, czyli do tego, jak uniknąć takiego szoku i wszystkich atrakcji z nim związanych.
No więc, najlepiej zostać w domu... A tak na serio: szok termiczny nie przydarza się każdemu, chociaż przydarzyć się może. Prawdopodobieństwo jego wystąpienia znacząco rośnie u pań w trakcie menstruacji oraz u osób ogólnie zmęczonych lub osłabionych (np. po chorobie, niewyspaniu lub zmianie strefy czasowej).
Jeśli należymy do którejś z powyższych grup, powinniśmy zachować szczególną ostrożność. A jeśli nawet nie należymy, nieco zdrowego rozsądku również nie zawadzi. Zanim więc zanurzymy się po uszy, trzeba koniecznie schłodzić strategiczne obszary, a zatem: wejść do wody po kostki i ochlapać twarz, kark, przeguby rąk i okolice serca. I dopiero potem można stopniowo wchodzić głębiej.
Warto też pamiętać, że prawdopodobieństwo wystąpienia szoku dramatycznie rośnie po spożyciu alkoholu. Nawet, jeśli było to tylko jedno piwo. Jeśli zatem ochłodziliśmy się od wewnątrz (co zresztą jest całkiem sympatyczną opcją), odczekajmy, zanim wejdziemy do wody.
Pierwsza pomoc
OK, a co możemy zrobić, jeśli komuś z nas szok już się przydarzył? W takim przypadku pomoc polegać będzie w pierwszej kolejności na ustabilizowaniu temperatury poszkodowanego. Czyli przede wszystkim, wywlekamy delikwenta z wody.
Najlepiej przetransportować go w miejsce suche i osłonięte od wiatru, a jeśli takowego nie ma, przynajmniej położyć go na brzegu i zasłonić dowolnym przedmiotem, jaki wpadnie nam w ręce: ręcznikiem, parawanem, pontonem, itp. Kolejnym – niełatwym – krokiem będzie zdjęcie mokrego ubrania. Jeśli są to same kąpielówki, możemy sobie darować, ale jeśli na przykład gość wskoczył do wody w koszulce, będzie trzeba ją zdjąć.
Następnie przykrywamy ratowanego ręcznikiem lub kocem, dając mu chwilę, by stopniowo się ogrzał. Szczególną uwagę zwracamy na ogrzanie głowy – jeśli wieje wiatr, dobrze jest dodatkowo osłonić ją lub przykryć czymś mokre włosy poszkodowanego.
Oczywiście powyższa procedura ma sens, gdy ofiara jest przytomna. W przypadku, gdy doszło do zatrzymania akcji serca lub omdlenia, natychmiast wzywamy profesjonalną pomoc, a w międzyczasie wykonujemy masaż serca i sztuczne oddychanie. Jeśli nie potrafimy tego zrobić (a często nie potrafimy, albo wskutek paniki zapominamy, jak to szło), przynajmniej uciskamy klatkę piersiową z częstotliwością około 100 razy na minutę.
Tagi: szok termiczny, kąpiel, bezpieczeństwo