Zapewne w każdym drzemie dusza eksplorera. Chęć poznawania nieznanego stała u początków najbardziej ryzykownych wypraw. Gdyby nie ten imperatyw, pewnie dalej tkwilibyśmy zamknięci w granicach Europy, a inne kontynenty, wyspy, dziewicze tereny pozostawałyby nie tknięte stopą odkrywcy. Cóż, inne kontynenty zostały poznane, coraz mniej na globie terenów dziewiczych, a podróże w najbardziej egzotyczne miejsca stają się codziennością. Zatem co ma robić człowiek, którym targa niecierpliwość, a marzenia o nieznanych krainach spać nie dają? Okazuje się, że czasem wystarczy obejrzeć się wokoło, wytężyć wzrok i umysł, by dostrzec czającą się okazję – terytorium godne peregrynacji. Tak też było w tym wypadku.
Żuławy - ta nazwa różne wywołuje skojarzenia. Dla tych ze starszego pokolenia to miejsce, na które miano w czasach stanu wojennego zsyłać osoby bez stałego zatrudnienia. Dla pilnych uczniów geografii to tereny objęte depresją, podmokłe niziny przecinane kanałami. Dla historyków, miejsce osiedlenia przybyszów z Holandii, tak zwanych Olędrów wyznania mennonickiego. Dla naszej czwórki Żuławy były ową „terra incognita”, obszarem nieznanym, które odkryć należy.
Rybina
|
Przygodę „odkrywców” rozpoczęliśmy w niewielkiej miejscowości o nazwie Rybina. To skupisko kilkunastu domów otaczających dwie rzeki, a raczej kanały. Jedna z nich to Szkarpawa, druga to Wisła Królewiecka, do niedawna raczej kanał melioracyjny, obecnie szlak wodny prowadzący do Sztutowa. To w tej wiosce znajduje się baza barek rzecznych firmy „Żegluga Wiślana”, czyli „hausbotów”.
Właśnie taki motorowy jacht miał się stać naszym domem przez tydzień.
Przystań usytuowano na wąskim cyplu otoczonym nurtem wspomnianych rzeczek. To co pozwala na pierwszy rzut oka rozpoznać to miejsce, to dwa zwodzone mosty - jeden w kolorze niebieskim umożliwia przeprawę nad Wisłą Królewiecką i z niego można dostrzec cumujące łódki, drugi ma kolor żółty i przebiega nad Szkarpawą. Podnoszone są kilka razy w ciągu dnia i wtedy jachty i łódki mogą popłynąć dalej.
Most w Rybinie
|
Rybina
|
Przed przybyciem na to miejsce, zgodnie z radą jaką otrzymaliśmy od przedstawiciela firmy, zrobiliśmy spore zakupy. To była cenna rada, bowiem jak później stwierdziliśmy, na trasie nie zawsze można było uzupełnić spiżarnię. Przede wszystkim warto zaopatrzyć się w wodę w dużych butlach. To ładunek ciężki i niewygodny w transporcie, zwłaszcza gdyby przyszło nam z takimi butlami wędrować kilkaset metrów z oddalonych od wodnego szlaku sklepów. Zanim przystąpiliśmy do rozlokowania zapasów, zwiedziliśmy naszą barkę. To co się od razu żeglarzowi rzuca w oczy, to fakt, że mimo niewielkich rozmiarów jest we wnętrzu sporo miejsca. Całkiem obszerna łazienka z prysznicem, wygodna kuchnia, dużo schowków i stół, przy którym siąść może i sześć osób. Do tego dwie kabiny, jedna rufowa i druga dziobowa z możliwością stania w sporej części.
Nasza łódka w Rybinie |
Gdy wszystko zostało zbadane, kabiny zajęte, bagaże przeniesione, zapasy ulokowane, nadszedł czas na instruktaż jak tym statkiem się posługiwać. Nauka jest prosta, otrzymujemy informację o napędzie barki, jak go obsługiwać i jak posługiwać się sterem strumieniowym. Do tego trochę wskazówek nawigacyjnych, gdzie i jak bezpiecznie cumować przy brzegach, a gdzie tego nie należy robić. Jak sprawdzać czy chłodzenie silnika działa, jak czyścić filtry, które chronią owo chłodzenie. Na koniec dostajemy pokaźną książkę, locję z dokładnym opisem trasy, którą będziemy pokonywać. W niej znajdziemy numery telefonów do śluz, informacje o terminach podnoszenia zwodzonych mostów i marinach, w których możemy stawać. Na tej lekturze spędzimy czas do nocy.
Następnego ranka rzucamy cumy i ruszamy w podróż. Mamy teoretycznie do pokonania niewielki fragment rzeczki, przy której znajduje się baza, by ominąć cypel i wpłynąć na Szkarpawę w chwili, gdy pomalowany na żółto most jest podniesiony. Oczywiście radość jaka
|
nas przepełniała z faktu, że płyniemy, doprowadziła do ominięcia miejsca, w którym należało zawrócić i tak przez dobrą chwilę żeglowaliśmy sobie niefrasobliwie w kierunku przeciwnym do planowanej trasy. Dopiero po kilkunastu minutach reflektujemy się, że zabrnęliśmy za daleko. Zawracamy i ile sił w motorze mkniemy do miejsca, gdzie drogi wodne się rozdzielają. Znajdujemy rozgałęzienie i spóźniamy się o kilka minut, most na Szkarpawie jest już opuszczony, trzeba będzie czekać ze dwie godziny by móc pod nim przepłynąć. Cumujemy przy pomoście i czekamy. Wreszcie charakterystyczny odgłos informuje nas o tym, że właśnie zaczęto most podnosić. Odbijamy od pomostu i ruszamy. Naszym celem jest Elbląg. Pogoda nam sprzyja, świeci słońce, barka sunie po wodzie z szybkością czterech węzłów. Powoli przyzwyczajamy się do monotonnego warkotu silnika. Nam przestaje przeszkadzać, jednak budzi niepokój ptactwa. Co chwilę jakieś podrywa się z wody i szybuje przed naszym dziobem, by po chwili wylądować w porastających brzegi Szkarpawy trzcinach.
Rzeczka się wije, na brzegach nie napotykamy prawie żadnych śladów ludzkiej obecności, czasem jedynie można dostrzec niewielki drewniany pomost i cumującą przy nim łódkę. Pokonujemy kolejny zakręt, za każdym rozpościera się przed nami nowy widok, czasem to kępa pochylonych nad wodą drzew, czasem kilka koni brodzących przy brzegu i przeżuwających nenufary. Jest sielsko, na toni pojawia się coraz więcej zielonej rzęsy, chwilami odnosimy wrażenie, że płyniemy po łące.
Rozsądek nakazuje spojrzeć na locję. Z planu wynika, że musimy uważać, by nie zmylić szlaku i nie wpłynąć przez przypadek na wody Zalewu Wiślanego. Gdy miniemy to miejsce znajdziemy się na Nogacie, tu z kolei trzeba wypatrzeć punkt, w którym należy wpłynąć na Kanał Jagielloński, prowadzący nas do Elbląga.
Wpływamy na Kanał Jagielloński
|
Nieocenionym przewodnikiem okazuje się zwykły GPS. Wprawdzie widok sylwetki samochodziku poruszającego się po wodzie jest zabawny, to jednak dzięki temu możemy zorientować się, gdzie jesteśmy i w którą odnogę należy wpłynąć. Kanał Jagielloński wije się meandrami, a my obserwujemy jak z brzegu podrywają się do lotu czaple, by po chwili wylądować w szuwarach. Wreszcie docieramy do Elbląga i wpływamy na kanał noszącą tę samą nazwę co miasto. Krajobraz zmienia się diametralnie, w końcu to port. I tak mijamy wielkie elewatory, magazyny i warsztaty. Czasem dostrzeżemy zardzewiały kadłub statku przycumowany do nabrzeża.
Szukamy poleconej nam przystani, wreszcie dostrzegamy wejście do niej. Wpływamy do basenu portowego i znajdujemy wolne miejsce między pływającymi pomostami. Teraz wizyta w biurze obsługi, załatwienie formalności i pora na kolację.
W stronę Elbląga
|
Elbląg
|
W marinie stoi sporo jachtów, ale i tak jest miejsce dla gości. Możemy podpiąć się do prądu, a także skorzystać z toalet i pryszniców. Te ostatnie za dodatkową opłatą, lecz nie jest ona powalająca.
Rankiem czas na zakupy. Trzeba przejść kilkaset metrów by dotrzeć do sklepów, ale warto, bowiem nic tak nie smakuje jak świeże chrupiące bułeczki. Można się też wybrać na zwiedzanie Elbląga, ale to już dalsza wyprawa, bowiem centrum miasta wraz ze starówką znajduje się w sporym oddaleniu. My postanawiamy ruszyć do Malborka. Opuszczamy gościnną przystań i wracamy na Kanał Jagielloński by dotrzeć do Nogatu.
Na Nogacie
|
. |
Płynąc Nogatem co jakiś czas widzimy ślady ludzkiej obecności, pojawiają się domy, a właściwie ich dachy wyłaniające się spoza kęp drzew. Przepływamy pod mostem, na którym trwa spory ruch samochodowy. Nieco dalej czeka nas niespodzianka, w poprzek nurtu cumuje barka, trwają jakieś roboty, przez rzekę przeciągnięto linę. Pracownicy informują nas, że dalsza żegluga będzie możliwa dopiero za dwie do trzech godzin. Zawracamy i szukamy miejsca dogodnego do postoju.
Zagrodzony Nogat
|
W oczekiwaniu na przeprawę
|
Dostrzegamy pomost zdatny do cumowania. Prowadząca od niego ścieżka kieruje nas do niewielkiego sklepu. Patrząc na rzekę dostrzegamy kolejny „hausbot” płynący w kierunku Malborka. Okrzykami informujemy o przeszkodzie i pokazujemy miejsce do przeczekania przerwy w podróży. Mamy zatem sąsiadów. Na rozmowach i kilku piwach czas mija szybko.
Śluza Michałowo
|
Ponawiamy próbę żeglugi. Barka wprawdzie dalej stoi w poprzek nurtu, ale robotnicy zatapiają linę, umożliwiając przepłynięcie nad nią. Od tego miejsca Nogat się zmienia, mniej widać ludzkich osiedli, znów mamy wrażenie, że posuwamy się przez teren dziewiczy. Potęgują je gęste, pokrywające toń rośliny wodne, przez które przebija się dziób naszej łodzi. Co jakiś czas sprawdzamy chłodzenie silnika, ale wszystko działa dobrze. Natomiast nasi współtowarzysze zawracają, ich napęd to silnik przyczepny, śruba kręci się tuż pod powierzchnią wody i obawiają się, że nie dadzą rady przepłynąć bez awarii przez te wodne zarośla.
Teraz przed nami pierwsza śluza – Michałowo.
By ją pokonać trzeba wcześniej zawiadomić telefonicznie obsługę, by otwarła odpowiednie wrota. Dzwonimy i informujemy, z której strony płyniemy. Dalej też jest prosto. Trzeba wpłynąć do środka i przycumować przy wskazanym
Opuszczamy Michałowo |
boku śluzy.
Cumujemy oczywiście „nabiegowo”, bowiem cumy trzeba będzie luzować lub wybierać, w zależności od tego czy woda w śluzie będzie opadać, czy też przybierać. Teraz prosta rada, przytrzymujmy najpierw rufę, dopiero potem cumujemy dziób, a to dla tego, że mamy ster strumieniowy i dostawienie dziobu do brzegu staje się dzięki temu dziecinnie łatwe. Prawdę mówiąc, nie zawsze konieczne jest posługiwanie się cumami, czasem po prostu łatwiej jest przytrzymać łódkę przy boku śluzy rękami, chwytając za metalowe drabinki. Druga rada - przeprawienie się przez śluzę jest płatne, ale opłata jest mała, miejmy zatem przygotowany bilon, bowiem obsługa z reguły ma kłopot z wydaniem reszty. Od Malborka dzieli nas jeszcze spory odcinek Nogatu i jeszcze jedna śluza, to Rakowiec. Tu również ta sama procedura - wcześniejszy telefon, cumowanie i opłata. Cała przeprawa trwa nie więcej niż kilkanaście minut.
Po pokonaniu śluzy Rakowiec zostaje już krótki odcinek rzeki dzielący nas od pierwszych zabudowań Malborka. Przepływamy pod mostem i teraz powoli roztacza się przed naszymi oczami rozległa panorama zamku podświetlona wieczornym słońcem. Widok zapiera dech w piersiach. Ale nie można poddać się emocjom, trzeba podjąć decyzję, gdzie przycumować.
Cumujemy przy barce
|
Przed wypłynięciem z Rybiny poinformowano nas, że najlepszy postój w Malborku zapewnia restauracyjna barka znajdująca się naprzeciwko zamku, tuż przy kładce, po której można przekroczyć Nogat. Jest! Powoli podpływamy dotykając jej burty, Piotr usiłuje przewlec cumę przez metalowe kółka widoczne na całej długości kadłuba, stoi opierając się jedną noga na naszej łodzi, drugą stawia na niezbyt szerokiej belce obejmującej bok pływającej restauracji. Próbuję trzymać się „burta w burtę”, ale nurt rzeki, choć niezbyt mocny, jest bezlitosny i mimo manewrów silnikiem zaczyna nas od barki odpychać. W efekcie Piotr ląduje w wodzie. Czas na manewr „człowiek za burtą”, podejmujemy kolegę i ponawiamy próbę cumowania przy barce. Teraz podchodzimy od jej rufy, gdzie dostrzegamy niewielka platformę z dwoma polerami. To dobre miejsce, toteż cumowanie odbywa się tym razem bez przygód.
Można wreszcie wyłączyć silnik i rozwiesić mokre szatki naszego pływaka, by przeschły. Po chwili pojawia się właściciel, pomaga nam podpiąć się do prądu i pokazuje toalety, z których możemy korzystać. Co zrozumiałe, po tych oględzinach lądujemy przy barze restauracji. Czas na odpoczynek. Jutro czeka nas intensywne zwiedzanie Malborka i dalsza żegluga.