W krainie śluz, zwodzonych mostów i czapli - czyli żegluga po Pętli Żuławskiej (cz.2.) Od Malborka do Rybiny

poniedziałek, 17 lutego 2014
MZ
Malbork
Są widoki, które na długo zapadają w pamięć. Przez mgły podnoszące się znad Nogatu, a rozświetlane porannym słońcem, powoli przebijała się sylwetka zamku. Stawała się tym wyraźniejsza, im mgły rzedniały, rozwiewane podmuchami porannego wiatru, a słońce coraz wyżej się podnosiło. Ten spektakl urzekał. Trzeba przyznać, że warto było cumować w tym miejscu, przy barce restauracyjnej, by móc go obserwować. Oczywiście jest w Malborku dobrze wyposażona przystań, ale znajduje się w pewnej odległości od centrum miasta i nie gwarantuje tak spektakularnych estetycznych przeżyć.

W końcu mgły całkowicie się rozwiały, a my mogliśmy zasiąść do śniadania, by zaspokoiwszy głód, wybrać się na zwiedzanie miasta i zamku. Postój w tym miejscu ma jeszcze jedną zaletę. Otóż znajdujemy się tuż przy pieszej kładce spinającej brzegi Nogatu i prowadzącej wprost do podnóża dawnej krzyżackiej twierdzy. Tam czeka nas tłum turystów, autokary wyładowane żądnymi wrażeń wczasowiczami, kramy z pamiątkami, kolejki do kas sprzedających bilety wstępu na zamek, jednym słowem klasyczny wakacyjny rozgardiasz. To co go nieco różni od innych, to paradujący wśród zwiedzających rycerze, głośno spierający się między sobą, który z nich ma lepsze uzbrojenie i przechwalający się turniejowymi przewagami. Nasyceni i, co tu kryć, zmęczeni tymi atrakcjami wracamy na naszą barkę, by wyruszyć w dalszą podróż.

Malbork
Malbork
Czapla
.

Już po chwili zostawiamy za sobą ślady cywilizacji i płyniemy otoczeni dziką przyrodą. Znów towarzyszą nam podrywające się do lotu czaple, a brzegi porastają gęste zarośla. Przed nami następna śluza – to Szonowo.

Szonowo
Szonowo
Szonowo wypływamy
.

Procedurę mamy przećwiczoną - telefon do obsługi z informacją skąd płyniemy i po chwili widzimy otwarte wrota. Ponieważ to już kolejna śluza, jaką pokonaliśmy, to przeprawa jest dobrze przećwiczona i idzie sprawnie. Cierpliwie czekamy aż woda w basenie się wypełni. Załoga dzierży w dłoniach cumy powoli je wybierając, wreszcie otwierają się przed nami wrota i po uiszczeniu zapłaty, ruszamy na kolejny odcinek szlaku, który doprowadzi nas do przystani Biała Góra. To będzie zakończenie naszej przygody z Nogatem, bowiem gdy opuścimy tę przystań, przed nami swoje wody rozpostrze Wisła.

W stronę Białej Góry
Biała Góra
Postój w Białej Górze
.

Przystań jest nowoczesna, dużo miejsca do cumowania dostarczają pływające betonowe pomosty, zapewniające bieżącą wodę i możliwość podłączenia do prądu. Zaplecze o nowoczesnej architekturze, mimo że sprawia wrażenie niewielkiego, jest wystarczające. Sanitariaty, prysznice – komfortowe. Do tego wszystkie te udogodnienia za darmo! Również miła, uczynna i kompetentna jest obsługa.

Ale jest jeszcze coś co powoduje, że znajdujemy się w miejscu wyjątkowym. To niebywała, gigantyczna konstrukcja oddzielająca wody Wisły od Żuław. Prawdziwy majstersztyk hydrologicznej architektury. Naprawdę warto poświęcić trochę czasu, aby obejść i obejrzeć szczegóły tej budowli.

Biała Góra
Śluza Biała Góra
Biała Góra
.

Nam to zwiedzanie zabrało sporo czasu, ale było warto. Dopiero koło południa odcumowaliśmy od pomostów i pokonując śluzę wpłynęliśmy na wody „Królowej Polskich Rzek”.

Opuszczając Białą Górę i wkraczając na Wisłę trzeba uważać, by nie osiąść na mieliźnie, która ciągnie się od prawego brzegu rzeki, tuż za jej połączeniem z Nogatem, na kilkanaście metrów w poprzek nurtu. Ostrzeżeni o tej przeszkodzie omijamy ją bez problemów. Nasza łódź przyspiesza, to efekt sumowania napędu i wartkości prądu wodnego. Wisła na tym odcinku jest całkiem bystra, choć trudno to dostrzec na pierwszy rzut oka. Szybkość
Wypływamy na Wisłę
Wypływamy na Wisłę
z jaką się poruszamy wymusza wzmożoną uwagę. Otóż wprawdzie trzymamy się środka rzeki, to jednak istnieje możliwość, że na naszej drodze pojawi się łacha piachu ukryta tuż pod warstwą wody. Trzeba zatem wytężać wzrok i wypatrywać niebezpieczeństwa. By je ominąć należy działać z wyprzedzeniem, bowiem nasz „hausbot” jest prawie pozbawiony oporu bocznego, co powoduje podatność na dryf wymuszony prądem wody. Wygląda to w praktyce tak, że wprawdzie skierowaliśmy dziób, aby ominąć płyciznę i daliśmy „całą naprzód”, to jednak napór wody bezlitośnie nas na nią znosi. Ale nie straszmy, wystarczy trochę uwagi i pułapki żeglowne Wisły nie będą nam zagrażać. Poza tym trochę adrenaliny znakomicie urozmaici pewną monotonię posuwania się po rozległej rzece, bowiem na jej brzegach nie spotkamy wielu atrakcji. Czasem dojrzymy kilka domów, czasem wieżę kościoła. Gdzieniegdzie wystawiono sieci, o czym informują nas plastikowe butelki, służące za boje oznaczające ich kraniec. Od czasu do czasu widok urozmaici stado krów pasących się na nadbrzeżnych łąkach.

Droga do Tczewa, bo tam zaplanowaliśmy kolejny postój, nie trwa długo. Nie dlatego, że mamy do pokonania krótki dystans, lecz z powodu tempa z jakim ten dystans przemierzamy. Ze zdumieniem spoglądam na GPS i widzę, że nasza chyżość to prawie 15 kilometrów na godzinę, choć obroty silnika utrzymujemy na niskim poziomie. Brawo wiślany nurcie! No tak, ale właśnie ta szybkość wody zmusza nas do manewru w chwili, gdy zbliżamy się do mariny w Tczewie. Pomost do cumowania usytuowany jest równolegle do brzegu, zatem by uniknąć kłopotów należy spłynąć poniżej, zawrócić i cumować pod prąd. Ten zabieg spowoduje, że wszystko staje się dziecinnie łatwe.

Przystań w Tczewie
Przystań Tczew
Przystań Tczew
.

Stoimy zatem w tczewskiej przystani, załatwiamy formalności – tu postój jest płatny – a po ich załatwieniu chcemy podpiąć się do prądu. Niestety skrzynka z prądem znajduje się na wierzchołku wału chroniącego miasto przed zalaniem, a na skutek niskiego stanu wody w Wiśle, pomost – pływający – oraz nasza doń przycumowana łódka jest kilka metrów poniżej. Nasz kabel, choć długi, okazał się być niewystarczający. Informujemy o tym obsługę, prosząc o jakiś przedłużacz. Okazuje się, że wszystkie przedłużacze zostały przez poprzedników z nich korzystających najnormalniej w świecie ukradzione. Z pomocą przychodzi nam obsada łódki, która w chwilę po nas przycumowała. Mają długi przedłużacz z kilkoma gniazdkami. Dzięki temu nie grozi nam wieczór po ciemku.

Czas w Tczewie spędzamy na zwiedzaniu tego niewielkiego, ale urokliwego miasta. Zadbana starówka, wdzięczny rynek otoczony kamieniczkami i największa atrakcja – most spinający brzegi Wisły. W czasach gdy go zbudowano był najdłuższym mostem w Europie.

Tczew
Tczew

.

Następnego ranka ruszamy w kierunku Gdańska. Wisła jest coraz rozleglejsza, nurt traci na sile. Płyniemy w kierunku kolejnej przeprawy, to śluza Przegalina. Przedostajemy się nią z Wisły na drogę wodną, która poprowadzi nas do Gdańska. Tutaj po przekroczeniu śluzy moglibyśmy zatrzymać się w pobliskiej przystani Błotnik, jednak nie wpływamy w odnogę, na krańcu której znajduje się owa przystań, lecz płyniemy dalej.

Przegalina
Przegalina

Teraz czeka nas kolejna przeszkoda, to most pontonowy w Sobieszewie. Podpływamy do niego za wcześnie, będzie otwarty dopiero za godzinę. Aby przeczekać czas oczekiwania zawracamy i kręcimy się po wodzie na zwolnionych obrotach silnika obserwując przybrzeżne zabudowania. Gdy ponownie do mostu podpływamy jest on już otwarty, dajemy „całą naprzód” i w ostatniej chwili przepływamy na Martwą Wisłę. Kolejny rzut oka na GPS, ten pomoże nam znaleźć rozgałęzienie wód i miejsce, w którym możemy wpłynąć na Motławę. Pozostaje nam tylko dobić do stacji benzynowej, by napełnić zbiorniki ropą, a po tej czynności dopłynąć do mariny.

Most pontonowy
Most pontonowy
Na stacji benzynowej
Na stacji benzynowej

Prawdziwe piękno Gdańska i jego portowy charakter może docenić tak naprawdę tylko ta osoba, która dotarła na miejsce drogą wodną. Mijamy statki wycieczkowe, obserwujemy nabrzeże i wyrastające z niego budynki, podziwiamy słynny gdański żuraw i wtedy właśnie otwiera się przed nami wejście do Mariny Gdańskiej. Przystań to luksusowa, oferująca wszelkie udogodnienia, jednocześnie usytuowana w samym sercu miasta, a to znakomicie ułatwia zwiedzanie. Obok mamy „Sołdka”, Muzeum Morskie i co najbardziej nas zachwyca, wyremontowanego „Generała Zaruskiego”.

W końcu nadchodzi czas i trzeba z Gdańskiem się pożegnać. Ruszamy w drogę powrotną. Po raz drugi czekamy na otwarcie mostu w Sobieszewie i pokonujemy śluzę Przegalinę wkraczając na Wisłę. Teraz żegluga pod prąd, by dotrzeć do śluzy, przez którą dostaniemy się na Szkarpawę, to „Gdańska Głowa”.

Gdańsk
Gdańsk
Śluza Gdańska Głowa
Śluza Gdańska Głowa

Powracają znane widoki, trzciny porastające brzegi rzeczki, szuwary, gromady ptactwa i zielona rzęsa na wodzie.

Dopływamy do wioski Drewnica i zatrzymujemy się przed zwodzonym mostem. Teoretycznie nie musimy czekać na jego podniesienie, bowiem nasza łódka pod nim się mieści, ale tego miejsca nie należy przegapić. W tutejszej restauracji podają znakomitą czerninę i równie pyszne pierogi.

Postój na Szkarpawie
Postój na Szkarpawie

Pokrzepieni na ciele ruszamy w stronę Rybiny – miejsca gdzie rozpoczęła się nasza podróż. Cóż, czas kończyć przygodę z "Pętlą Żuławską". Mijamy jeszcze jeden most, tym razem kolejowy - jest on stale otwarty, zamykany jedynie na czas przejazdu wąskotorówki. Przed nami pojawia się znajomy widok, pomalowany na niebiesko most zwodzony i cumujące w jego pobliżu barki podobne do naszej. Stajemy przy nabrzeżu i cumujemy. Na stoliku w kabinie lądują kanapki i butelka wina, to pożegnalny wieczór. Jutro końcowe sprzątanie i pakowanie bagaży – wracamy do domu.

 wieczór na Szkarpawie


Na koniec kilka uwag. Powożenie taką łódką jest naprawdę łatwe i bezpieczne. Nawet kompletny nowicjusz, po krótkim przeszkoleniu, jakie otrzymuje od obsługi, da sobie świetnie radę. Prawdę mówiąc więcej problemów mogą mieć doświadczeni żeglarze, bowiem trzeba pobyć się pewnych nawyków – brak kila czy też miecza powoduje, że łódź bardziej niż jacht żaglowy jest podatna na dryfowanie, nowicjusz to od razu wyczuje, wyga żeglarski może o tym zapominać.

Rzecz następna - należy zapoznać się z przekazaną locją i kierować się uwagami w niej zawartymi. Nie trzeba mieć żadnych obaw jeśli chodzi o śluzowanie – to czynność prosta. Jeśli chcemy gdzieś w kanałach dobić do brzegu, to róbmy to dziobem, tam jest drabinka umożliwiająca zejście na ląd, a przy odbijaniu nasza śruba nie zaplącze się w roślinność wodną. Aby nurt nas nie ustawił bokiem do brzegu, rzućmy kotwicę z rufy. Przy takim cumowaniu, tudzież odchodzeniu od brzegu, raczej nie używajmy steru strumieniowego, bowiem może go uszkodzić to, co przy brzegu rośnie.

I na koniec, absolutnie podczas żeglugi po Wiśle nie zatrzymujmy się nigdzie poza miejscami do tego przeznaczonymi, wytężajmy natomiast wzrok, bowiem Wisła zmienną jest i może nas zaskoczyć płyciznami.


Nicols
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 26 grudnia

Na wieczną wachtę odszedł Henryk Widera, żeglarz i skrzypek
środa, 26 grudnia 2018
W dorocznych regatach (od 1945 r.) z Sydney do Hobart w klasycznych regatach oceanicznych wystartował po raz pierwszy jacht pod polską banderą ("Łódka Sport", eks "Łódka Bols"); po trzech dobach jacht zameldował sie na mecie jako zwycięzca klasy IRC-A.
środa, 26 grudnia 2001