W każdym razie nikt na wschodzie. W czerwcu informowaliśmy Was o incydencie, jaki miał miejsce na Morzu Czarnym: Brytyjski HMS Defender został wówczas „ostrzegawczo ostrzelany” przez Rosjan. Tym razem Royal Navy zapuściła się jeszcze dalej – na Morze Wschodniochińskie. I tu również nie spotkała się z ciepłym przyjęciem.
Okoliczności przyrody
W poniedziałek 27 września należąca do Royal Navy fregata HMS Richmond przepłynęła przez Cieśninę Tajwańską. Co w tym dziwnego? Niby nic – analitycy Reutersa podkreślają jednak, że jest to rzadki przypadek. Brytyjczycy raczej omijają ten obszar z daleka, ale tym razem postanowili zrobić wyjątek, co spotkało się z nieprzychylną reakcją Chińczyków.
Co prawda okręty US Navy kursują tamtędy regularnie i nikt nie robi z tego powodu afery. Faktem jest jednak, że jednostki amerykańskie (zapewne z uwagi na „szorstką przyjaźń”, jaka łączy te dwa narody) starają się zachowywać grzecznie i bardzo pilnują, by nie naruszyć kruchego status quo. Brytyjczycy natomiast wysyłają światu zupełnie inny komunikat. Ale o tym za chwilę.
Pod czujnym okiem Chin
Brytyjska fregata była pilnie śledzona przez Chiny. I nie było to takie sobie podpatrywanie – dowództwo chińskiej armii powiedziało wprost: „Tego rodzaju zachowanie skrywa złe intencje i szkodzi pokojowi oraz stabilności w Cieśninie Tajwańskiej”. HMS Richmond był obserwowany z wody i powietrza, a nawet otrzymał oficjalne ostrzeżenie. Strona chińska podkreśla, że zachowuje wysoki poziom czujności i jest gotowa „zdecydowanie przeciwstawić się” się wszelkim prowokacjom i zagrożeniom.
Krótko mówiąc, Chińczycy nie byli zachwyceni paradującą przez Cieśninę jednostką. W zasadzie trudno im się dziwić – od kiedy Brytyjczycy strzelili focha i opuścili Unię, miewają różne dziwne pomysły. Pamiętacie, jak słynący z nienagannej fryzury Boris Jonson stwierdził, że czas, by Wielka Brytania zaakcentowała swoją dominującą pozycję na morzach i oceanach? Nie wspominając już o pomysłach związanych z tzw. Carrier Strike Group 21 - brytyjską grupą uderzeniową. Jej dowódca, komandor Steve Moorhouse, zachwycał się swoimi nowymi zabawkami, mówiąc, że Carrier Strike Group 21 „jest ucieleśnieniem brytyjskiej potęgi morskiej i znajduje się w sercu zmodernizowanej i działającej coraz bardziej zdecydowanie Royal Navy".
Co z tego wyniknie?
Na razie nic konkretnego. Według oficjalnych komunikatów wycieczka Brytyjczyków na Morze Północnochińskie ma być związana z sytuacją w Korei Północnej. Royal Navy pragnie nadzorować przestrzeganie sankcji nałożonych na ten kraj.
Po co tak naprawdę Wyspiarze się tam wybrali? W kontekście przytoczonych wyżej wypowiedzi możemy sobie to sami dośpiewać. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że Chiny wcale nie są tutaj tą „dobrą” stroną, której wody ktoś bezczelnie naruszył, włażąc (a raczej wpływając) w szkodę. Pekin uważa bowiem Tajwan za część Chin i od kilku miesięcy w okolicach Cieśniny Tajwańskiej można zaobserwować wzmożoną aktywność jednostek chińskiej marynarki oraz lotnictwa wojskowego.
Czy zatem brytyjska parada przez tamtejsze wody uspokoi sytuację? Chyba niespecjalnie. „Brytanio, władaj falami” brzmi nieoficjalny hymn tego kraju. Mamy przeczucie, że Chinom, stanowiącym według Forbes'a drugą gospodarkę świata i dysponującym nowoczesną bronią (w tym jądrową), taka piosenka może się nie spodobać.
Tagi: Royal Navy, Wielka Brytania, Chiny, Tajwan, marynarka, ostrzeżenie, fregata