15/08/2018, środa: O brzasku, czyli ok. 9-ej, budzimy się, korzystamy z sanitariatów mariny. Uzupełniamy wodę, meldujemy wyjście i w drogę. Pogody nie ma co sprawdzać, z kilku powodów: i tak musimy wracać, prognozy rybackie o kant dupy potłuc, poza tym w marinie słychać jak wieje i widać skąd wieje. I to nieźle. Oprócz nas płyną jeszcze dwa jachty.
Wychodzimy przy dużym rozkołysie, stan morza 3 do 4. Wiatr przyzwoity, 20 kn z NW. Będzie fajna jazda. Stawiamy grota, pozostałe jachty też bez pełnego ożaglowania. Po chwili odpalamy foka, mamy baksztag. I to jaki. Łódka robi 7, czasem 8 knotów. Do tego duża fala. Pojawiają się też takie 3-y metrowe. W zasadzie ocean. Do tego słoneczko, chmur nie za dużo. Wiatr do tego ciepły, można płynąć w samych gaciach. Choć Agnieszka marudzi, że jej zimno. Babie trudno dogodzić. Przecież Bałtyk to akwen gdzie zwykle latem pływa się w strojach zimowych. Ale te lato to zupełna patologia. W przepięknych okolicznościach przyrody jemy śniadanie. Wczorajsze leczo. Aga ugotowała fajny wywar, dosoliła normalnie. Tyle, że zrobiła wszystko na wodzie z zaburtówki. Bałtyk mocno słony nie jest, ale trochę tę sól się czuło. Będzie pretekst, żeby pić więcej piwa.
Ania dobrze znosi rozkołys, na tak dużej fali i na baksztagu nieźle wozi. Tylko jeden raz jej się nie udało, spadła na pupę. Kilka chwil miauczenia i wszystko wraca do normy. Straszna frajda. Jak do tej pory najlepszy żeglarsko dzień. Przepiękna żegluga dobiega końca, dystans krótki. Wyszliśmy sporo w morze, teraz wracamy do brzegu, sumarycznie dzisiaj przepłynęliśmy 40 Mm w 6 godzin. O 16-ej lądujemy we Władysławowie. Po zacumowaniu pojawia się funkcjonariusz Straży Granicznej. Jest sam, chce po prostu pogadać. Samochód oflagowany, strajkują tak jak policja. Ci ostatni mają nie wypisywać mandatów. Nie ma mamy nic naprzeciw, aby taki strajk trwał wiecznie. Siewodnia jest święto, sklepy zamknięte, ale są dwa wyjątki. Monopolowy przy plaży, i jeszcze jeden w środku miejscowości, też oferuje głównie alkohol. Chętnych tutaj i tam nie brakuje. Ania z Agą bawią się na plaży, Śliwa próbuje łapać ryby ( nie biorą ), Jurek robi zakupy. Potem jeszcze zabawa z Anią i zasiadamy w kokpicie. Do zeżarcia ryby z wędzarni: śledź, halibut i łosoś. Dużo i tłusto. Ale smaczne to było. Potem jeszcze krótkie spacerki i znów wieczór w kokpicie. Dbamy o zdrowe odżywianie od początku do końca, więc pijemy mleko. Z Soplicą orzechową oczywiście. Wkręca się. Jutro pogoda zapowiada się równie fantastyczna, popłyniemy ponownie na Hel. Takie morskie pływanie szuwarowo – bagienne.
Postój: 54047’ 840” N, 180 24’ 899 E.
16/08/2018, czwartek (niektórzy mówią: ćwiartek)
Pogoda jak zwykle piękna, aż nazbyt. Ciepło, a właściwie gorąco. Wiatr słabiutki, ale co tam. Śniadanie w morzu. Przechyłów nie ma. Posuwamy się wolniutko, coraz wolnej. Ambicji starcza na dwie godziny. Zrobiliśmy w tym czasie nieco ponad 3 Mm – no i jest wola walki ? Potem lekko na silniku, ale naprawdę lekko, bo skipper na kole ratunkowym na sznurku płynie za jachtem. Mazury w szczycie lata. Potem drugi Jurek też schodzi do wody, kąpiel orzeźwiająco – otrzeźwiająca. Po dwóch godzinach walki na motorze zaczyna powiewać. Na tyle, iż po raz drugi stawiamy żagle. Wieje z SE, ale 12 knotów. Rekreacyjna halsówka. Prognoza pogody zapowiadała 4 B od rana. Tylko kierunek wiatru się zgadzał, i to tylko z rana. O 16-ej stajemy longside przy wejściu do mariny na pierwszym miejscu przy główkach. Dobre miejsce na ryby. Aga i Ania idą się kąpać na plażę, Jurek robi zakupy. Oprócz warzyw i owoców jest też to co zawsze. Śliwa łapie ryby. Miejsce trafione, są ładne okonie. Zdecydowanie większe niż te na Mazurach. Kupujemy też wędzone karmazyny i śledzie. Pyszne jak zawsze. Wieczór nieco chłodniejszy, jest czym oddychać, a nawet trzeba coś wrzucić na grzbiet. Na kei pojawia się aborygen, emerytowany marynarz, nawiązuje z nami rozmowę o rybach, a w zasadzie ich braku. Tak jak na Mazurach rybę wytrzebili rybacy. Łapali pięć ton dorsza, zgłaszali jedną, nikt tego w rzeczywistości nie kontrolował. Facet opinie o rybakach często okrasza tzw. mięsem, a precyzując, określał zawód wykonywany przez ich mamusie. Najstarszy zawód świata. U nas w zasadzie to samo, zniknęli nawet kłusownicy, po prostu nie ma co łapać. Uzupełniamy wodę, przy okazji myjemy jacht. Noc spokojna, nie taka jak ta pierwsza tutaj.
Postój: 54036’ 095” N, 18048’ 071” E
17/08/2018, piątek
Poranek już upalny. Śliwa za 15 PLN nabył prosto z kutra 3 świeże flądry. Skipper podąża na plażę zażyć kąpieli, reszta jeszcze w powijakach. Wracać będziemy z międzylądowaniem w Gdyni, musimy zatankować. Śniadanie robi Aga, smaży okonie. To już w drodze. Wieje z południowego wschodu, idziemy bajdewindem. Temperatura coraz wyższa, ale i zaczyna wiać coraz sympatyczniej, teraz jest 4 B. Fali specjalnie nie ma, w końcu zatoka. Łódka robi 7 knotów, szkoda, iż zaraz na horyzoncie pojawia się marina w Gdyni. Meldujemy przez UKF-kę chęć zabunkrowania paliwa, raczej dla zasady niż z obowiązku. Żagle w dół i w tle zatłoczonej plaży wchodzimy w główki portu. Do benzyniarni przymierza się jacht z Niemiec. Stajemy nieco dalej w dryfie, tak żeby miał miejsce na jakiś dodatkowy manewr. Czekamy na swoją kolejkę. Kiedy Niemiec kończy tankowanie pojawiają się dwaj faceci na skuterach wodnych. Podpływają do tamtego jachtu do rufy, resztę, czyli nas, mają w pogardzie. Nawiązujemy kurtuazyjny kontakt. Oczywiście na początku kurtuazyjny. Młodszy kudłaty palant ze skuterów, cały w tatuażach silnie gestykulując proponuje nawet walkę wręcz. Nie odpuszczamy, powolutku podpływamy do stacji. Różnica masy naszego jachtu dochodzącego do kei a ich dwóch plastikowych mydelniczek wywiera na nich jednak wrażenie. Drugi, sporo starszy, już siwy, zachowuje spokój, ale też miejsca początkowo nie ustępuje. W końcu obaj kapitulują, choć teraz już proszą żeby ich przepuścić. Na szczaw chamy. Starszy odpala swój skuter i daje gaz i od razu nieźle przypierdala w pojazd kudłatego. Ten zapomina już o tankowaniu, rzuca się ratować maszynę. Kudłaty chyba zrozumiał nieco swoje niestosowne zachowanie, zmienia ton, twierdzi, iż nas nie widział. Rzeczywiście, 47 stóp, taka kruszynka. My powolutku cumujemy i wlewamy 110 l. diesla. Na koniec lody, no ale w tej temperaturze i tak deczko mało. Ale po pijaku nie pływamy.
Wieczorem to co innego. Zabieramy na pokład Maćka, bliskiego krewnego Śliwy. Popływa z nami dzisiaj, będzie to jego pierwszy morski rejs. Wypływamy, teraz w planach Gdańsk i postój w Marinie Gdańsk na Motławie. Dzwonimy pytając czy będzie dla nas miejsce. Rokowania kiepskie, każą skontaktować się za 10 minut. Dzwonimy ponownie za piętnaście, ale miejsca dla nas nie ma. Opcje: powrót do Gdyni ( lub nawet na Hel ), postój przy molo w Sopocie, albo Górki Zachodnie. Wybieramy tę ostatnią opcję, do Gdańska dojedziemy autem kumpla Maćka. Ale nie tak szybko. Pogoda super, rozwiało się do 18 knotów, pokręcimy się po zatoce. Żegluga niesamowita, 7 knotów robimy w każdą stronę. Do tego słońce, super nastroje. No i kto biednemu zabroni żyć bogato? Po zrzuceniu żagli, w drodze do mariny, jemy na pokładzie ostatni obiad – kiełbasa z ziemniakami + cebula, pomidory. Jakoś bez ryby się obeszło. O 16-ej podchodzimy do kei w naszej marinie. Cumujemy, kończy się nasz rejs. Zrobiliśmy 186 Mm, z tego 139 na żaglach. Jak na rejs z 4-o letnim dziecięciem po Bałtyku chyba wystarczy.
Spotykamy bosmana, witamy się z facetem. Z gościem można by konie kraść. Albo i Horn opłynąć. Potem jedziemy na gdańską starówkę. Chcemy poczuć klimat miasta. Jest akurat Jarmark Dominikański. Wszędzie pełno straganów sprzedających głównie wszelkiej maści produkcję z Chin. Owszem, jest jakiś stragan z lokalnym pieczywem lub czymś podobnym, ale zdecydowanie króluje tandeta. Trochę to razi. Ludzi tłum, trudno znaleźć jakiś wolny stolik. W końcu jest, a Gdańskie Lwy gaszą pragnienie. Ania tańczy breakdance. I to na trzeźwo, jak widać bez alkoholu też jest przyjemnie. Potem klasyka, czyli Kościół Mariacki i 400 schodów do nieba. Śliwa nieco odstaje, ale w końcu również szczytuje. Potem w dół, już łatwiej. Na tyle, iż Ania spada z ostatnich schodków, na szczęście nic jej się nie stało. Żeglarstwo to jednak sport dla twardych ludzi. Potem idziemy do Neptuna, to obiecaliśmy Ani. Cały czas pytała, czy Neptun jest naprawdę prawdziwy. Okazało się że tak. W którejś z bocznych uliczek zasiadamy w kolejnej knajpce, zżeramy makarony w różnej wersji. Potem dzwonimy do Maćka, ale z przygodami. Numer telefonu do niego ma tylko Śliwa. Jego aparat jest rozładowany, ładowarka specyficzna, w żadnej knajpce takiej nie mają. Gdzie znaleźć numer? W necie znajdujemy namiary, dzwonimy, jest odzew. Będą tam gdzie nas zostawili. Po drodze robimy zakupy, w tym oczywiście to co zawsze. Wracamy na jacht, sąsiednia załoga z….ła nam trap. Jest drugi. Potem Ania z Agą idą spać, a dwa Jurki… No cóż, pływać to o suchym pysku jeszcze można, ale żeby wieczorem tak pościć?
18/08/2018, sobota
Ostatnia noc na jachcie za nami. Przy nas stoi siostrzana Delphia XII, ta co staranowała 40-tkę na Helu. Bosman wie o wszystkim, staranowany jacht kiedyś pływał pod jego dowództwem, dali znać od razu. Poza tym jacht nieco porysowany na burtach. Sprawa trafi do Izby Morskiej. Polski Bałtyk to mały akwen, wszyscy się znają, przebieg naszego rejsu również nie był tajemnicą. Armatorowi donosili o nas prawie z każdego portu. Jemy fantastyczne śniadanie, tłuściutką flądrę. Powoli pakujemy klamoty, sprzątamy jacht. Opuszczamy konstrukcję przed południem, żegnamy się z pracownikami mariny. Teraz do Giżycka, przecież jeszcze dzisiaj można wsiąść na naszego Shine’a. Może kiedyś to powtórzymy ?
Podsumowanie
Bałtyk południowy w tym roku był kompletnie patologiczny. Żadnych rękawiczek, kurtek zimowych i innych polarnych akcesoriów nie trzeba było używać. Było ciepło, właściwie gorąco. Woda bardzo ciepła, zachęcała do kąpieli. Kąpiółki na środku morza, tego chyba na tym akwenie jeszcze nie było. Przeloty pomiędzy portami do zaakceptowania dla takiego składu jak nasz ( małe dziecię na stanie). Mariny lub porty nieco niedostosowane dla dużych jachtów, niektóre w ogóle niedostępne. Odległości pomiędzy nimi niewielkie, takie na parę godzin żeglugi. Infrastruktura dosyć dobra, choć wiele tu jeszcze można poprawić. Problemem są tylko wejścia przy złej pogodzie. Spory kłopot z paliwem, chyba że liczy się na bunkierkę, ale wtedy nie wiadomo co przywiozą. Bosmani bardzo sympatyczni, ale dochodząc do kei zwykle musisz liczyć tylko na siebie. W naszym przypadku były to 3 dorosłe osoby i spory jacht, ale jakoś dawaliśmy sobie radę. Ceny w portach – przyjazne ludziom. Ze względu na wielkość jachtu do dyspozycji żeglugowej dostępne było wybrzeże od strony pełnego morza. Chcąc pokręcić się po zatoce należy wybrać mniejszy jacht. Na Mazurach relatywnie znacznie drożej. Sumując, przy tych warunkach pogodowych zdecydowana alternatywa dla Mazur.
Była nas czwórka, ale jaka! Z wyjątkiem Ani wszyscy na morzu byli. Nie było wacht, wszystko funkcjonowało. Dawaliśmy radę na sporym jachcie, wszystko działało. Ania też chwyciła morskiego bakcyla. Wyprawa z małym dzieckiem na morze to jednak małe wyzwanie. Musi zagrać kilka czynników, w tym pogoda. Ta dopisała. Krótkie przeloty, tak aby po południu być już w porcie, są podstawą. Dziecko może wyszaleć się na brzegu, wszystko jest OK. Na jachcie jedna osoba jednak musi pilnować malca, tak też było u nas.
Darowanemu koniu nie zagląda się w zęby. My jednak zajrzeliśmy. Łódka godziwej wielkości, po przejściach ( jak wspominałem kpt. Cichocki objechał na niej świat ). I do takich rejsów jest przystosowana, bardzo ergonomiczna. Wszystko przemyślane, funkcjonalne. Dużo uchwytów, można wdrapać się na top masztu, dożaglowana ( co w jachtach turystycznych jest rzadkością ). Jedyny mankament to sztywna szprycbuda. Duża, solidna, idealnie sprawdzająca się na oceanie, tutaj zawadzała. Normalnie można byłoby ją złożyć i wtedy zakres widzialności znacznie się poprawia. My moglibyśmy to wykonać tylko przy pomocy solidnej piły mechanicznej. Przy manewrach portowych jest to jednak spora przeszkoda. Poza tym zwiększyłbym wielkość płetw sterowych, poprawiłoby to nieco sterowność, jacht ma sporą inercję. Sumarycznie, zdecydowanie przeważają plusy, fajna żaglówka.
Sumując: przepiękny rejs fantastyczną łódką z kompatybilną załogą w niesamowitych okolicznościach przyrody, polecam !
Tagi: rejs, Bałtyk, relacja