Serio-serio. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, na Svalbardzie naprawdę nie wolno zakończyć żywota. Co wiece, nie wolno się tam również urodzić. Skąd w takim razie biorą się mieszkańcy tego mroźnego zakątka świata i dlaczego nie żyją wiecznie?
Zakaz - i koniec!
Mimo iż zakaz śmierci wydaje się całkowicie absurdalną koncepcją, należy przyznać, że nie tylko Norwegowie (bo to do nich należy Svalbard) miewają takie pomysły. Podobne regulacje prawne występują w Hiszpanii (jeśli zapragniecie umrzeć, to pamiętajcie, że nie wolno Wam tego czynić w mieście Lanjarón w Andaluzji), w brytyjskim Pałacu Westminsterskim, na wyspie Miyajima (Japonia) oraz w kilku francuskich wioskach. Kilkanaście lat temu podobne prawo usiłowała wprowadzić Brazylia, ale ostatecznie spełzło chyba na niczym.
Mimo wszystko dowodzi to, że pomysł z oficjalnym zakazem umierania nie jest spowodowany chroniczną depresją wynikającą z niedoboru światła słonecznego (co w takiej Norwegii mogłoby się zdarzyć).
O co chodzi z tym Svalbardem?
Jak już wspomnieliśmy, nie wolno się tam ani urodzić, ani umrzeć. Z powodu tych przepisów kobiety w zaawansowanej ciąży muszą kilka tygodni przed planowanym rozwiązaniem polecieć do kontynentalnej Norwegii. Nie mają zresztą wielkiego wyboru, bo na Svalbardzie nie ma ani jednej sali porodowej (chociaż jest szpital).
Panuje też zasada, że mieszkańcy archipelagu mogą mieszkać na Svalbardzie tak długo, jak długo pozostają samowystarczalni. Jeśli więc ktoś przestaje radzić sobie z codziennymi obowiązkami (których wykonywanie w tak mroźnym i niegościnnym miejscu jest nieco bardziej uciążliwe, niż u nas), uprzejmie proszony jest o udanie się w bardziej przyjazne rejony. Kiedy jakiś staruszek zbytnio się ociąga, interweniuje sam gubernator. Warto przy tym zauważyć, że średnia wieku na Svalbardzie nie przekracza... 40 lat (poczuliście się staro?).
Z czego to wynika?
Tak oryginalne zasady nie są skutkiem wygodnictwa lokalnej społeczności – a jeżeli są, to zadbała ona o to, by mieć doskonałą wymówkę, w każdym razie jeśli chodzi o kwestię umierania. Rodzić sie nie wolno, bo nie i już. Być może chodzi o ewentualne powikłania i komplikacje przy porodzie. Wymówką tą jest – a jakże – specyficzny klimat, panujący na archipelagu. To właśnie dzięki niemu zwłoki pochowane na lokalnym cmentarzu - Longyearbyen - nie ulegają rozkładowi. Mróz i wieczna zmarzlina świetnie je konserwują. I co z tego, zapytacie.
Otóż to, że dzięki zamrażaniu przedłuża się żywotność różnego rodzaju bakcyli chorobotwórczych (to właśnie dlatego laboratoria trzymają je w zamrażarkach). Kiedy pobrano próbki z zamrożonych na Svalbardzie zwłok, okazało się, że … wciąż jest w nich aktywny wirus grypy hiszpanki, która zabiła znaczna część populacji archipelagu. Dodajmy, że miało to miejsce w 1918 roku. I teraz wyobraźmy sobie, co się stanie, kiedy wskutek ocieplania klimatu wszystkie te zwłoki porozmarzają. Nic fajnego.
Przypadki chodzą po ludziach
Mając to wszystko na uwadze, wprowadzono oficjalny zakaz umierania. Oczywiście, nie wyklucza to tak zwanych przypadków losowych – nawet całkowicie zdrowa osoba może przecież nagle zakończyć żywot, choćby wskutek nieszczęśliwego wypadku. Co się wtedy stanie – poza faktem, że denat właśnie awansuje na przestępcę?
W takiej sytuacji zwłoki natychmiast odsyłane są na kontynent, zgodnie z adresem zameldowania. Nie zawsze jest to proste, bo populację Svalbardu (niezbyt duża, dodajmy - nieco ponad 2000 osób) stanowią nie tylko Norwegowie. Poza nimi mieszkają tam również obywatele innych krajów, między innymi Szwecji, Tajlandii, Rosji, Danii, Niemiec, Filipin, Chorwacji oraz Chile.
Tagi: Svalbard, zakaz umierania, prawo, Norwegia