Tak z zielonych łąk los na morze rzucił mnie Na cedrowy stary jacht Trzeba było sił, trzeba było wielu lat By się albatrosem stać Ten cedrowy ship już nie jeden przeżył sztorm Bawełnianą wożąc nić Teraz mimo lat wciąż gotowy jest jak ja W każdej chwili w morze iśćParafrazując słowa piosenki zespołu Atlantyda - los rzucił nas na mahoniowy stary jacht. Była to “Jagiellonia” - ship, który niewątpliwie przeżył niejeden sztorm, bo zwodowany został w 1975 roku, a w swoją podróż dookoła Europy wyruszył po gruntownym remoncie w 2011 roku. Etap, w którym braliśmy udział, prowadził z Vibo Marina we Włoszech do Grand Harbour na Malcie. Rejs trwał od 9 do 18 marca.Znów popłynę na morzeRejs rozpoczęliśmy w niewielkiej marinie Carmelo, w miejscowości Vibo Marina. Na miejscu spotkaliśmy się z poprzednią załogą i kapitanem, który miał poprowadzić również nasz etap. Jako że pierwszy dzień pobytu zapowiadał się sztormowo, postanowiliśmy przeczekać go w porcie. Pogoda nie sprzyjała turystyce, zresztą i tak nie było tam co zwiedzać, więc wykorzystaliśmy czas na zakup żywności i drobne prace na jachcie.
Marina Carmelo
|
Naprawa żagla
|
O 0700 następnego dnia "Jagiellonia" wyszła z Vibo Marina w kierunku Mesyny na Sycylii. Sycylia jest największą wyspą na Morzu Śródziemnym, o powierzchni zbliżonej do województwa lubelskiego. Najwyższe wzniesienie tej górzystej wyspy to Etna (3323 m n.p.m.), która jest nadal czynnym wulkanem - ostatnia erupcja miała miejsce 5 stycznia 2012 roku. Widok Etny towarzyszył nam często, kiedy żeglowaliśmy u wybrzeży Sycylii.
Nasz pierwszy przelot trwał prawie 20 godzin. Charakterystycznym widokiem przy zbliżaniu się do Cieśniny Mesyńskiej - oddzielającej Sycylię od kontynentu, a łączącej morza Tyrreńskie i Jońskie - są słupy wysokiego napięcia, tzw. pylony mesyńskie. Są one pozostałością po linii energetycznej łączącej kiedyś wyspę z głównym lądem, która została później zastąpiona podwodnym kablem. Wpływając do cieśniny, trzeba pamiętać o występujących tu prądach i wirach. Niebezpieczeństwa żeglugi mają odzwierciedlenie w greckim micie o Scylli i Charybdzie - dwóch potworach morskich czyhających na żeglarzy po obu stronach cieśniny. O 0230, nie niepokojeni przez żadne monstra, cumujemy w Mesynie i po wychyleniu tradycyjnego toastu za szczęśliwe ocalenie idziemy spać.
U wrót Cieśniny Mesyńskiej
|
Widok w stronę kontynentalnych Włoch
|
Następnego dnia wybraliśmy się oczywiście na zwiedzanie miasta. Mesyna jest trzecim co do wielkości miastem Sycylii (po Palermo i Katanii). Założona została przez Greków w VIII wieku p.n.e. Do najważniejszych zabytków można zaliczyć romańską katedrę z wieżą, posiadającą największy na świecie mechanizm zegarowy uruchamiany raz dziennie w południe, Museo Regionale, gdzie można obejrzeć m.in. obrazy Antonella da Messina i Caravaggia oraz XVI-wieczną Fontannę di Orione. Z wyższych partii miasta rozciąga się malowniczy widok na zatokę, nad którą leży Mesyna.
Panorama Mesyny
|
Kościół Chrystusa Króla
|
Na zwiedzanie Mesyny mieliśmy cały dzień, bo znów zapowiedziano sztorm. Wieczorem wypływamy i kierujemy się na południe. Plan jest taki, żeby zacumować w Katanii albo w Syrakuzach - w zależności od tego, jak powieje. A wieje coraz mocniej. Nad ranem rozwiewa się do dziewiątki. Dla “Jagiellonii” takie warunki to nie problem, jednak chcąc zawinąć do Katanii musielibyśmy płynąć półwiatrem i narazić się na uderzenie niebezpiecznych bocznych fal. A zatem pogoda zadecydowała za nas - płyniemy do Syrakuz, które osiągamy po prawie 20 godzinach od opuszczenia Mesyny.
Od Cheetaway do SyracuseCo prawda zarówno Cheetaway, jak i Syracuse z piosenki leżą w USA i nie mają nic wspólnego z włoskimi Syrakuzami, nie przeszkadzało to jednak kapitanowi i co muzykalnieszym załogantom podśpiewywać utwór Agnieszki Osieckiej przez cały rejs.
Do Syrakuz przypłynęliśmy wieczorem i od razu wybraliśmy się na spacer uroczymi wąskimi uliczkami miasta. Najstarsza część Syrakuz została założona przez Greków 2800 lat temu. Znajduje się tu wiele zabytków z różnych okresów. W Parku Archeologicznym można zobaczyć m.in. teatr grecki, amfiteatr rzymski i “ucho Dionizosa” - wykutą w skale jaskinię o niesamowitej akustyce. Legenda głosi, że stworzył ją Dionizos, aby podsłuchiwać z dowolnego miejsca swoich więźniów. Wstęp do Parku kosztuje 5 euro dla osób do 25 roku życia, 10 euro dla pozostałych.
Wąskie uliczki w Syrakuzach
|
Amfiteatr rzymski
|
Kolejnego dnia przed południem rozpoczynamy ostatni długi przelot - w kierunku Malty. Pogoda jak w lecie - słonecznie i ciepło. Wieje 2-3 B, więc nie najgorzej, prognozy były bardziej pesymistyczne. Stawiamy żagle i powoli płyniemy na południe. W nocy wiatr słabnie. Rano poddajemy się i włączamy silnik - chcemy być już w końcu na miejscu.
Pierwszy raz kiedym stanął w La Vallette...Przed 1600, po niemal 30 godzinach na wodzie, osiągamy nasz cel i cumujemy na Malcie. Już sama marina Grand Harbour, wypełniona dużym i małymi jachtami, otoczona zabytkową architekturą, robi olbrzymie wrażenie. Port jest zlokalizowany w obrębie miejscowości Vittoriosa (malt. Birgu), środkowego z tzw. Three Cities - czyli trzech miast, na które składają się poza tym Senglea (malt. L-Isla) i Cospicua (malt. Bormla). Po drugiej stronie Zatoki Grand Harbour leży Valletta - stolica Malty.
Wpływamy do Grand Harbour
|
Jagiellonia na Malcie
|
Pierwszego dnia wieczorem zwiedziliśmy wspomniane wyżej trzy miasta, które leżą bardzo blisko siebie, więc można po nich spacerować na piechotę. Zresztą cała Malta ma powierzchnię trochę mniejszą niż Kraków! Nocą pięknie oświetlone zabytki robią duże wrażenie, podobnie jak wąskie i puste uliczki oraz zatoka ze zlokalizowaną w niej mariną. W jednym z licznych kościołów, których na Maltcie jest podobno tyle ile dni w roku, odbywało się święto - zarówno kościół, jak i okoliczne ulice były przyozdobione krzyżami i żarówkami.
Drugiego dnia zwiedzaliśmy okolicę już przy świetle dziennym. Postanowiliśmy wybrać się autobusem do stolicy Malty. Okazało się, że dobowy bilet autobusowy kosztuje tylko 2,60 euro (dobra wiadomość), ale na przystankach brak rozkładów jazdy (zła wiadomość). W związku z tym na autobus czekaliśmy ponad pół godziny, ale w końcu przyjechał i udaliśmy się do Valletty, która jest najdalej na południe wysuniętą stolicą europejską. Tam pospacerowaliśmy po uroczych uliczkach i poleniuchowaliśmy nad brzegiem morza z widokiem na Zatokę Grand Harbour. Odważni wykąpali się nawet w bardzo słonej, ale - podobno - ciepłej wodzie. Po powrocie z Valletty sklarowaliśmy jacht i poszliśmy spać, bo nad ranem trzeba było wstać, udać się na lotnisko i wrócić do Polski.
Zatoka Grand Harbour
|
Valletta
|
Tabliczka w języku maltańskim
|
Grand Harbour Marina
|
Na koniec kilka ciekawostek dotyczących Malty. Powierzchnia Malty jest zbliżona do powierzchni Krakowa, a liczba mieszkańców to ok. 400 000 (Kraków ok. 750 000). Językami urzędowymi są tu angielski i maltański. Ten drugi w swoim brzmieniu przypomina język arabski - i nic dziwnego, ponieważ należy do grupy semickiej rodziny afroazjatyckiej. Jest to jedyny język semicki zapisywany alfabetem łacińskim. Ciekawe połączenie dwóch kultur - ludność najbardziej po Watykanie katolickiego kraju w Europie posługuje się językiem zbliżonym do arabskiego. Jeśli chodzi o ciekawostki architektoniczne, moją uwagę zwróciły charakterystyczne zabudowane balkony, które posiada niemal każdy budynek mieszkalny oraz szyldy sklepowe - w stonowanych kolorach, idealnie wpasowane w otoczenie. Będąc na Malcie trzeba się przyzwyczaić do ruchu lewostronnego. Dotyczy to nie tylko kierowców, ale i pieszych - można przez pomyłkę popatrzyć w złą stronę przy przechodzeniu przez ulicę lub czekać na złym przystanku autobusowym.
Rejs zakończyliśmy w świetnych humorach, planując już powoli kolejne eskapady. Może też na starej dobrej “Jagiellonii”, kto wie?
Załoga:Kapitan: Medard
I wachta:
Łukasz - I oficer
Jadzia - załogant
II wachta:
Justyna - II oficer
Weronika - załogant
Wojtek - załogant
III wachta:
Robert - III oficer
Rafał - załogant
Więcej zdjęć ->
Galeria zdjęć z rejsu Sycylia - MaltaNajbliższe etapy Jagiellonii: -> http://www.facebook.com/jacht.jagiellonia/events