W naszych wędrówkach po Karaibach, delektując się drinkami na rumie i opalając na bajecznych plażach, nie możemy zapominać o ich ciut mroczniejszych stronach. Pisaliśmy już trochę o tutejszych piratach, nawet tych pochodzących z Polski, czas sięgnąć w zaświaty. Bo nie wiemy, czy wiecie, ale właśnie z Karaibów pochodzą straszne żywe trupy, czyli zombie. Być może wybierając się w rejs w tamte okolice, warto poszukać ich śladów?
Kariera w popkulturze
Swoją karierę w popkulturze istoty nieumarłe z nieprzepartym apetytem na mózgi zaczęły robić w latach 60. XX wieku, czyli wtedy, kiedy na ekrany kin wszedł film George’a Romera „Noc żywych trupów”. Sam termin „zombie” rozpowszechnił niejaki William Seabrook 40 lat przed filmem. Pan William, amerykański dziennikarz i podróżnik pisywał o różnych dziwnych rzeczach, między innymi o magii. No i po swojej podróży na Haiti w 1928 roku wydał książkę „The Magic Island”, w której przybliżył czytelnikom i zombie, i voodoo. A ponieważ na przełomie lat 20-30 ub. Wieku panowała niezwykła mogą na wszelkiego rodzaju monstra (za sprawą filmu „Dracula” z Bellą Lugosim), to i zombie zyskały swoje 5 minut sławy, które, z mniejszym lub większym nasileniem trwa do dziś.
Tak naprawdę termin ten w tzw. „cywilizowany świat”, poza Karaiby wyniósł pewien Francuz. W 1697 roku skazany na zesłanie na Gwadelupę „Casanova XVII wieku”, Pierre-Cormeile Blessebois, wydał książkę „Zombie z Grand Perou, czyli Hrabina de Cocagne”. Książka była wyjątkowo grafomańskim popisem, o hrabinie de Cocagne, głupiutkiej kochance markiza tytułowego Grand Perou. Kobieta, chcąca za wszelką cenę poślubić hrabiego, decyduje się sięgnąć po magię.
Posłuszny, wcale nie trup
Słowo zombie pochodzi prawdopodobnie od afrykańskiego zumbi (fetysz w języku kikongo) lub od nzambi (bóg w języku kimbundu)). Samo pojęcie związane jest z kultem voodoo i bynajmniej nie oznacza nieumarlaka, tylko osobę silnie zniewoloną i ślepo lub nieświadomie wykonującą polecenia osoby kontrolującej ją, najczęściej będąc pod wpływem środków odurzających – coś jak współczesny pracownik korpo. Zombie jako osoba umarła, powstająca z grobu, ze specyficznymi upodobaniami kulinarnymi to wynik licentia poetica, zastosowanej przez wspomnianego już George’a Romera. Niestety, to właśnie ta wersja, niemająca wiele wspólnego z rzeczywistością, przyjęła się na dobre w powszechnym odbiorze.
To straszne voodoo
Wiara w zombie (lub też cadavre) powszechna była na Haiti i południu Stanów Zjednoczonych. Wierzono, że kapłani mogą uśmiercić człowieka, a potem przywrócić do życia jego ciało. Do pozornego życia, bowiem człowieka już nie ma, a ciało ożywia, jako spiritus movens, jeden z duchów śmierci Guédé. Ciało jest bezwolne i posłuszne stwórcy, a używało się go do prac przyziemnych, czyli roboty w polu czy gospodarstwie. Ważne było, żeby zombie trzymać z daleka od soli – po jej zjedzeniu, nawet w postaci dodatku do potrawy, zombiak uświadamiał sobie, że naprawdę nie żyje i wracał do własnego grobu. Tyle legenda. Oczywiście, rozmaici naukowcy zajęli się badaniem zjawiska i ustalili, że zombie w rzeczywistości byli żywymi ludźmi, odurzeni przez kapłanów narkotykami lub trucizną (mówi się tutaj o Atropinie, hioscyjaminie czy tetrodoksynie). Po podaniu wspomnianych specyfików funkcje życiowe takiego człowieka ustają na czas od kilku godzin do kilku dni. Ale żeby nie było za łatwo, na Haiti wspomina się także o innym rodzaju zombie, tzw. astralu. To zagubiony duch zmarłego, który dostał się pod kontrolę kapłana voodoo. Kapłan trzyma takiego zombie zamkniętego w glinianym naczyniu lub butelce i jak dżinna wypuszcza go tylko w celu wykonania określonego zadania.
Zumbi czy Jean Zombi - postrach kolonistów
Dobra – a skąd zombie na Haiti? Oczywiście wiara w stwory zbliżone do zombie przybyła z niewolnikami z Afryki, choć nie jest możliwe dokładnie skąd, bowiem na Karaibach niewolnicy pochodzący z różnym plemion zostali przemieszani. Po rozmaitych przesłankach antropologowie wytypowali dorzecze Konga lub Dahomej. Jest też jeszcze jedna teoria…mianowicie imię „Zumbi” nosił przywódca zbuntowanych niewolników, któremu udało się w XVII wieku stworzyć w Brazylii wolne państewko wielkości dzisiejszych Czech. Co prawda Zumbi w 1695 roku został stracony, a jego zwłoki zbezczeszczone (odcięte genitalia wepchnięto mu w usta), jego imię stało się postrachem kolonizatorów. Być może w ten sposób czarnoskóra ludność Haiti próbowała odnieść drobne, moralne zwycięstwo nad swoimi panami? Bardziej prawdopodobna jest inna teoria, też dotycząca imienia. Pewien rudowłosy mulat ze stolicy Haiti, Port-au-Prince o imieniu Jean Zombi wykazał się straszliwym okrucieństwem mordując białych podczas wojny z francuskimi kolonizatorami w 1804 roku. Do dziś jego postać jest ważną częścią lokalnej tradycji i wiary.