TYP: a1

Nigdy nie bierzcie królewskiego szylinga

piątek, 24 sierpnia 2018
Anna Ciężadło

Czasami człowiek sam wybiera swój los, ale bywa i odwrotnie: ktoś inny decyduje za niego, uszczęśliwiając go na siłę i podstępnie wciągając w coś, czego się biedak zupełnie nie spodziewał. Pamiętacie, w jaki sposób filmowy Franek Dolas zaciągnął się na okręt? Jak się okazuje, taka ścieżka kariery wcale nie jest fikcją. Co więcej, posiada ona długą i ciekawą historię, w szczególności w brytyjskiej Royal Navy. 

 

 

 

O co chodzi?

Generalnie o to, gdzie chcemy się widzieć za dziesięć lat… Tak, brzmi to, jak typowe pytanie korporacyjnego coacha. Zanim jednak popadniemy w szczerą irytację, doceńmy fakt, że takie pytanie w ogóle mamy szansę sobie zadać. Nie wszyscy mieli bowiem tyle szczęścia.

Dawnymi czasy człowiek, pragnący pływać po morzach i oceanach, miał do wyboru dwie możliwości: służbę na statku handlowym albo w Marynarce. Ponieważ ta pierwsza opcja niosła ze sobą nieco mniejszą groźbę utraty życia lub zdrowia, była ona bardziej preferowana. Niestety, Królewscy zawsze potrzebowali świeżego mięsa; w końcu ojczyzny i jej interesów ktoś musiał bronić. Należało więc wyłonić ochotników - tym bardziej, że ubytki w szeregach zdarzały się nader regularnie.

 

Królewski szyling

W języku angielskim po dziś dzień funkcjonuje określenie „to take King’s schilling”, czyli „wziąć królewskiego szylinga”, oznaczające zaciągnięcie się do marynarki, albo szerzej - do armii.

Pomysł wziął się jeszcze z czasów napoleońskich, kiedy to kuszono rekrutów pensją wysokości szylinga, co miało skłonić ich do przejścia z handlu do wojska: w tamtych czasach dniówka w handlu wynosiła 2 pensy, zaś szyling stanowił równowartość 12 pensów - czyli sześciu dniówek. Co bardzo ważne, człowiek, który dał się skusić i wziął rzeczonego szylinga, nie mógł już wycofać się z umowy.

Mimo szczodrości przełożonych, zdarzało się, że nawet tak atrakcyjne stawki nie stanowiły przekonującego argumentu. Należało zatem uciec się do podstępów.

 

Pij bracie, pij!

Standardową procedurą było zmiękczenie ofiary za pomocą paru głębszych; nie było to szczególnie trudne, bowiem ochotników rekrutowano spośród „mężczyzn” powyżej 15 roku życia. Royal Navy organizowała nawet specjalne grupy, zwane pieszczotliwie press-gangami, których zadaniem było poławianie nowych rekrutów.

Taktyka press-gangów była mało wyrafinowana, ale skuteczna: delikwenta upijano, a kiedy był już mocno wstawiony, upychano mu do kieszeni szylinga. Następnie nieszczęśnik trafiał przed oblicze sądu, a świadkowie dowodzili, iż przyjął on żołd - musi zatem dopełnić warunków umowy i wstąpić do marynarki.

Jeszcze ciekawszą opcją było ukradkowe wrzucanie szylinga do… kufla z piwem. Ponieważ większa część kufli była w tamtych czasach wykonana z cyny, nieszczęśnik dopiero po opróżnieniu naczynia znajdował na dnie szylinga i orientował się, że właśnie się zaciągnął.

 

I co teraz?

Jedyną opcją wyłgania się od zostania marynarzem było zapłacenie rekruterowi swego rodzaju łapówki, zwanej „smart money”. Niestety, była to opcja czysto teoretyczna, bowiem łapówka była całkowicie legalna, toteż jej wysokość została odgórnie ustalona i wynosiła 20 szylingów - a takiej kwoty przyszły marynarz raczej przy sobie nie posiadał.

Remedium na niecne praktyki rekruterów miało być zaszywanie kieszeni oraz spożywanie trunków wyłącznie z kufli szklanych (które były rzadkością), albo przynajmniej posiadających szklane dno. Kufelki ze szklanym dnem miały zresztą jeszcze jedną zaletę: pijąc, można było obserwować, czy aby przypadkiem nie zbliża się do nas jakiś podejrzany typ z press-gangu, a w razie stwierdzenia jego obecności pozostawało więcej czasu na szybką ewakuację.

Cóż zatem pozostawało biednym łowcom głów, skoro potencjalni ochotnicy tak się wycwanili? Jak to, co - więcej alkoholu. Wiązało się to co prawda z pewnymi kosztami, ale, jak widzieliśmy na przykładzie Franka Dolasa, było całkiem skuteczne; należało bowiem upić ochotnika w takim stopniu, żeby obudził się dopiero na morzu - a stamtąd już nie było odwrotu.

 

 

 

 

Tagi: Royal Navy, marynarz
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 23 listopada

Francis Joyon na trimaranie IDEC wyruszył z Brestu samotnie w okołoziemski rejs z zamiarem pobicia rekordu Ellen MacArthur; zameldował się na mecie po 57 dniach żeglugi, poprawiając poprzedni rekord o dwa tygodnie.
piątek, 23 listopada 2007