Pogrzeb na morzu od zawsze wywoływał sporo emocji - niezależnie od tego, czy procedura przewidywała wypuszczenie na fale wspaniałego okrętu, wyrzucenie owiniętego całunem ciała, czy po prostu rozsypanie prochów.
Dzisiaj emocji (oraz pytań) jest jeszcze więcej: kto i kiedy może dostąpić tego zaszczytu? Czy na pewno jest to zgodne z prawem? A jeśli nie jest – to czy warto rzeczone prawo naginać?
Pogrzeb na morzu dawniej
Dawnymi czasy pochówek na morzu bywał koniecznością, bowiem wożenie zwłok na pokładzie generowało spore zagrożenie bakteriologiczne, o spadku morale załogi nie wspominając. Wcale też nie był wielką rzadkością, biorąc pod uwagę ogólny stan zdrowia, liczne potyczki, ciężkie warunki bytowe oraz niebezpieczną pracę marynarzy.
Ceremonia bywała więc krótka i brutalna; zwykle wiązała się z zaszyciem zwłok w płótno i – dla pewności, że delikwent już nie wstanie – przeprowadzeniem ostatniego ściegu przez nos; pamiętajmy, że lekarz nie zawsze był standardowym elementem wyposażenia i w niektórych przypadkach zgon stwierdzał kapitan, co nawet przy maksimum dobrej woli, pozostawiało pewien margines błędu. Po krótkiej modlitwie następowało zwodowanie obciążonego kulami armatnimi ciała, i to by było na tyle.
Pogrzeb na morzu dzisiaj
Dzisiaj pochówki na morzu także się zdarzają, choć znacznie rzadziej. Najczęściej stanowią one wynik morskich katastrof, wskutek których zupełnie niezamierzonym miejscem spoczynku zostają morskie głębiny, jak choćby w przypadku ofiar nieszczęsnego Heweliusza.
Są jednak i tacy, których marzeniem jest spocząć w morskich odmętach – i niekiedy udaje im się dopiąć swego. Wśród grona osób pożegnanych w ten właśnie sposób znajdują się ludzie najróżniejszych profesji i narodowości - na przykład:
E. W. Scripps, amerykański magnat prasowy, którego ciało zrzucono z jego własnego jachtu;
Janis Joplin, której zwłoki poddano kremacji, a następnie rozsypano w morzu;
John F. Kennedy Jr – procedura jak wyżej;
Osama Bin Laden (chociaż nie ma co do tego absolutnej pewności), którego ciało zrzucono do Morza Arabskiego z okrętu USS Carl Vinson.
Trochę prawa
Wszystko to jednak byli ludzie, których znajdziemy w Wikipedii. A gdyby tak ktoś z nas miał życzenie zostać pochowany w podobny sposób? Jak się okazuje, jest to opcja zupełnie realna, a nawet legalna – ale tylko w ściśle określonych przypadkach. W przypadku obywateli Polski, sprawę pochówku reguluje Ustawa z dn. 31 stycznia 1959 r, Nr 11 poz. 62, która stanowi:
Art. 16. 1. Ciała osób zmarłych na okrętach będących na pełnym morzu
powinny być pochowane przez zatopienie w morzu zgodnie ze zwyczajami
morskimi. W przypadkach, kiedy okręt może w przeciągu 24 godzin przybyć do
portu objętego programem podróży, należy zwłoki przewieźć na ląd i tam pochować.
Wyjątki od przepisów ust. 1 mogą być czynione przez kapitana okrętu z uwzględnieniem wskazań sanitarnych i wojskowych, jeżeli chodzi o okręty wojenne lub inne używane dla celów wojskowych.
Innymi słowy, jeśli naszym marzeniem jest spocząć na dnie oceanu, musimy opuścić ten świat albo będąc na pełnym morzu, albo na okręcie wojennym (pod warunkiem, że kapitan okaże się łaskawy - bo, jak widać, ma tu wiele do powiedzenia, co w przypadku okrętów wojskowych jest zupełnie zrozumiałe).
Co więcej, Ustawa precyzuje też kwestie pokrewne, a więc:
to, gdzie można grzebać zwłoki. Art. 12 ust 3 stwierdza: „Groby ziemne, groby murowane i kolumbaria przeznaczone na składanie zwłok i szczątków ludzkich mogą znajdować się tylko na cmentarzach”.
oraz to, czy prochy to także są zwłoki; jak się okazuje, są. Art. 20a.1 mówi: „Przepisy ustawy dotyczące pochówku i przewozu zwłok stosuje się odpowiednio do pochówku i przewozu szczątków powstałych ze spopielenia zwłok”.
Obchodzenie prawa na lewo
Tyle teorii. W praktyce jednak rzecz wygląda nieco inaczej, co poniekąd wynika z pragnienia spełnienia ostatniej woli zmarłego, a do pewnego stopnia stanowi zapewne spadek po zaborach, okupacjach i innych atrakcjach, w które obfituje nasza historia – i które nauczyły nas, że prawo istnieje głównie po to, by je obchodzić. Na pohybel carom, zaborom, komunistom i generalnie „władzy”.
Ludzie, którzy upierają się, żeby pochować kogoś w morzu, opracowali więc następującą procedurę (której zupełnie nie polecamy – ale o tym za chwilę):
kremacja zwłok - oczywiście w miejscu, które legalnie świadczy takie usługi;
odebranie prochów z krematorium z jednoczesnym oświadczeniem, że zostaną pochowane w innym mieście, niż krematorium się znajduje;
znalezienie statku, który wywiezie urnę na wody międzynarodowe;
rozsypanie prochów do morza.
Dlaczego jest to zły pomysł?
Przynajmniej z trzech powodów:
Po pierwsze, ktoś musi taki pogrzeb przeprowadzić; nawet jeśli zmarły był prawdziwym wilkiem morskim, jego bliscy i najbliżsi już niekoniecznie. Dla nich taki pogrzeb może więc wiązać się z leżeniem na pokładzie (i to bynajmniej nie krzyżem, w intencji zmarłego) oraz zmaganiem się z gwałtownymi torsjami; nie wspominając już o samej procedurze rozsypania prochów, która w obecności wiatru oraz niedoświadczonych szczurów lądowych, może przebiec dość tragikomicznie.
Drugi powód jest bardziej przyziemny, ponieważ wiąże się z pieniędzmi. Otóż ZUS może, ale nie musi wypłacić rodzinie zasiłku pogrzebowego, jeśli nie przedstawi się mu faktury z cmentarza. Jak pokazuje doświadczenie, faktura za samą kremację nie zawsze wystarcza, chociaż teoretycznie powinna. Można oczywiście dochodzić swoich racji w sądzie, o ile naprawdę mamy na to czas, ochotę oraz nerwy.
Trzeci powód jest z kolei najbardziej „długoterminowy”; otóż, jeśli zmarły był bliską nam osobą (a skoro zadajemy sobie tyle trudu z pochówkiem, to pewnie był), jest rzeczą zupełnie zrozumiałą, że będziemy za nim tęsknić. I byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli przynajmniej okazjonalnie zapalić mu świeczkę, a może też spotkać nad jego grobem innych jego przyjaciół. Pytanie jednak, gdzie mielibyśmy to zrobić? W przypadku pochówku w morzu, pozostaje nam... plaża. Trochę słaba opcja.
Pomysł na biznes
Skoro jest potrzeba, to należy ją zaspokoić – tak działają wszystkie biznesy świata; ten związany z pochówkami na morzu również. Jakkolwiek przyziemnie, a nawet brutalnie to brzmi, faktem jest, że ceremoniał pogrzebowy to okazja do zarobienia pieniędzy – a im bardziej nietypowe usługi świadczymy, tym więcej możemy sobie policzyć za fatygę.
Na przykład US Navy utrzymuje, że każdego roku wpływa do nich ok. 500 wniosków o pochówek na morzu. Rządy USA oraz Wielkiej Brytanii uznają taką formę pożegnania, zastrzegając jednocześnie, z czego musi być wykonana trumna oraz ile otworów należy w niej nawiercić. Ile to kosztuje? Ceny są różne, ale dla przykładu, firma New England Burials at Sea oferuje nam całkiem zgrabny całun do morskich pochówków za jedyne 1750 dolarów. Plus koszty wysyłki.
Na naszym podwórku sprawa wygląda jeszcze ciekawiej. Na przykład dwie przedsiębiorcze panie wymyśliły produkt o nazwie NURN:. Nazwa powstała z połączenia wyrazów: Nawia, czyli starosłowiańska kraina umarłych oraz urna.
NURN to specjalne urny, wykonane z celulozy oraz kleju ryżowego i mające kształt, hmmm... organiczny: z grubsza okrągły, ale mający nawiązywać do muszli, orzecha oraz kobiecego łona. Prochy zmarłego umieszcza się w takiej biodegradowalnej urnie, która wywożona jest 3 mile od brzegu i tam składana na falach – a uczestniczący w pożegnaniu żałobnicy mogą albo znajdować się na statku, albo oglądać wszystko na laptopie, ponieważ firma oferuje możliwość streamingu całej ceremonii online.
Morze dla marynarza
Najnowsze wiadomości głoszą, że dotychczasowa ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych może ulec zmianie, a jedną z wprowadzonych nowelizacji mogą być pochówki marynarzy i dopuszczenie do rozsypywania na morzu ich prochów. Przy Głównym Inspektoracie sanitarnym działa obecnie komisja międzyresortowa, która zajmuje się rozmaitymi propozycjami zmian. Nastepnie trafić one mają do ministra zdrowia a następnie – do rządu i pod obrady parlamentu. Zanim jednak cokolwiek się zmieńmy, sporo czasu upłynie, na razie więc mamy jedna radę – żyjmy wiecznie!
Tagi: pogrzeb, prochy, ceremonia