Lubicie „pracę pod presją czasu”? Z pewnością. A gdyby tak rzucić to wszystko i wyjechać… nie, wcale nie w Bieszczady. Do Norwegii. Bo właśnie tam znajduje się pierwsza na świecie „wyspa bez czasu”.
OK, może nie pierwsza; zanim ludzkość wymyśliła zegarki, prawdopodobnie takich wysp (a nawet kontynentów) było sporo i ogólnie żyło się jakoś wolniej. Ale też mniej fajnie, bo nie było jeszcze samolotów, lodówek, wifi, ani ekspresów do kawy. A sęk w tym, żeby posiadać wszystkie te umilające życie wynalazki, a mimo to nie pozwolić, by sterował nami zegar. Utopia? Też tak myśleliśmy.
Filozofia rodem z Sommarøy
Sommarøy to niewielka wysepka niedaleko Tromsø. Jej mieszkańcy doszli ostatnio do słusznego wniosku, że zegary powodują zbędny stres i że dużo przyjemniej żyłoby się bez nich. Postanowili zatem, że ich wyspa będzie pierwszym na świecie miejscem całkowicie wolnym od czasu.
Pomysłodawcą całej akcji był Kjell Ove Hvedvig, który uważa, iż presja czasu jest niepotrzebna i wywołuje jedynie depresję, zaś uwolnienie się ze sztywnych ram czasowych sprawi, że ludzie zaczną żyć pełnią życia. Będą spać, kiedy poczują się zmęczeni (a nie kiedy zegar wybije północ) i jeść, kiedy zgłodnieją – a nie kiedy przyjdzie pora lunchu. Reszta lokalnej społeczności po namyśle zgodziła się z panem Hvedvigiem i postanowiła coś z tym zrobić.
Procedurę przeprowadzono bardzo formalnie: zorganizowano zebranie, na którym 300 mieszkańców wyspy podpisało petycję, która następnie została przekazana władzom. Petycja zawierała zaś wniosek o wyłączenie Sommarøy ze strefy czasowej. Jak przyznają pomysłodawcy projektu, trudność polega na tym, że teraz nad wnioskiem pochylić się musi norweski parlament – a nie ma w nim żadnego Ministra Czasu, który mógłby lobbować w tej kwestii.
Luz blues po norwesku
O ile sam pomysł bardzo nam się podoba, o tyle nie sposób nie zauważyć, iż jest on dosyć niecodzienny. Szczególnie w świetle faktu, że jako mieszkańcy Północy, Norwegowie raczej nie słyną z wyluzowania i z natury są niezwykle punktualni; jeśli umówią się z nami, że spotkamy się za siedem miesięcy, cztery godziny i piętnaście minut od teraz, to możemy być absolutnie pewni, że właśnie tak się stanie. Natomiast jeśli jakiś południowiec mówi nam, że będzie rano, to będzie… kiedyś rano. Niekoniecznie jutro. I niekoniecznie zaraz o świcie. No i w ogóle to może innym razem. Jak zatem miałoby wyglądać uwolnienie się od presji czasu w wydaniu norweskim?
Przede wszystkim, temu szalonemu projektowi sprzyja sama natura. W rejonie Sommarøy występują bowiem polarne noce i dni, toteż bez patrzenia na zegarek całkiem łatwo jest stracić rachubę czasu. W związku z tym można, jak twierdzi pan Hedvig, zapewnić sobie „elastyczność 24/7”, objawiającą się m. in. tym, że jeśli ktoś ma ochotę skosić trawnik o czwartej nad ranem, to będzie mógł to zrobić. To poszaleli. No cóż, iście skandynawski luz.
Czy to się uda?
Cóż, zobaczymy - i szczerze kibicujemy. W większej skali nie będzie to jednak takie proste, bowiem zignorowanie wskazań zegara pociągnie za sobą szereg konsekwencji. W społeczeństwie wolnym od czasu nie będzie na przykład określonych godzin otwarcia sklepów czy instytucji. Nie będzie też sztywnych godzin pracy ani… szkoły. Wow, marzenie każdego dzieciaka.
Uwolnienie społeczeństwa od czasu może też stwarzać zupełnie realne problemy jeśli chodzi o turystykę. Jak przytomnie zauważyła recepcjonistka lokalnego hotelu, w świecie bez czasu trudno będzie rozliczać kogoś za dobę hotelową.
Mimo wszystko, mieszkańcy Sommarøy trwają uparcie przy swoim pomyśle i wierzą, że im się uda. Na razie pokusili się o symboliczny gest: pościągali z rąk zegarki i przypięli je na poręczy lokalnego mostu. Na początek dobre i to.
Tagi: wyspa, Norwegia, czas