Gdy dostrzegał przez wąskie kratki skrzynki pocztowej, że w niej znajduje się jakaś przesyłka, to z reguły czuł niepokój. Czegóż mógł się bowiem spodziewać - albo nowych rachunków do zapłacenia, albo wezwań do zapłaty rachunków, o których zapomniał, pism z urzędu skarbowego lub ewentualnie tak zwanego mailingu, czyli ofert różnych „wspaniałości”, na które nie miał najmniejszej chęci.
Wyjął list i z radością dostrzegł znajome pismo przyjaciela z Włoch. Sylvio był prawdopodobnie ostatnią osobą na tym globie, która nie posługiwała się ani pocztą elektroniczną, ani SMS-ami. Preferował sztukę epistolarną i, co także w tych czasach niezwykłe, pisał ręcznie, do tego wiecznym piórem, napełnianym szlachetnym atramentem. Jednak w miarę lektury radość nikła. Z treści pisma najwyraźniej wynikało, że Marcin będzie musiał zmienić swoje świąteczne plany.
Drogi przyjacielu – pisał Sylvio – z przykrością muszę Cię poinformować, że z naszej żeglarskiej wyprawy w te święta nic nie wyjdzie. Uporczywe sztormy wciąż atakują wybrzeże, do tego obsługa mariny, w której trzymam jacht, nie zadbała o jego bezpieczeństwo. Leniwe bestie, nic nie zrobili, mimo że sztormy wcześniej były zapowiadane i mój stateczek jest mocno potrzaskany – naprawy potrwają przynajmniej miesiąc. I tak nici z naszej żeglugi, ucztowania i jak to nazywa mój imiennik, „bunga – bunga”! A przecież zadbałem o urocze damskie towarzystwo i zrobiłem to tak dyskretnie, że moja połowica niczego się nie domyśliła. Mam nadzieję, że w przyszłym roku los będzie nam bardziej przychylny.
Twój Sylvio
Treść listu zważyła nastrój Marcina. Cieszył się przecież z planowanego rejsu, ale także jako smakosz miał nadzieję, że podobnie jak w poprzednim roku Sylvio zadba by w jachtowej spiżarni znalazła się wyjątkowa porchetta – wędlina specjalnie na rejs przygotowana przez zaprzyjaźnionego włoskiego wędliniarza. Tak! Stosunkowo łatwo było Marcinowi przeboleć żeglugę i owo bunga – bunga, ale smaku porchetty odżałować nie mógł. Co było robić, trzeba było ją samemu sobie przygotować. Marcin odłożył feralny list, ubrał się ciepło i odwiedził pobliski sklep, na którego szyldzie widniał napis „Mięso i Wędliny”, a w środku stał znajomy rzeźnik. Porchetty oczywiście w ofercie nie było, bo to włoski przysmak, ale były składniki, z których można ją w domu przygotować.
Porchetta W zależności jak dużą porchettę chcemy przygotować, to takiej wielkości płat surowego, chudego boczku, wyluzowanego z kości, ale ze skórą układamy na desce skórą do góry. Nacinamy skórę ostrym nożem w kratkę, tak aby nie przekroić mięsa tylko skórę i tłuszcz. Nacieramy solą. W moździerzu rozgniatamy sól morską, gruboziarnistą, łyżeczkę ziaren kolendry, podobną ilość kminu rzymskiego, odrobinę czarnego pieprzu, kilka posiekanych ząbków czosnku, drobno pokrojony liść laurowy i sporą ilość rozmarynu. Odwracamy boczek i powstałą masą smarujemy mięso. Teraz układamy na nim kawałek mięsa chudego, wieprzowego, najlepiej z szynki. Ma go być tylko tyle, by można je obwinąć boczkiem. Obwijamy i powstały rulon obwiązujemy sznurkami. Rozgrzewamy dużą patelnię i obsmażamy boczek ze wszystkich stron, tak aby skóra się zrumieniła. Wkładamy do brytfanny i pieczemy w piekarniku przez co najmniej dwie godziny w temperaturze 160 stopni. Mniej więcej na dwadzieścia minut przed końcem brytfannę odkrywamy i skórę skrapiamy zimną wodą, zwiększamy temperaturę pieczenia do 180 stopni. Po upieczeniu odstawiamy, aby mięso wystygło. Można porchettę jeść na zimno krojąc ją w cienkie plasterki lub grubsze plastry podsmażać na patelni i podawać na ciepło z dodatkami. |