Morze było spokojne, wiatr umiarkowany, pogoda słoneczna, zatem jacht nie przekraczał 2 – 3 węzłów. Z jednej strony taką żeglugę można by nazwać wypoczynkową, z drugiej strony było to dla Józka Macaja zbyt monotonne żeglowanie.
Ten rejs przez Atlantyk zaczynał go nużyć, po prostu nudzić. Do tego jeszcze dochodziła sprawa posiłków. Żałował, że podczas pobytu na Karaibach jadł wyłącznie ryby i owoce morza. Teraz z niechęcią patrzył na to co morze mu na pokład dostarczało. Po kilku dniach zaczął wyrzucać za burtę latające ryby lądujące w kokpicie. W końcu jak długo można jeść ryby. Przeklinał makaron, przez jakiś czas urozmaicał sosy, ale i tu nie starczało mu kulinarnej wyobraźni. Teraz na samą myśl o spaghetti z sosem, w którym podstawowy składnik stanowiła konserwa turystyczna, dopadały go mdłości. Przeklinał swojego przyjaciela z Niemiec, niejakiego Macieja, który namówił go na zakup kilkudziesięciu słoików gołąbków w sosie pomidorowym. Nie mógł już na nie patrzeć, ani tym bardziej jeść, były ohydne! Ten metaliczny posmak, obrzydliwa konsystencja sosu ponoć pomidorowego, a w rzeczywistości zaprawy murarskiej. Zaczynał marzyć o solidnej porcji świeżego mięsa. Tak, nie tyle doskwierała mu samotność i powolność żeglugi, ile owa monotonność jadłospisu. Najgorsze były wieczory, gdy przesiadując przy sterze patrzył na teoretycznie przepiękne zachody słońca. Niebo przybierało cudownie złocistą barwę, morze pulsowało kolorami odbitymi w wodzie, a każdy z tych blasków, każda z tych barw kojarzyła mu się z jednym – ze zrumienioną z wierzchu, delikatną, pachnącą przyprawami giczą cielęcą. Gdy zasypiał, a mógł przy takim stanie morza pozwolić sobie nawet na kilka godzin snu, to śniła mu się owa gicz. Budził się czując jej smak ja języku, by po chwili zorientować się, że jest to jedynie miraż, złudzenie, które tym bardziej budziło tęsknotę za przysmakiem.
Pieczona gicz cielęca Gicz cielęcą, a jeszcze lepiej dwie, nacieramy rozgniecionymi ziarnami jałowca – kilka na jedną gicz – po czym solimy ją i nacieramy świeżo zmielonym pieprzem. Przekładamy je do naczynia do zapiekania, skrapiamy odrobiną oleju roślinnego. Obkładamy ząbkami czosnku oraz gałązkami rozmarynu. Na wierzch kładziemy kilka plasterków cytryny. Podlewamy odrobiną piwa, może być tzw. słodowe, przykrywamy folią aluminiową i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 160 stopni. Pieczemy około 2 – 3 godzin, od czasu do czasu podlewając piwem. |