Prawdziwym ukoronowaniem sukcesu restauracji jest otrzymanie trzech gwiazdek Michelin. Droga do tego jest długa i znojna. Maurice pokonywał ją przez lata. Jego restauracja położona nad brzegiem morza w Marsylii od zarania cieszyła się powodzeniem, jednak była to sława lokalna. Odwiedzali ją głównie tubylcy, aby skosztować znakomitych dań rybnych.
Maurice specjalizował się właśnie w takich potrawach. Codziennie, wczesnym rankiem wybierał się do portu, aby odebrać połów od zaprzyjaźnionego rybaka, który ryby łowił nie sieciami, lecz tradycyjną metodą za pomocą sznurów z haczykami. Ryby w ten sposób zdobyte były jędrne, nie zduszone przy masowym, sieciowym połowie. To stawianie na jakość produktów powoli procentowało. Przygotowane przez niego barweny, skarpiny, turboty, piotrosze, a także mniej popularne gatunki ryb, zachwycały. Sława Maurice rosła, wykraczała poza granice Marsylii i tutejszej społeczności. Do jego restauracji coraz częściej trafiali celebryci, aktorzy, piosenkarze – sławy. Pojawiła się też pierwsza gwiazdka, potem kolejna. Przyjął to z radością, bowiem taki sukces to nie tylko satysfakcja, to także pieniądze i to spore. Pracował coraz usilniej, opracowywał coraz to nowe przepisy, udoskonalał to co już doskonałe było. Wreszcie się doczekał, jego restauracja otrzymała trzecią gwiazdkę. Dotarł na szczyt!
Maurice był człowiekiem nie tylko kulinarnie utalentowanym, był także inteligentny. Po euforii przyszła refleksja, ze szczytu droga prowadzi tylko w dół. Zaczął żyć w stresie, bowiem wydawało mu się, że dla restauratora nie ma nic gorszego niż utrata gwiazdki. O utrzymanie pozycji walczył przez dwa lata, skutecznie. Ze smutkiem przyjmował informacje o swoich kolegach, którzy z powodu nerwic lądowali w szpitalach psychiatrycznych, szczególnie przejął się gdy jeden ze znakomitych szefów kuchni popełnił samobójstwo i to nie dla tego, że gwiazdkę utracił, lecz jedynie z obawy, że może ją utracić. - Nie mogę tak skończyć – mówił do siebie. Pewnego dnia przekazał swą restaurację synowi dając mu jednocześnie wskazówkę – nie przejmuj się gwiazdkami, karm ludzi dobrze, to bez względu na ilość gwiazdek przyjdą do ciebie. Sam kupił jacht i zaczął żeglować po wodach Morza Śródziemnego. Miał wielu przyjaciół, toteż zawsze ktoś odwiedzał go na pokładzie. Wtedy Maurice gotował, racząc gościa swoimi przysmakami. Nie były to już ekstrawaganckie, o wyrafinowanym wyglądzie dania. Teraz stawiał na prostotę, co wcale nie odbierało im niebiańskiego smaku. Gdy spotkał podczas postoju w Antibes swojego starego przyjaciela z Polski, który zupełnym przypadkiem zacumował w tym porcie swój jacht, postanowił przygotować dla niego solę w białym winie. Danie tyle proste, co smakowite.
Sola z białym winem O tym, że sola to jedna z najlepszych ryb, nie trzeba nikogo przekonywać. Przygotowana w sposób proponowany przez Maurice, nie traci swoich smakowych walorów. Sprawioną rybę wkładamy do posmarowanej masłem brytfanny, ciemniejszą stroną do góry, lekko solimy i posypujemy świeżo zmielonym pieprzem – ale nie przesadnie. Na wierzch kładziemy kilka wiórków masła i dwa lub trzy plasterki cytryny, wlewamy odrobinę białego wytrawnego wina – nie więcej niż pół kieliszka. Brytfannę wkładamy do rozgrzanego piekarnika, od czasu do czasu polewając rybę sosem, który zgromadzi się na dnie naczynia. Pieczemy około 20 – 25 minut, do momentu aż skóra lekko się zrumieni. |