Prawdopodobnie tej pani nie trzeba nikomu przedstawiać, formalnościom musi jednak stać się zadość. Dzisiaj opowiemy o pierwszej Polce, która samotnie opłynęła świat bez zawijania do portu. Oczywiście nie opłynęła go tak od razu. Przedtem musiała zmierzyć się z... OK, nie uprzedzajmy faktów.
Mała Asia i wielka woda
Przyszła pani kapitan dość wcześnie rozpoczęła swoje związki z wodą – jeśli wierzyć przekazom rodzinnym, w pierwszy samotny rejs wybrała się, mając siedem lat. Co prawda jednostka, jaką wówczas płynęła, była holowana, ale mała żeglarka dzielnie dzierżyła ster, a woda była głęboka.
Pierwsze poważne konszachty z żeglarstwem nastąpiły dużo później – dopiero podczas studiów. Pani Asia dołączyła wówczas do Warszawskiego Klubu Jachtowego, gdzie spotkała kolegów budujących swoją pierwszą trzykadłubową łódź. Jeden z budowniczych złożył przyszłej pani kapitan nader kuszącą propozycję: miała... gotować dla chłopaków. Cóż, od czegoś trzeba było zacząć.
Pierwsze koty za płoty
Aśka o dziwo zgodziła się, chociaż jak przyznaje, nieszczególnie znała się na kuchni. Na pocieszenie warto dodać, że chłopaki chyba nieszczególnie znali się na szkutnictwie, co zresztą miało opłakane skutki.
Zbudowany przez nich trimaran, płynąc w swój dziewiczy rejs po Kanale La Manche, wywrócił się. Na domiar złego statek, który pospieszył z pomocą, dokumentnie rozwalił kadłub łodzi – i to by było na tyle, jak chodzi o wielkie studenckie projekty. Ziarno zostało jednak zasiane: Aśka pokochała i żeglowanie, i żeglarza – tego samego, który złożył jej propozycję gotowania. Dowodzi to, że nie jest pamiętliwa oraz że nawet jeśli głupio się zagada do fajnej dziewczyny, i tak może z tego wyjść coś pozytywnego.
Żeglarka, pasterka, studentka
Smutny los trimaranu zupełnie nie speszył Aśki, która natychmiast po powrocie do Polski włączyła się w projekt budowy katamaranu, jaki potem wziął udział w regatach szlakiem Kolumba. Po zakończeniu wyścigu Asia (a może już Joanna?) spędziła jakiś czas na Karaibach, gdzie zaczęła snuć plany samotnego rejsu. Zanim jednak do niego doszło, musiała przejść jeszcze długą drogę.
W międzyczasie zdążyła zakończyć ważny związek, pomieszkać w Wielkiej Brytanii w charakterze... pasterki owiec, a następnie osoby czyszczącej jachty, ukończyć kilka kursów oraz studia techniczne, no i przede wszystkim żeglować, żeglować i jeszcze trochę żeglować. W tym czasie marzyła o regatach przez Atlantyk, jednak nie dzieliła się swoimi planami z nikim. Jak przyznała w jednym z wywiadów, „wstydziła się wtedy o tym mówić, bo wydawało jej się, że to głupie”.
„Połowa sukcesu jest w głowie”
Przełomem był rok 2000 – wówczas pani kapitan wzięła udział w samotnych regatach transatlantyckich OSTAR, gdzie zajęła czwarte miejsce na 24 jednostki. Potem były jeszcze regaty transatlantyckie i kilka innych ważnych wyścigów, aż w końcu nastał rok 2008, kiedy Asia, płynąc na jachcie Mantra o długości 8,5 m, odbyła pierwszy samotny rejs. Miała zamiar nie zawijać do żadnych portów, jednak bardzo silny sztorm zmusił ją do zmiany tych ambitnych planów.
Ostatecznie udało jej się zrealizować marzenie, ale dopiero 11 lat później: w 2019 roku, płynąc na 40-stopowym jachcie Fanfan, 61-letnia wówczas żeglarka ukończyła swój samotny okołoziemski rejs bez zawijania do portów. Trwał 216 dni i 16 godzin. Wielki szacun!
Pani kapitan, mimo niewątpliwych osiągnięć, wielu prestiżowych nagród i zasłużonego miejsca w Wikipedii, pozostała skromną, sympatyczną i w najlepszym znaczeniu tego słowa: normalną osobą. Nadal żegluje, nie zwalnia tempa, szusuje na nartach, biega i bierze aktywny udział w wielu ciekawych projektach. Jak sama podkreśla, połowa sukcesu jest w głowie. I może to jest najlepsza wskazówka dla wszystkich, którzy mają "nierealne" marzenia?
Fotorgafia tytułowa autorstwa Jdec - Praca własna, Domena publiczna/Wikipedia
Tagi: kobieta, żeglarka, Pajkowska, kapitan, Polka, regaty, sukces