GPS, niepełnosprawni, kapitanowie-dzieci... Kto zniszczył żeglarstwo?

środa, 30 września 2015
Andrzej Urbańczyk
Wszystko ma koniec, tylko banan ma dwa - mówią moi hawajscy sąsiedzi. Dzisiejszy felieton kończy poszukiwania przyczyn "zniszczenia żeglarstwa", będąc ich podsumowaniem.



Ważne. Dowództwo "Tawerny" stwierdziło już po pierwszych felietonach iż nie jestem rozumiany przez Czytelników. Hej! Jeśli Czytelnicy nie rozumieją autora to albo autor jest do niczego, albo... Vis maior! Co w ogóle znaczą straszne słowa zniszczenie żeglarstwa? Oczywiście żeglarstwa jako takiego - nic, włącznie z końcem świata, zniszczyć nie może. Tak długo jak ktoś może rozpiąć koc, czy choćby stanik nad kajakiem lub dinghy, żeglarstwo istnieje i chwała mu! Zniszczyć znaczy jednak również "uszkodzić w sensie obniżenia wartości" - i tu już mamy temat.

Dla mnie, a zapewne dla wielu ze starszego czy młodszego pokolenia, żeglarstwo kojarzy się ze stereotypem, wręcz mitem stalowych ludzi i drewnianych jachtów. Mądrych kapitanów (patrz "Znaczy kapitan" - Borchardta, niezłomnych ludzi (patrz "Czyń lub giń" - Conrada). Oceanów groźnych, tajemniczych, wyzywających śmiałków... Statków, które ginęły bez wieści (casus COPENHAGEN), czy niemal bez wieści (PAMIR), "Okrutne morze" - (Monsarrata). Nie tak strasznie dawno zginęli bracia Ejsmondowie, Wojciech Biały, ba sześciu ludzi JANOSIKA. Legenda kapitanów, tonących wraz ze swoimi jednostkami (współczesne: kapitan włoskiego wycieczkowca, który po wejściu na mieliznę - po prostu uciekł...) Mężczyzn oddających kobietom swe miejsca w łodziach ratunkowych... Czytam właśnie w „TIME” – (Sept. 31) o dantejskich scenach tratowania niemowląt podczas tonięcia promu ESTONIA. Tak, pamiętamy - na naszym Bałtyku. A propos - drewniane statki, stalowi ludzie. Misterium spostrzeżenia odsłaniającego się, po miesiącach wody, utęsknionego lądu, czekających dziewcząt, wesołych barów... Przepraszam za dygresję, ale to takie klawe, że nie mogę powstrzymać się: w amerykańskich barach nie wolno palić fajki, natomiast emancypowane damy przewijają na szynkwasach swe zasikane niemowlęta. Boskie!

W naszym sportowym żeglarstwie, "swego rodzaju zakonie wtajemniczonej wiedzy", poszanowania tradycji, przepisów. Kultury i elegancji - matka moja opowiadała o białych rękawiczkach oficerskiego Yacht Klubu, do którego należała, gdzie picie piwa z butelki było nie do pomyślenia i to stanowiło ABC mojego żeglarstwa. Potem była to długa droga, od prostej załogi do własnego dowództwa. Przez stromą drabinę o siedmiu szczeblach stopni żeglarskich wg regulaminu PZŻ. Coroczne badania lekarskie, odpowiedzialność przed Izbą Morską i nie tylko. W legendzie zaś, ze Slocumem (zawodowy kapitan), Knox-Johnstonem i jego non-stop (j.w.). Polakom z dwudziestoletnim globokrążcą harcerzem Wagnerem. Z lekturą Londona (kult nawigatora - "Szukanie drogi po omacku").

Pewne zmiany mamy nie tylko zresztą w żeglarstwie. Spójrzmy w górę - wspinaczka, stu ludzi dziennie na Evereście, wśród zwłok tych co padli i stosów śmiecia wszelkiego pochodzenia, (NGM nr 223.6) stu ludzi w większości holowanych przez firmy transportowe, kosztem 10 tysięcy zielonych.

Czy żeglarstwo się skończyło? Opłynięto wszystko co opłynąć się dało. Z wiatrem i pod wiatr, z prądem i pod prąd. Męsko, żeńsko i nijako. Biedacy i bogacze (casus multimilionera Morgana AMERICAN PROMISE). Solo i w wymiennych załogach. Kolosami (VENDREDI 13), łódeczkami ACROHC AUSTRALIS, 2m) . Biali i czarni, żółci i w kratkę. Oszuści i kaznodzieje. Tratwą, szalupą, dinghy, amfibią, kajakiem, wpław (podobno). Dzieci i staruszkowie stuletni. W 80 dni i w 12 lat. Bez silnika i z dwoma. Z niemowlętami i bez nich. Bez przyrządów nawigacyjnych i z kompletem kompletów gadżetów. Ufff. Czy coś jeszcze zostało?

Zaskakujące, wyżej wymienionych rzeczy nie można już dziś powtórzyć. Można bowiem wymontować silnik, nie zabrać radia, tratwy pneumatycznej i nie jechać na GPS. Nie można jednak wygasić obserwującej każdy cal oceanu aparatury satelitarnej, zwiadu lotniczego, Coast Guard i podobnych łapsów, przegonić dronów. Nie można ustrzec się patrolowców, które na pełnym morzu zniszczą ci jacht w poszukiwaniu nie istniejących narkotyków. Tak jak nie uniknie się gliny, węszącego na Mazurach "drugiego piwka". Skoro o stróżach nieporządku publicznego - anegdotka z drwiącym podtekstem poprawności politycznej: gdy za naszych dziadków rzeczownik glina uznano za niepoprawny politycznie i karalny, humor Warszawy zastąpił go przezwiskiem Adam (wszak stworzony z gliny).

Żarty żartami, ale nie można też uniknąć lawiny statków na Bałtyku ("Zmora zderzeń" Padfielda i nasze BIESZCZADY). Nie można zebrać milionów ton śmieci z każdego z oceanów. Nie można wydobyć z głębin stosów amunicji chemicznej. Tak samo nie można już pić wody z wielu jezior, oglądać bezliku gwiazd nieba naszych ojców, radować się lotem stad ptactwa morskiego. Owe smutne signum temporis każdy z nas mógłby wymieniać ad mortem defecatem.

Dla tych, którzy zawołają "więc jeśli to wszystko przez GPS" - pieprzmy go i róbmy za owego Slocuma (nawiasem nie używał sekstantu płynąc po mistrzowsku na zliczenie). Niestety i tego się już nie da zrobić - choćby dlatego, że GPS nie tylko zmienił żeglowanie, ale zmienił świat. Tak, chodzi o wygaszanie zbędnych już latarni morskich, usuwanie niepotrzebnych teraz boi i innych znaków nawigacyjnych... Właśnie kilka dni temu przestała błyskać latarnia morska Kumukahi, której światło podziwialiśmy dotąd z naszej sypialni... Koniec o GPS.

Podobnie jest z mapami i tzw. pomocami nawigacyjnymi. Primo "Almanach" (bez którego sekstant jest tak przydatny jak kuk w pustym kambuzie). A mapy - podające nie tylko głębokość, ale i materiał dna i podobne informacje. A zniewalające Pilot Charts - czy są jeszcze drukowane? Jak długo? Podobnie ma się sprawa ze stukaniem Morsem, kodem flagowym, semaforem. Wolno wam - ale będzie to raczej komunikacja jednostronna. Oczywiście nie rozśmieszajmy też wiary celebrowaniem wartości sondy ręcznej. "W jakim WC to urwałeś?" - można usłyszeć częściej niż się spodziewamy.

Tylko bez lamentów! Chłopcy nie ryczą. Jedziemy dalej. Czy niepełnosprawni zniszczyli żeglarstwo? Ci, których oburzył felieton na ten temat, powinni się zastanowić - co skutek, co przyczyna. Bo oczywiście nikt o zdrowych zmysłach nie będzie miał pretensji, że ktoś bez ręki, czy bez nogi (nie mówię o krańcowych przypadkach), chce żeglować. Ale dla wielu kwestia leży w zupełnie innych regionach i jest bardziej skomplikowana. Jeśli pojmuję, polega ona na aksjomacie, iż wejście na pokład dokonuje magicznych przemian w człowieku. Tych panów informuję, mając nieco praktyki w materii: MORZA NIE LIKWIDUJĄ, ALE OBNAŻAJĄ WSZYSTKIE NASZE SŁABOŚCI CZY BRAKI. Oraz: Z MORZAMI NIE NALEŻY JEDNAK ŻARTOWAĆ...

Tak samo kapitanowie-dzieci. Oczywiście to nie oni zniszczyli żeglarstwo. Jeśli jednak pływanie pod żaglami stało się tak łatwe (GPS, EPIRB, dwustronna łączność radiowa - pozwalająca być w kontakcie z tatusiem i mamusią, mechanikiem, lekarzem czy księdzem - i stu innymi), że mogą je realizować dzieci bez znajomości geometrii, astronawigacji, meteorologii, prawa drogi (bardzo rozległa wiedza), prawa morskiego (jak wyżej) - to po prostu mamy już inne żeglarstwo...

Dla starszych i żeglujących bardziej serio niż dzieci-kapitanowie, przypominam routing, czyli prowadzenie faceta z lądu (BOC, Vendee i nie tylko). Tu jednak jest to oczywiście nie koniec, a początek nowego żeglarstwa. Starej koncepcji (bodaj z 1950 r.) bezzałogowych statków, pilotowanych z lądu - bez zbędnego balastu znudzonej oceanem załogi.

No i jeszcze mamy tzw. wyposażenie ("Armament Races" tytuł mojego artykułu w nieśmiertelnym "LATITUDE 38"). Od nieznanych kiedyś butanowych kuchenek, lodówek, liofilizowanych specjałów (malinowe na równiku), mikrofalówek (gorący gulasz na biegunie), aż po telefonię satelitarną, faksymile map, ostrzeżenia nawigacyjne, ba - telewizję, CD, DVD i wszystkie pozostałe bukwy elektronicznego alfabetu. Po huczące na Mazurach dyskoteki.

Wreszcie są gotowce, czyli tzw. "bilety obiegowe Narodowego Banku Polskiego". W podręcznikowym, encyklopedycznym znaczeniu terminu "Żeglarstwo", jest to pływanie pod żaglem bez czerpania z tego procederu tzw. korzyści materialnych. Wobec tej archaicznej, a drakońskiej definicji nie ostaje się nawet Olimpiada. Igrzyska (ładne słówko), gdzie owe pięć kółek nie oznacza wyłącznie "braterskiej więzi", ale kojarzy się z arytmetyką. A wiec może to ów fenicki, i piekielny, wynalazek zniszczył żeglarstwo? Długo by tak można - a czas umyka...

Jeśli chodzi o mnie, osobiście i hipotetyczny koniec żeglarstwa - drobne wspomnienie: Pn. Pacyfik, 5.000 mil non-stop, w pojedynkę, Japonia - San Francisco. 7,5 m jacht, bez silnika, bez radia, bez tratwy (nie dosłano z kraju), bez godziny (elektroniczna nowość lat 70. padła szybko). Z zalanymi akumulatorami, na mokro i zimno, z wchodzeniem na maszt (wiatr przedarł foka na pół jak źle usmażony naleśnik...). Dni wśród ryku wiatru, mgły. Takież mroczne noce... I wreszcie przed dziobem błysk latarni Farallone Island pod San Francisco. 49 dni - rekord trasy - Guinness! Byłem w raju. W raju, którego - mówcie co chcecie - dziś już nikt nie może odwiedzić...

Kończąc felietony - posłanie ku tym, których oburzyła niepoprawność polityczna owej striptizerki z amputowanymi rękoma, inwalidy - wystawiającego kikuty nóg przed Safewayem i umysłowo chorego na wózku, wymiotującego na stół eleganckiej restauracji. Mam awersję do dyktatury - zwłaszcza owej. Nie tak dawno kazano mi mordujących, kradnących i gwałcących krasnoarmiejców nazywać Wyzwolicielami, okupację - Braterską Więzią, a przestępstwo komunizmu (100 milionów zamordowanych) - Świetlaną Przyszłością Świata. Satis!

Na spokój: wszystko jest względne. Mam 80 lat i nie żądam żeby nazywać mnie "zaawansowanym wiekowo" - jestem po prostu stary. Nie domagam się być "wyrzeźbionym przez lata" - jestem już po prostu brzydki. Nie obawiajcie się też mojego widoku na plaży nudystów - nie tam moje miejsce, również na potańcówce w naszym gdańskim akademiku nr 9. Nie mam zwyczaju straszyć zaproszeniem do rocka sympatycznych studentek.

Skąd to się bierze? Po prostu jestem normalnym człowiekiem. No i wciąż siedzi we mnie owa skurwysyńska krzepa, z którą się urodziłem!

Pomyślnych wiatrów. Aloha - Andrzej Urbańczyk



Kapitan Żeglugi Wielkiej, dr inż. Andrzej Andrew URBAŃCZYK.
Najczęściej nagradzany w Rejsie Roku żeglarz. Najważniejsze dokonania: "Tratwą przez Bałtyk" (1957). Samotnie - NORD III, San Francisco - Yokohama - San Francisco, pierwsze polskie przejście Pn. Pacyfiku, rekord prędkości Guinnessa. Szkuner MORNING STAR - San Francisco - Sydney. Samotnie - NORD IV, dookoła świata z trzema portami. NORD VI, San Francisco - Guam - pierwsze przejście Pn. Pacyfiku na tratwie, najdłuższy rejs tratwy - Rekord Guinnessa. Łącznie 150.000 mil w tym 75.000 samotnie. Pisarz - autor 60 książek, tłumaczenia w 12 językach. Wspinacz. Muzyk - fortepian. Pacyfista, obrońca zwierząt. Bezwyznaniowy, bezpartyjny i bezkompromisowy.

TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 22 grudnia

W stoczni Multiplast w Vannes wodowano katamaran "Orange II".
środa, 22 grudnia 2004
Na Barbados dopływa Arkadiusz Pawełek na pontonie "Cena Strachu"; Polak jest drugim człowiekiem na świecie, który pontonem przepłynął Atlantyk (41 dni, 3000 Mm).
wtorek, 22 grudnia 1998
Opłynięcie Hornu przez "Pogorię" pod dowództwem Krzysztofa Baranowskiego.
czwartek, 22 grudnia 1988