Czy GPS pożarł żeglarstwo?

wtorek, 19 maja 2015
Andrzej Urbańczyk
Rok 1980. Stałem od sześciu godzin w najwyższym napięciu, wbijając wzrok w ciemność tropikalnej nocy. MORNING STAR - szkuner, którym dowodziłem, posuwał się wolno naprzód na zarefowanych żaglach, w każdej sekundzie gotów do zwrotu. Każda większa fala brzmiała hukiem łamiącego się na rafach przyboju. Bezustanny stres, a do świtu było wciąż daleko. Dwa tysiące mil Pacyfiku z San Francisco... Trzy dni bez wiarygodnej pozycji. Odkąd padł patentowy elektryczny log, nawigowaliśmy wspierając się wyciętym z kawałka deski logiem zaburtowym.



Nieśmiały błysk dalekiej latarni spłynął jak błogosławieństwo.Było w nim najprawdziwsze "Aloha" forpoczty Hawajów. - Dziękuję Ci - powiedziałem do dalekiego światła latarni Makapuu Point. Moment ten, przez ćwierć wieku i tysiące mil innych rejsów, pamiętam do dziś.

Muszę się spieszyć z tym pisaniem. Niewielu już tych, którzy zrozumieją powyższą opowieść w pełnym wymiarze...

Jak nam wkładano do głowy na owej szkolnej ławie - cała ta historia zaczęła się kilka tysięcy lat temu, gdy grecki pasterz, pocierając kawałek bursztynu (nie wierzcie, że ten prawdziwy klejnot morza rodzi się wyłącznie na Bałtyku) o sierść owcy, uruchomił owe bardzo małe kulki (prawdopodobnie 10 /-15 mm), które nazywamy dziś elektronami. Na marginesie - działo się to niedaleko od miejsca w którym, znacznie poźniej, Pompejusz powiedział "Navigare necesse est".

"Małe kulki" rozmnożyły się w ciągu wieków, a zwłaszcza w ostatnim z nich, kocąc na podobieństwo owiec. Rozmnożyły się i poturlały do każdego kąta zamieszkałego przez Homo sapiens. Od jądrowych elektrowni (odpukać w niemalowany fiberglass - Czarnobyl) do elektronicznych, imitujących parafinowe świeczki, fałszywek. Od wszywanych do wnętrza naszych kadłubów rozruszników serca do (ostatni krzyk mody) elektrycznych papierosów. Wszędzie! Mój prywatny żart - "Baterie na bateryjki". Ha, ha, ha...

Inwazja "małych kulek" nie ominęła oczywiście żeglugi. Pierwsze były chyba elektryczne światła pozycyjne - kończące tak urokliwe "Światła się paaalą!" epoki żaglowców. Potem przyszły elektryczne chronometry, logi, echosondy, girokompasy, radionamierniki, radioprognozy - ba elektryczna zapalniczka kapitańskich cygar, w kambuzie - piekarniki, lodówki, kuchen-ki mikrofalowe, miksery koktajli. "Małe kulki" poturlały się po pokładach, napędzając elektryczne kabestany, windy kotwiczne i przeładunkowe - kończąc epokę "gdy statki były z drewna a ludzie z żelaza". Nie zapomnijmy też o CD-playersach, z zastępującymi nam pieśń wiatru i gwar fal, raperami.

Wreszcie, "małe kulki", szybując w kosmos, zaatakowały ostatni z bastionów naszej, z największej litery pisanej, dumy - Astronawigację...
"Klik" i każdy z nas, kto potrafi nacisnąć ENTER, otrzymuje owe Fi i Lambda z niedostępną dla sekstantu dokładnością... Co na to duma "Kapitanów linii nowojorskiej" (E. Peisson). Co autor, który okrążając samotnie świat, trzymał w dłoni sekstant w sumie przez 200 godzin (pełne osiem dni non stop!). Czy to jest w porządku ? Uczciwie, sprawiedliwie, i jak tam jeszcze?

Gdy wynaleziono kuszę, której stalowe groty zabijały na odległość - owe poczucie niesprawiedliwej przewagi było tak ogromne, że Papież Inocenty II w gromkiej bulli potępił, zresztą elementarnie prostą maszynerię, jako machinę piekielną "za pomocą której, byle łyk niegodny, ustrzelić może z za krzaka, najprzedniejszego rycerza"... Ale kusze produkowano (i oczywiście używano) nadal. Ba - udoskonalając przez dodanie korby - nie wymagającej herkulesowej krzepy, przy napinaniu cięciwy...

Tak, kusza, a raczej jej użytkownicy, wyszła na swoje. Gwoli sprawiedliwości - nie zawsze jednak tak bywa z nowalijkami, nawet najbardziej śmiertelnymi. Broń chemiczna i bakteriologiczna, nie zostały użyte poza I Światową (ciekawostka - 14 milionów zabitych). Podobnie (nie zapeszyć!) stało się z bronią atomową. Wróćmy jednak pod żagle. Czy GPS jest ową niegodną kuszą przez którą skończyło się "prawdziwe żeglowanie"?

Entuzjaści elektroniki mówią o zasłudze we wzroście bezpieczeństwa żeglugi (Safety first!). O demokratyzacji i upowszechnianiu jachtingu (astronawigacja jest trudną wiedzą, sekstant kosztuje 10 razy więcej niż profesjonalny GPS, żądając jeszcze corocznie "Almanachu"). O demistyfikacji "tajemnej wiedzy" (patrz Jack London "Żegluga na jachcie Snark) i tylu innych.

Przeciwnicy lamentują o profanacji Gmachu Wiedzy Nawigacyjnej i pauperyzacji fachu Nawigatora (przez wielkie N). Najbardziej zapienieni warczą o "małpie z plastikowym pudełkiem". Bywa, że słyszy się o obowiązującym stylu yachtsmana-gentelmana (analogia: tenis, polo, golf, białe rękawiczki i coś tam jeszcze...).

A jaka jest pozycja autora felietonu? Szanowni Czytelnicy, skoro pytacie o moje fi i lambda... niech przemówią fakty. Pierwsze wydanie "Nawigacja łatwa, prosta zabawna" nie wspominało w ogóle o nawigacji satelitarnej. W drugim, GPS prezentowałem jako nowalijkę dla amatorów... Trzecie omawia rzecz obszernie Dla czwartego - zażądano rozwinięcia działu satelitarnego - redukując astronawigację do minimum.

Klasyka tematu, rozmowa "Antykomputerowego Dziadusia" sprzeciwiającego się entuzjaście nowoczesności:

"Dziaduś" - Co zrobisz, jeśli ten twój GPS padnie w środku oceanu?
Entuzjasta: - To w środku oceanu wyjmę z futerału drugi i kliknę.
"Dziaduś" - A jeśli padnie ten drugi?
Entuzjasta - To kliknę trzeci!
"Dziaduś" - A jeśli padnie trzeci?
Entuzjasta: - Stajesz się męczący! Jeśli padną wszystkie - kliknę EPIRB!

Na poważnie: nie wiadomo czy "Żeglarstwo się skończyło" jak lamentują niektórzy. Pewne jednak jak locja: - Żeglarstwo nie jest, i nie będzie już takie jak kiedyś...

Dla wytchnienia:
ENTER: Kończąc o wszechobecnych "małych kulkach": Trzy wieki temu Wielka Encyklopedia Francuska hasłu "Elektron" poświęcała dwie linijki natomiast hasłu "Miłość" siedem stron. Dziś proporcja jest dokładnie odwrotna

ENTER: Dobrze wiedzieć - komputer nie jest dzieckiem naszych czasów. Mechaniczne "komputery", w tym nawigacyjne, liczą sobie XX wieków.

ENTER: Praktyczna rada - co robić z Ś.P. sekstantami (mam trzy, w tym "Srebrny Sekstant 1984")? Wyeksponować na ścianie - rzecz jest dekoracyjna. GPS - przypominający nieco mydelniczkę, raczej się do tego nie nadaje.

I już bez żartów. Przed miesiącem rozbił się niedaleko nas, na rafie - jak za czasów Cooka, sześćdziesięciostopowy szkuner... Konkluzja: GPS NIE CZYNI ŻEGLOWANIA BEZPIECZNIEJSZYM. GPS MOŻE UCZYNIĆ JE BEZPIECZNIEJSZYM. Raz jeszcze, owe stare i mądre: "W końcu o wszystkim decyduje człowiek".



Andrzej Urbańczyk - jeden z najsłynniejszych polskich żeglarzy. Autor ponad 50 książek przetłumaczonych na 7 języków. Wpisany do Księgi rekordów Guinnessa jako światowy rekordzista w samotnych rejsach. Przepłynął samotnie ponad 75 tysięcy mil morskich. Wielokrotnie w rejsach towarzyszył mu jego kot "Myszołów".


Tagi: felieton, gps, andrzej, urbańczyk
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620