TYP: a1

Jak nie stracić kaucji?

poniedziałek, 2 lipca 2018
Anna Ciężadło

Na temat armatorów, czarterów i haczyków z tym związanych napisano już wiele. Zwykle zakładamy dobrą wolę obu stron; zawsze jednak może się zdarzyć sytuacja, w której armator odkryje jakieś uszkodzenie bezpośrednio po naszym rejsie - i nie mając pewności, czy było tam wcześniej, sfinansuje naprawę swojej łodzi z naszej kaucji.

 

Jest to oczywiście z gruntu niesprawiedliwe (zwłaszcza, jeśli mamy pewność, że to nie nasza wina), ale jak pokazuje praktyka, zdarza się. Jak zatem uchronić kaucję i nie stać się dawcą kapitału?

Po co jest kaucja

Zacznijmy od tego, skąd w ogóle wziął się wzwyczaj wpłacania kaucji i po co nam ona, skoro jachty są ubezpieczone. Oczywiście, że są - z tym, że większość firm ubezpieczeniowych zastrzega sobie w umowie dolną granicę kwoty, poniżej której nie będą sobie zawracać głowy.

I właśnie w tych granicach zaczyna się nasza kaucja. Najczęściej jest to 1000 euro, ale kwoty mogą być różne u poszczególnych ubezpieczycieli i na różnych akwenach. Tam, gdzie śmigamy niewielkimi łódeczkami (np. w Chorwacji) będą to kwoty niższe, ale np. na Karaibach, gdzie nikt przy zdrowych zmysłach nie wybierze się na byle łupince, będzie to już dużo więcej.

Zaznaczmy jeszcze, że mamy do wyboru kilka opcji: możemy zapłacić zwrotną (oby!) kaucję na ręce armatora, którą można jeszcze dodatkowo ubezpieczyć. Możemy też wpłacić armatorowi mniejszą, ale bezzwrotną kwotę, albo pokusić się o kombinację powyższych opcji.

W każdym jednak przypadku możemy zostać zrobieni w przysłowiowego balona.

 

Umowa

Czarterując jacht, przejmujemy za niego pełną odpowiedzialność. W sumie jest to całkowicie logiczne: ktoś powierza nam mienie o dużej wartości i z pewnością będzie zachwycony, mogąc za parę dni odebrać je w nienaruszonym stanie.

Nasze prawa i obowiązki określa tu umowa czarteru - ale jak wiemy, papier przyjmie wszystko. Prześledźmy zatem dokładnie jej treść, a w szczególności warunki zwrotu kaucji lub też uszczknięcia jej części. Może się bowiem okazać, że za pozornie błahą usterkę zapłacimy, jak za remont kapitalny.

Rzecz jasna, czas na przeczytanie tych dokumentów nie jest wtedy, gdy zwarci i gotowi stoimy na kei, ale znacznie wcześniej - zanim w ogóle zdecydujemy się na czarter. Warto zadbać o to, by właściciel łodzi przysłał nam takie dokumenty, a jeśli ma przed tym opory, albo jeżeli mamy wątpliwości co do ich treści, poszukajmy innego armatora.

 

To, co widać

Wiadomo, że kiedy już przejmujemy jacht, chcemy, by pracownik armatora jak najszybciej sobie poszedł i dał nam spokój. Jesteśmy zmęczeni podróżą, nakręceni na wspaniały rejs i ogólnie chcemy już mieć wakacje. Niestety, właśnie wtedy powinniśmy zachować szczególną czujność i jeszcze w obecności rzeczonego pracownika zrobić dokładny obchód, ze szczególnym uwzględnieniem newralgicznych miejsc, takich, jak zęza, silnik, WC i wszystko to, co zepsuło się nam ostatnim razem ;)

Wszelkie rysy, pęknięcia i uszkodzenia warto uwiecznić na fotografii - a żeby mieć dowód, iż została ona zrobiona przed, a nie w trakcie rejsu, należy natychmiast wysłać ją mailem armatorowi oraz firmie czarterowej. To powinno rozwiać wątpliwości co do genezy i wieku tych wszystkich uszkodzeń.

 

To, czego nie widać

Inaczej natomiast wygląda kwestia usterek, jakich nie widzimy z poziomu pokładu. Znamy na przykład historię człowieka, któremu armator zabrał (żeby nie powiedzieć: ukradł) kaucję, twierdząc, iż przydzwonił on bulbem w jakiś podwodny obiekt, naruszając konstrukcję całej łodzi - mimo, iż wszelkie znaki na i pod wodą wskazują, że to niemożliwe.

 

Jak sobie radzić w takiej sytuacji? Przecież nurek schodzi pod wodę po zakończeniu naszego rejsu - a nie przed nim. Co więcej, jest on zatrudniony przez armatora, więc można wysnuć przypuszczenie, iż nie będzie do końca obiektywny w swoich ocenach. Jak możemy dochodzić swoich praw? Sposobów jest kilka:

 

  • Skuteczną bronią są czarne listy armatorów, z których treścią warto zapoznać się, zanim zdecydujemy się na czarter. Rzecz jasna, sami również możemy dopisać tam swoją historię - sęk w tym, że działa to raczej na przyszłość i zupełnie nie pomaga w zaistniałej sytuacji. Chyba, że wyżalenie się bandzie anonimowych internautów przyniesie nam jakąś ulgę.
  • Jeśli wypożyczamy wiekową łódkę, gdzie prawdopodobieństwo wystąpienia awarii jest wyższe, lepiej wybrać opcję bezzwrotnej opłaty zamiast zwrotnej  kaucji. Jest to kwota znacznie niższa, ale miejmy świadomość, że już jej więcej nie zobaczymy, nawet jeśli nic się nie zepsuje.
  • Kroki prawne; zanim dojdzie do nieprzyjemnej sytuacji, warto rozejrzeć się, jakie mamy możliwości dochodzenia swoich racji przed sądem. Niestety, w większości przypadków obowiązuje zasada, iż sprawę będzie rozstrzygał sąd właściwy dla siedziby armatora, a ta zwykle znajduje się w jakimś odległym, ciepłym kraju. Jeżeli więc będziemy musieli kilkakrotnie wybrać się na rozprawę, może się okazać, że za te wycieczki zapłacimy więcej, niż warta jest nasza kaucja - a i tak nie wiadomo, czy ją odzyskamy. Jeśli jednak mamy pewność co do swoich racji, warto być upartym. Armator zwykle liczy, że nie będzie nam się chciało dojeżdżać na rozprawy (w końcu zna nasz adres - podaliśmy go w umowie), ale widząc naszą determinację, może odpuścić.
  • Biorąc pod uwagę powyższy punkt, przy droższych łódkach warto ubezpieczać kaucję w zewnętrznej firmie. Kwota ubezpieczenia jest bezzwrotna, ale jest ona znacznie niższa niż kaucja, którą w takim przypadku odzyskujemy w całości - a dochodzeniem na temat genezy i terminu powstania usterki zajmuje się ubezpieczyciel, który ma do tego celu odpowiednie środki i możliwości. Warto jednak pamiętać, że takie ubezpieczenie nie pokrywa wszystkiego, np. zniszczenia wyposażenia, opóźnienia powrotu, albo oddania jachtu w innym porcie. Nie zadziała również, jeśli do szkody doszło w czasie, gdy byliśmy pod wpływem alkoholu albo środków odurzających.

 

 

Tagi: czarter, kaucja, ubezpieczenie
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 23 listopada

Francis Joyon na trimaranie IDEC wyruszył z Brestu samotnie w okołoziemski rejs z zamiarem pobicia rekordu Ellen MacArthur; zameldował się na mecie po 57 dniach żeglugi, poprawiając poprzedni rekord o dwa tygodnie.
piątek, 23 listopada 2007