Po co żeglarzowi nóż? A nuż będzie trzeba coś ciachnąć, na przykład sprawiedliwie (czyli wcale nie po równo) podzielić śledzika? A tak zupełnie na poważnie - niemal każdy prawdziwy wilk morski może nam opowiedzieć przynajmniej jedną mrożącą krew w żyłach historię, jak to zwykły z pozoru nóż uratował mu łódź, tyłek, a nawet życie.
Fot. Victorinox Poland |
Jak więc powinien wyglądać taki prawdziwy nóż dla żeglarza? Czy musi posiadać wbudowane DVD albo bluetooth, nie wspominając już o GPS-ie? A może wystarczy zwykły kuchenny nóż naszej babci?
Scyzoryk kontra nóż
Od razu powiedzmy sobie jasno, że żadna z powyższych opcji nie wchodzi w grę: wszelkie elektroniczne udogodnienia nie wytrzymują konfrontacji z morską (a nawet zupełnie mazurską, ale też mokrą) wodą, a babcin nóż, niestety, nie jest scyzorykiem (chyba, że mamy bardzo ciekawą babcię). A dlaczego właściwie nóż żeglarza powinien się składać? Czy to nie jest trochę bez sensu?
Rzeczywiście - z pozoru - fakt, że do obsługi noża wystarczy nam jedna ręka, powinien dawać mu pewną przewagę nad scyzorykiem: w końcu druga może nam być potrzebna, kiedy usiłujemy się czegoś trzymać i nie wypaść za burtę.
Z drugiej jednak strony, nóż jest nożem przez cały czas – nie tylko wtedy, kiedy chcemy coś ciachnąć, ale nawet wówczas, gdy zdecydowanie nie chcemy. Ostrze na pokładzie, czy też pod nim, to potencjalne źródło kłopotów, bowiem można na nie coś przypadkiem nadziać (na przykład siebie) albo w niezupełnie zamierzony sposób przeciąć nim jakiś istotny element wyposażenia.
Noża nie możemy też nosić w kieszeni - to znaczy, teoretycznie możemy, ale zachodzi istotna obawa, że wkrótce tę kieszeń opuści, pozostawiwszy po sobie dziurę, albo że - co gorsza - nie opuści, a my, siadając, wbijemy go sobie w jakąś wrażliwą część ciała.
Parametry ostrza
Czyli jednak składany scyzor. Jednak scyzoryk scyzorykowi nierówny, jak więc wybrać idealny – i czy taki w ogóle istnieje? Jedni twierdzą, że pod żaglami najlepiej sprawdza się taki scyzoryk, którego klinga ma kształt zbliżony do owczego kopytka, czyli tzw. „sheepfoot”. Podstawową cechą takiego „kopytka” jest fakt, że nie posiada ono ostrego szpica – dzięki temu, nawet w przypadku, gdy operujemy nożem przy wysokiej fali i w bardzo trudnych warunkach, nie ma szans, byśmy coś niechcący nabili. Oczywiście, zmotywowany żeglarz może coś takim scyzorykiem przebić, jednak generalnie taki kształt ostrza dedykowany jest do przecinania, nie do nabijania.
Według innych, nóż z ostrym szpicem daje nam dodatkowe możliwości (możemy go np. wbić w oko atakującego nas rekina lub też dziabnąć kotlet z talerza współczłonka załogi), choć trzeba bardziej zwracać uwagę na bezpieczeństwo przy przemieszczaniu się. Oba rodzaje mają swoich zwolenników, a najlepiej i tak składać scyzoryk.
Fot. Victorinox Poland |
Zbliżone do ideału ostrze powinno też posiadać odpowiednią długość – zbyt wielka maczeta będzie nam tylko przeszkadzać, a symbolicznej długości nożyk nie będzie w stanie uratować nam życia, kiedy nastąpią jakieś nieoczekiwane okoliczności przyrody i wpadniemy do wody, zaplątani w liny i żagle. Doświadczenie pokazuje, że idealna długość dla ostrza żeglarskiego scyzoryka to mniej więcej 10-12 cm.
Równie istotny jak długość, jest też przekrój poprzeczny ostrza. Fachowcy twierdzą, iż najbardziej optymalny przekrój to możliwie płaski klin, przez co nasz scyzoryk zyskuje maksymalne możliwości tnące przy relatywnie łatwym i szybkim ostrzeniu.
Dodatkowe super moce
Jak powszechnie wiadomo, scyzoryk McGyvera posiadał jakieś 1001 dodatkowych gadżetów, dzięki czemu nadawał się zarówno do rozbrojenia bomby, jak i do zbudowania przenośnego reaktora jądrowego, zasilanego gumą do żucia. Podczas rejsu rzadko mamy jednak do czynienia z tykającą bombą, reaktory pozostawmy rosyjskim łodziom podwodnym, więc tego typu udogodnienia raczej nam się nie przydadzą. Co zatem się przyda?
Dawniej standardem był tak zwany marspikiel, czyli specjalny kolec do splatania lin lub luzowania węzłów. Dziś również taki szpikulec nam nie zaszkodzi - zwłaszcza w temacie węzłów, które pod wpływem rozmaitych sił lubią się zapiec i być nie do ruszenia.
Fajnym, a niesłychanie prostym gadżetem, jest też umieszczony na wolnym końcu noża płaski śrubokręt; nie zajmuje miejsca, a w razie potrzeby z powodzeniem zastąpi nam kolejne narzędzie, po które musielibyśmy udać się do skrzynki bosmańskiej.
W czasach II wojny światowej brytyjscy marynarze mieli na wyposażeniu specjalne noże, zawierające otwieracze do konserw. Dziś, gdy konserwy wyparła żywność liofilizowana i inne wynalazki, taki otwieracz byłby już trochę bez sensu – więc śmiało można zastąpić go otwieraczem do piwa, albo innym korkociągiem, bowiem napojów tego rodzaju - jak na razie - nie wyparło jeszcze nic.
Pamiętajmy jednak, żeby nie przedobrzyć. W scyzoryku przede wszystkim interesuje nas ostrze, a każdy dodatkowy element zabiera nam cenne sekundy w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia, bowiem im więcej funkcji upchamy w scyzoryku, tym trudniej będzie nam dotrzeć (zwłaszcza operując zgrabiałymi i mokrymi rękami) do tej właściwiej.
Rdza i ucho od śledziaFaktem jest, że od kiedy ludzkość wymyśliła stal nierdzewną, nic nie jest w stanie pobić jej popularności, zwłaszcza jeśli chodzi o sztućce. Oczywiście, istnieją też orędownicy noży ceramicznych, które są lekkie, estetyczne, ostre i tak dalej – ale spadają tylko raz; potem, zamiast jednego, mamy już dwa noże, i to krótkie.
W warunkach rejsu stal nierdzewna to podstawa – ani wilgoć, ani sól nie da jej rady, a co najważniejsze – w pielęgnację takiego scyzoryka nie musimy wkładać absolutnie żadnego wysiłku; w zupełności wystarczy wytrzeć do niedbale w nogawkę spodni i złożyć.
A skoro już mamy fajny nóż, to… trochę szkoda byłoby go utopić, tym bardziej, że pewnie niejedno z nami przeżył i swoje kosztował. Z tego powodu, nasz scyzoryk koniecznie powinien posiadać porządne, metalowe ucho lub specjalny otworek, w który możemy włożyć linkę i przymocować nasz skarb do paska lub sztormiaka.
Wtedy, po pierwsze, na pewno go nie zgubimy, a po drugie – w razie czego, nasi załoganci będą zmotywowani, żeby nas razem z nim wyłowić; w końcu szkoda by było stracić TAKI scyzoryk - nawet, jeśli zdania na temat osobnika, do którego został przytwierdzony, są podzielone.