TYP: a1

Pierwsza bitwa naszej MW. I to zwycięska

środa, 7 listopada 2018
Anna Ciężadło

Z czym kojarzy Wam się Czarnobyl? No właśnie… a powinien z bitwą. Pierwszą wygraną bitwą Polskiej Marynarki Wojennej. Serio, serio. No i jeszcze z paroma efektownymi, iście kozackimi manewrami, obejmującymi śmiałych dowódców, wyraźne dysproporcje sił oraz działka o kobiecych imionach.


 

Bitwa morska pod Czarnobylem

Chwila, ale przecież tam nie ma morza… No, techniczne rzecz biorąc, nie ma. Ale woda jest. Dlatego nasza Flotylla Rzeczna Marynarki Wojennej, stacjonująca na co dzień w Pińsku (obecna Białoruś), pływała po tak zwanym morzu pińskim. Morze było tu nazwą raczej umowną, ale wody było całkiem sporo, bowiem obszar ten obejmował dorzecze Prypeci z głównymi rzekami: Pina, Strumień, no i Prypeć.

Flotylla powstała niedługo po zmartwychwstaniu Polski, bowiem rzecz działa się w kwietniu 1919 roku. Na początku nie była zbyt imponująca, bo w jej skład weszły trzy motorówki: Lech, Lisowczyk i Lizdejko. Skromny oddział wykazał się jednak ułańską fantazją i okazał się niezwykle skuteczny: już 3 lipca, pomimo silnego ostrzału, udało mu się zająć Horodyszcze, co miało kluczowe znaczenie dla dalszych działań naszej armii. Aby upamiętnić tę zwycięską potyczkę, dzień 3 lipca mianowano Świętem Flotylli Rzecznej w II RP, a oddział jeszcze w tym samym roku wzmocniono o 20 kolejnych jednostek. Była to jednak potyczka - a naprawdę gorąco miało się dopiero zrobić.

 

Wojna

W niedługim czasie rozpętała się na dobre wojna polsko-bolszewicka, więc Flotylla znów okazała się przydatna - i znów urosła; po zdobyciu portu w Mozyrzu, wzbogaciła się o kolejne 22 statki parowe, 10 motorówek i 61 berlinek. Można by powiedzieć, klęska urodzaju; tym bardziej, że poza posiadaniem jednostek, należałoby jeszcze mieć załogi, które mogłyby nimi pływać. A z tym były pewne problemy.

Departament Spraw Morskich wysłał zatem na pomoc 260 marynarzy, skutkiem czego uruchomiono 7 zdobytych jednostek, między innymi „Trachtomirowa”. Statek był bardzo mocno opancerzony, skutkiem czego natychmiast zyskał ksywkę „Pancerny 1”. Był jednak nieuzbrojony, więc zamontowano mu na rufie (co okazało się kluczowe) działko polowe 75 mm, a na nadbudówce - cztery karabiny maszynowe. Był to największy okręt, jaki wówczas posiadaliśmy.

 

Pierwsza baba

Kiedy tylko nadeszła wiosna 1920 roku, lody na rzekach puściły i… surprise! Okazało się, że jeden z naszych patroli natknął się na uzbrojony po zęby oddział czerwonoarmistów, zadekowanych w miejscu, gdzie nie powinno ich być. Należało zatem działać; natychmiast wysłano na miejsce statek transportowy z 40 marynarzami na pokładzie, 3 łodzie motorowe, no i oczywiście „Pancernego”.

Niestety, mieliśmy pecha; po drodze nasze jednostki natrafiły na miejsce, gdzie prąd był niezwykle silny i aby nie osiąść na mielu, musiały - mówiąc poetycko - dać po garach, co zaalarmowało wroga i uniemożliwiło atak z zaskoczenia. Czerwonoarmiści ostrzelali „Pancernego”, który został zmuszony do odwrotu - ale przecież nie bez powodu zyskał swój przydomek. Kapitan, por. mar. Giedroyć, obróciwszy „Pancernego” rufą, skutecznie ostrzelał wroga z jedynego na pokładzie działka.

Działko nazywane było przez marynarzy „Kachna”. I, jak na wkurzoną babę przystało, nie dało wrogom wielkich szans. Pod jego osłoną można było wysadzić desant na brzegu, a ponieważ w tym samym czasie pojawiła się tam nasza piechota, czerwonoarmiści zrozumieli, że chyba właśnie przegrali. Zaczęli więc odwrót na wschód, który na mapach wyglądał może nieźle, ale faktycznie był bezładną ucieczką.

 

Druga baba

Po tych doświadczeniach dodano „Pancernemu” jeszcze jedno trzycalowe działo - miał więc już dwa. Czy to dużo? Cóż… Sowieci posiadali 25 opancerzonych statków, z których każdy posiadał 2 lub 4 działa kalibru 75-130 mm oraz przynajmniej 4 karabiny maszynowe. Mieli też całkiem sporo opancerzonych łodzi motorowych i innych jednostek. Czyli tradycyjnie - Dawid przeciw Goliatowi. W dalszych działaniach należało zatem posłużyć się podstępem.

Pierwsze spotkanie nastąpiło 25 kwietnia pod Koszarówką; nasze motorówki pod osłoną nocy podeszły do wroga, a następnie miały wykonać planowany odwrót i wciągnąć go w zasadzkę. Plan był śmiały, ale ryzykowny - tym bardziej, że w okolicy były spore mielizny… na których nasze dzielne jednostki utknęły. Tymczasem bolszewicy się zbliżali, a ich ostrzał był coraz bardziej celny.

Wtedy dowódca motorówki „M.P.1”, porucznik de Walden, rozkazał otworzyć ogień z działa 75 mm, zwanego „Magdusią”. Działko wystrzeliło tylko jeden pocisk. Ale celnie. Trafił on kanonierkę „Prytkij” w podstawę komina, skutkiem czego rozwalił kocioł, wywołał pożar w maszynowni i uszkodził działo. To odwróciło los bitwy, bowiem Rosjanie zajęli się ratowaniem jednostki, a nasze motorówki zdołały w tym czasie zejść z mielizny.

 

Dowódca na sośnie

W kolejnych dniach bolszewicka flota skupiała się na ostrzeliwaniu dróg, wsi oraz naszej piechoty, zaś nasza - na przeszkadzaniu im. Mimo ewidentnej dysproporcji sił, naszej flotylli wraz z piechotą udało się zmusić bolszewików do tradycyjnego już manewru, czyli do chaotycznego odwrotu na wschód.

Rosjanie uciekali w kierunku Uży, wciąż ostrzeliwując port i piechotę. Ostatecznie zajęli stanowiska 7 km za Czarnobylem, na zakolu rzeki, gdzie dogonił ich „Pancerny” i nasze motorówki. Nie znaczy to jednak, że byli pokonani; przeciwko 14 głównym działom bolszewików wystąpiły 3 nasze, a ponadto bolszewików było znacznie więcej i byli osłonięci skarpą, a polskie jednostki znajdowały się na otwartej przestrzeni. Czyli słabo. Najgorsze było jednak to, że wschodzące słońce świeciło naszym wprost w oczy, skuteczne uniemożliwiając oddanie celnego strzału.

Dowodzący „Pancernym” por. Hrywieniecki postanowił więc, w nieco samobójczej misji, przedostać się w okolicę, gdzie rosła grupka wysokich sosen. Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, akcja się udała i porucznik… wdrapał się na drzewo, skąd podał artylerzystom idealne namiary na jednostki wroga. Potem było już tylko lepiej. Nasze jednostki zmusiły bolszewików do wycofania się za zakręt rzeki, gdzie następnie znów ich dopadły. I znów sklepały. Tam, z braku odpowiednio usytuowanych sosen, namiary na ostrzał podawano z… komina „Pancernego”, na który wspiął się najmłodszy oficer na pokładzie, ppor. mar. Robert Oszek. Ostatecznie bitwa trwała 12 godzin i zakończyła się naszym spektakularnym zwycięstwem, pomimo znaczącej przewagi bolszewików w lokalizacji, liczebności i uzbrojeniu. Cóż, taka tradycja.

 

 

 

 

 

 

 

Tagi: marynarka wojenna, bitwa, Czarnobyl
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620