Tego nie wiedzą nawet eksperci, ale nie ulega wątpliwości, że dzieje się tam źle. Ryby bez oczu (i to nie głębinowe, ale zwykłe śledzie), coraz większa ilość ewidentnie chorych osobników i znaczne zmniejszenie liczby połowów to jasny sygnał, że mamy do czynienia z problemem. I to wcale nie małym: jak twierdzi p. Marcin Buchna, radny i prezes Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturowego Nasza Ziemia, sytuacja dotyczy niemal jednej trzeciej połowów, jakich dokonują rybacy z Półwyspu Helskiego.
Jak to wygląda?
Zdecydowana większość z nas widuje śledzia w postaci rolmopsa. Mimo to, nawet całkowici laicy potrafiliby bez trudu stwierdzić, iż ze śledziami złowionymi w Zatoce Puckiej coś jest nie tak; puste oczodoły, owrzodzenia, zmiany na skórze, ślady przypominające poparzenia – wszystko to nie skłania do konsumpcji, a raczej do zadawania pytań. Na przykład takich, co też przytrafiło się tym nieszczęsnym stworzeniom, zanim trafiły do rybackich sieci?
A skoro o rybakach mowa – kto jak kto, ale akurat oni wiedzą doskonale, jak powinna wyglądać zdrowa ryba – i biją na alarm, twierdząc, że ryb jest mniej, a te, które udaje się złowić, często nie nadają się do spożycia. Przedstawiciele Morskiego Instytutu Rybackiego (MIR) twierdzą jednak, że jak na razie nie ma powodu do niepokoju, chociaż przyznają uczciwie, że nie posiadają jeszcze wszystkich danych.
Podkreślają natomiast, że brak oczu u poławianych śledzi niekonieczne oznacza, że ryby zostały ich pozbawione, kiedy jeszcze przebywały w morzu. Zdaniem MIR, przyczyną takiego stanu rzeczy może być niewłaściwe obchodzenie się ze złowionymi już rybami, jak np. długie przetrzymywanie ich na statkach, co prowadzi do rozwoju procesów gnilnych, albo też płukanie ryb pod zbyt dużym ciśnieniem, co powoduje wypłukiwanie oczu.
Możliwe przyczyny kłopotów
Sugestie MIR (powiedzmy sobie szczerze, niezbyt apetyczne), są oczywiście jednym z możliwych powodów braku oczu – nie wyjaśniają jednak genezy powstania pozostałych symptomów choroby. Być może zresztą nie należy szukać jednej, ale kilku przyczyn, które w sumie złożyły się na tak ponury oraz rzeczywistości. Wśród potencjalnych źródeł kłopotów wymienia się dwa główne czynniki:
Katastrofa ekologiczna?
Czy zatem można uznać, że w Zatoce Puckiej mamy do czynienia z katastrofą ekologiczną? Prawda jest taka, że ostatnimi czasy ten termin był tak mocno eksploatowany przez różnego rodzaju „ekspertów”, iż przestał robić na kimkolwiek wrażenie. Tym niemniej, problem istnieje i wszystko wskazuje na to, że sam się raczej nie rozwiąże.
W świetle tych faktów nieco niepokojące jest, że wspomniani fachowcy z Morskiego Instytutu Rybackiego twierdzą, iż na dzień dzisiejszy nie ma podstaw, by wszczynać alarm. Na pocieszenie warto dodać, że Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej (MGMiŻŚ) zleciło jeszcze we wrześniu wykonanie szczegółowych badań stanu Zatoki. Zgodnie z harmonogramem prac, zakończenie badań nastąpi w połowie 2021 r., jednak pierwsze wnioski mają być dostępne jeszcze w tym roku - a ponieważ mamy połowę listopada, należy się spodziewać, iż eksperci mocno zagęszczą ruchy, by móc spełnić tę obietnicę.
Warto też mieć na uwadze, że jeszcze przed zleceniem powyższych badań woda w Zatoce była, delikatnie mówiąc, daleka od ideału. W oświadczeniu MIR z sierpnia 2019 czytamy: „stan środowiska Zatoki oceniany na podstawie elementów biologicznych określany jest jako zły bądź słaby”. Ten sam raport stwierdza jednak, że normy zanieczyszczeń w rybach nie są przekroczone, a wykonane badania dowodzą, iż mogą one być spożywane „z korzyścią dla zdrowia”. Hmm. To może na razie przestawimy się jednak na karpia.
Tagi: śledź, Bałtyk, połowy