W styczniu 2020 roku (czyli już całkiem niedługo) wejdą w życie nowe regulacje prawne, zwane roboczo IMO Sulphur 2020. Co kryje się pod tą niewinną nazwą – i co ona oznacza dla przeciętnego Kowalskiego?
O co chodzi?
Powiedzmy to wprost: chodzi o… siarkę. Ha, myśleliście, że będzie o pieniądzach? OK, pieniądze też się z tym jakoś wiążą, ale jest to zależność wtórna. Generalnie jednak chodzi o dopuszczalny dla statków limit emisji tlenków siarki, który obecnie wynosi 3,5%, ale już wkrótce zostanie zmniejszony do 0,5%.
O wprowadzenie tak znacznych ograniczeń zabiegała między innymi Międzynarodowa Organizacja Morska, której celem jest ochrona środowiska przed szeroko pojętym wpływem transportu morskiego. A wpływ ten jest - delikatnie mówiąc - znaczący, bowiem transport statkami rozwinął się na niespotykaną dotąd skalę; pomyślcie o tym, kiedy następnym razem zamówicie coś z Aliexpress.
Wprowadzenie nowych regulacji ma wpłynąć korzystnie nie tylko na dobrostan delfinów i innych humbaków, ale też nas wszystkich – tlenki siarki w atmosferze wracają przecież z powrotem w postaci kwaśnych deszczy, a te spadają nie tylko na ocean.
Kto za to zapłaci?
Niestety, nie ma nic za darmo. Wprowadzenie w życie IMO 2020 sprawi, że koszty transportu morskiego wzrosną, bowiem lepsze paliwo to jednocześnie jest droższe paliwo. Szacuje się, że wprowadzenie nowych przepisów będzie kosztowało przewoźników jakieś… 15 mld USD. I to nie jednorazowo. Rocznie.
Teoretycznie, to nie nasz problem – chyba, że przypadkiem jesteśmy właścicielami jakiejś małej flotylli. Jednak w praktyce będzie to dotyczyło nas wszystkich, bo armatorzy przerzucą przecież koszty na swoich odbiorców. Tak działa ekonomia. Sorry.
I teraz pytanie za sto punktów: co dokładnie zdrożeje? Niestety, odpowiedź będzie dość brutalna - w zasadzie to… wszystko. Bo wszystko, nie wyłączając paliwa, na pewnym etapie transportowane jest drogą morską. A kiedy zdrożeje paliwo, zdrożeje także to, co dociera do nas tirami lub samolotami.
Czym tu palić?
Przepisy IMO odnoszą się do „paliwa olejowego stosowanego na pokładzie”, przez co należy rozumieć olej stosowany do napędzania silników głównych i pomocniczych, spalarek oraz kotłów. Ze stosowania nowych regulacji mają być zwolnione jednostki znajdujące się w sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa oraz w przypadku ratowania życia na morzu. Załóżmy jednak, że szczęśliwie żaden z tych wariantów nas nie dotyczy – co nam zatem pozostaje?
W zasadzie mamy dwie opcje: możemy albo zastąpić olej napędowy jakimś innym paliwem (np. gazem czy metanolem), albo dalej pływać na oleju, stosując „rozwiązania równoważne” - czyli systemy oczyszczania gazów spalinowych lub tak zwane płuczki (skrubery). Oba przypadki wiążą się z podniesieniem kosztów – ale oba sprawią, że w powietrzu będzie mniej tlenków siarki, a w deszczu – mniej kwasu siarkowego.
Wracając jednak do tytułowego pytania – czy powinniśmy się bać wprowadzenia nowych przepisów? Prawdę mówiąc, na dłuższą metę groźniejsze byłoby ich nie wprowadzanie. Faktem jest, że tanio nie będzie. Spróbujmy jednak potraktować to, jako inwestycję: w końcu, dopóki nie skolonizujemy Marsa, musimy dbać o jedyną planetę, jaką dysponujemy. A potem się zobaczy.
Tagi: paliwo, przepisy, olej