El sueño de la razón produce monstruos - kiedy rozum śpi, budzą się demony. Sytuacja, jaka miała miejsce na jednej z hiszpańskich plaż, jest tego dobitną ilustracją.
Strach, żeby nie powiedzieć – panika wywołana koronawirusem sprawiły bowiem, że urzędnicy z miasta Zahara de los Atunes w pobliżu Kadyksu porzucili zdrowy rozsądek i zdecydowali się na zastosowanie agresywnych środków chemicznych, by zlikwidować wirusa. I właściwie im się udało. Aż za dobrze, bo zabili... wszystko, co żyło na plaży. Dosłownie.
Sukces?
W pewnym sensie tak; wirus z całą pewnością nie przeżył po tym, jak lokalni włodarze doszli do wniosku, że należy wsiąść na traktor i za pomocą zamontowanego do niego rozpylacza spryskać niemal 2 kilometry plaży chlorem. No przecież, co mogło pójść nie tak?
Niestety, operacji nie przetrwały nie tylko wirusy, ale również zwierzęta. A było ich tam całkiem sporo. Te większe, jak choćby ptaki, oczywiście uciekły; w odróżnieniu od ich jaj i piskląt, które w starciu z ciężkim pojazdem i lejącym się na nie wybielaczem zwyczajnie nie miały szans. Nie zapominajmy też o mniejszych zwierzątkach; owady i mięczaki żyjące w piasku pełnią bardzo ważne role dla ekosystemu, a ich nagła, masowa eksterminacja nie pozostanie bez wpływu na środowisko.
Wszystko to oburzyło nie tylko ekologów, ale i opinię społeczną. Jak powiedziała María Dolores Iglesias Benítez, reprezentująca organizację Asociación Voluntarios Ambientales Trafalgar, zajmującą się ochroną ptaków i plaż: „Gdyby tylko urzędnicy mogli zrozumieć szkody, jakie wyrządzili ekosystemowi...”.
Chcieliśmy dobrze, wyszło jak zawsze
No właśnie, „gdyby mogli”. Ich intencją nie była zamiana plaży w biologiczną pustynię, ale odkażenie jej. Dlaczego zatem nikt nie pomyślał, że jeżdżenie traktorem po ptasich gniazdach i pryskanie wkoło wybielaczem niekoniecznie będzie dobrym rozwiązaniem? Tego niestety nie wiadomo.
Jak podkreśla Iglesias Benítez, zapewne żadnemu z urzędników nie przyszłoby do głowy wykąpanie w wybielaczu domowego zwierzaka, a mimo to zafundowali tę przyjemność dzikiej naturze. Poza Asociación Voluntarios Ambientales Trafalgar sytuacją zainteresował się również Greenpeace Spain, porównując tego rodzaju działania do pomysłów Donalda Trumpa.
Jak donosi CNN, lokalne władze przeprosiły za swoją decyzję, co oczywiście nie zniwelowało jej skutków. Jeden z urzędników, Agustín Conejo, tłumacząc działania swoje i kolegów powiedział, że rozumie, iż „popełnili błąd”, ale chcieli po prostu chronić dzieci, które będą bawić się na plaży. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że urzędnicy nie posiadali niezbędnych do przeprowadzenia takiej akcji zezwoleń.
Prawdopodobnie u źródeł tej absurdalnej decyzji leżał po prostu strach – przypomnijmy, że w Hiszpanii koronawirus zebrał potężne żniwo. Można zatem przyjąć, iż bojąc się o swoje zdrowie (albo o swoje stołki), włodarze zdecydowali się zastosować najbardziej drastyczne środki, jakimi tylko dysponowali. Pozostaje cieszyć się, że nie mieli dostępu do broni atomowej.
Tagi: plaża, Hiszpania, ekologia