Istnieje kilka teorii na ten temat. Jest to bardzo smaczna rybka, toteż można by przypuszczać, że jest płaska po prostu po to, by lepiej mieściła się na talerzu. Takie wyjaśnienie zupełnie nas jednak nie satysfakcjonuje, tym bardziej, że alternatywne teorie przedstawiają się niezwykle interesująco.
Pozostaje tylko pytanie, czy bardziej należy wierzyć prastarym, bałtyckim legendom, czy szkiełku i oku cioci Wikipedii? A może niezawodnym amerykańskim naukowcom?
Bo była zazdrosna
Zazdrość to paskudne zjawisko, nic zatem dziwnego, że od dawien dawna jest ona uznawana za coś niepożądanego, co należy tępić w zarodku. Co więcej, zazdrość często obraca się nie tylko przeciwko obiektowi, który ją wywołał, ale i przeciwko temu, kto ją żywi. Otóż to – zazdrość, podobnie jak potwora, można żywić, a nawet dokarmiać. Jakie mogą być tego skutki? Dla flądry były nieciekawe.
Zgodnie z legendą, dawno temu bałtyckie ryby postanowiły wybrać spośród siebie króla. Najmocniejszym kandydatem do tego zaszczytnego tytułu był lubiany i powszechnie szanowany dorsz, jednak postanowiono, że króla najlepiej będzie wyłonić w drodze ogólnego konkursu. Wówczas nikt nie będzie mógł kwestionować dokonanego wyboru, a poza tym władca będzie odpowiednio zwinny i szybki, toteż nie da się tak łatwo złowić.
W zawodach wzięły udział wszystkie bałtyckie ryby, a wygrał je... śledź. Cóż, bywa i tak. Dorsz przyjął porażkę z godnością, natomiast zazdrosna flądra nie mogła wprost przeboleć, że to nie jej udało się zdobyć zaszczytny tytuł królowej. Wielka zazdrość sprawiła, iż pyszczek ryby wykrzywił się tak bardzo, że odtąd mogła pływać już tylko bokiem. A ponieważ nieco wstydziła się swojego nowego image, postanowiła schować się przed światem, kryjąc się w mule, zalegającym na morskim dnie.
Bo nie słuchała szefowej
Alternatywna legenda odnosi się do jeszcze dawniejszych czasów, kiedy to morzami władali Neptun ze swoją ekipą, w Bałtyku zaś rządziła niepodzielnie Jurata. Całe to boskie towarzystwo uważało, że świat ludzi nie powinien nic obchodzić mieszkańców morza, a nawet więcej – że lepiej zostawić dwunogów ich własnemu losowi i nie wchodzić im w drogę, bo przecież nie wiadomo, do czego mogą być zdolni.
Jurata wydała zatem polecenie, aby wszystko, co należy do ludzi i wpadnie do morza, zostawiać w spokoju. Niestety, znalazła się pewna rybka (zawsze się ktoś taki znajdzie), która postanowiła złamać zakaz. Czy zrobiła to z czystej przekory, czy z ciekawości, czy może z chciwości (szczególnie interesowały ją błyskotki), trudno powiedzieć. Dość, że rybka od czasu do czasu przywłaszczała sobie rozmaite gadżety pochodzące z lądu, a Jurata patrzyła na to przez palce, uznając zapewne, że nie warto zawracać sobie głowy drobiazgami.
Pewnego jednak dnia stała się rzecz szczególna – zatonął statek, na którego pokładzie przewożono skrzynię ze skarbami. Takiej okazji mała rybka nie mogła przepuścić, toteż – kiedy tylko skrzynia razem z wrakiem opadła na dno - rybka namówiła swoje koleżanki, by popłynęły na miejsce i przyjrzały się znalezisku z większą uwagą.
Ponieważ rybce już wielokrotnie się udawało uniknąć gniewu Juraty, inne ryby pomyślały, że w sumie to czemu by nie spróbować. Uniosły zatem wieko, a mała rybka wpłynęła do środka i zaczęła bezczelnie zabierać stamtąd skarby. Tego już Jurata nie mogła zignorować, krzyknęła więc głośno, wywołując przy okazji nie lada sztorm. Przerażone ryby czmychnęły w popłochu, zaś nasza bohaterka została przytrzaśnięta ciężkim wiekiem. Udało jej się co prawda przecisnąć i uciec, ale jej ciało zostało zdeformowane na zawsze. Na tym jednak nie koniec; Jurata, jak to baba, wkurzyła się nie na żarty i postanowiła, że za współudział koleżanki naszej rybki również staną się spłaszczone – i tak im już zostało.
Bo taką sobie znalazła niszę ekologiczną
Nisza jakiegoś zwierzęcia to przede wszystkim jego adres, ale też jego zwyczaje żywieniowe, sposób polowania i funkcje pełnione w środowisku. Innymi słowy, jest to całokształt powiązań pomiędzy jakimś organizmem, a przyrodą ożywioną i nieożywioną.
Flądry zajęły akurat niszę przy dnie. Dlaczego? Tu już musiałby się wypowiedzieć pan Darwin ze swoją teorią. Prawda jest taka, że flądry wyglądają tak, a nie inaczej, by móc jak najlepiej wykorzystać miejsce, w którym żyją. Co ciekawe, małe fląderki rodzą się całkiem ładne – i symetryczne. Dopiero wraz z wiekiem nabywają asymetrii - i to do tego stopnia, że jedno z ich oczu wędruje na przeciwną stronę ciała. Co jeszcze ciekawsze, wśród fląder istnieją gatunki „prawe” i „lewe”.
Dwoje oczu, upchanych po tej samej stronie głowy, wygląda może nieszczególnie estetyczne, ale za to umożliwia flądrom skuteczne maskowanie w dennym mule, a przy tym pozwala na zachowanie kąta widzenia wynoszącego 70 stopni, co znacznie ułatwia polowanie. Pomysł nie jest zresztą wcale taki nowy: badania prof. Friedmana z Uniwersytetu w Chicago dowodzą, że system polegający na migracji oczu u dorosłych osobników niektórych ryb rozpoczął się już 50 mln lat temu.
Analizowane przez niego okazy kopalne pochodzące z tamtego okresu są bowiem pośrednim stadium – podobnie jak flądry, wykazują asymetrię, ale jedno oko „zatrzymało” się u nich na czubku głowy, zamiast przejść całkowicie na drugą stronę. Czy jednak taka migracja miała coś wspólnego z zazdrością albo nieposłuszeństwem, tego amerykańscy naukowcy jeszcze nie wyjaśnili. Na razie.
Tagi: flądra, ryba