Człowiek to najgroźniejszy drapieżnik świata. Zwłaszcza jeśli uzna, że część jakiegoś zwierzęcia jest mu niezbędny na przykład do wyrobu klawiszy pianina czy kul bilardowych. Albo, nie daj Bóg uzna, że mięso jest rarytasem a kości są lekarstwem. To najszybsza droga do zagłady dla gatunku i to właśnie spotkało żółwiaka szanghajskiego. W zoo w Chinach zmarła ostatnia znana samica tego gatunku.
Żółwiaki szanghajskie znane także jako żółwie Jangcy to gatunek dużego, słodkowodnego żółwia z rodziny żółwiaków. Żółwiak pochodzi z Chin i występował tam i w Wietnamie a jego osobniki osiągają – choć bardziej właściwe byłoby już pisanie w czasie przeszłym - około metra długości i ważą około 120-140 kilogramów.
Żółwiaki szanghajskie miały tego pecha, że ich mięso uznano za przysmak, a tradycyjna medycyna nie mogła się obyć bez ich skorup i kości. Czego nie wytłukli ludzie, skutecznie załatwiło zanieczyszczenie wód. Od wielu lat naukowcy starali się odratować żółwiaki, ale wszystko wskazuje na to, że zabrali się za to za późno a ich próby spełzły na niczym. Kolejne osobniki padały ze względu na zaawansowany wiek. A para żółwi, jaka znajdowała się w zoo w Suzhou co prawda radośnie zabrała się do kopulacji, niestety ze złożonych jaj nie wykluł się ani jeden żółwiak. Wszystko przez to, że samiec miał niewydolne narządy rozrodcze.
Chińscy specjaliści nie dali jednak za wygraną i postanowili wypróbować sztuczne zapłodnienie. Kolejne inseminacje nie przynosiły efektu a ostatniej, piątej próby nie przeżyła 90-letnia samica, choć naukowcy przez 24 godziny próbowali bezskutecznie ratować żółwia.
Po śmierci żółwicy jej tkanki zostały pobrane do dalszych badań. A na świecie zostały nam jeszcze trzy żółwiaki szanghajskie – jeden w zoo w Suzhou, dwa w Wietnamie. Nie wiadomo, czy któryś z żółwi znajdujących się w Wietnamie jest samicą.
Tagi: żółwiak szanghajski, ekologia